– Halo? Słucham.
– Chciałem rozmawiać z Alem Traynorem.
– Przykro mi, ale agent Traynor już tu nie pracuje. Robert doznał wstrząsu.
– Jak to?
– Został przeniesiony.
– Przeniesiony?
– Tak.
– Gdzie?
– Do Boise. Ale upłynie nieco czasu, nim się tam zamelduje. Sądzę, że nawet dosyć sporo.
– Czemu?
Ostatniej nocy, kiedy biegał po parku Rock Creek, został potrącony przez samochód. Kierowca zbiegł. Da pan wiarę? Ten skurczybyk musiał być zalany w pestkę. Wjechał wozem na ścieżkę dla biegaczy. Ciało Traynora zostało odrzucone na odległość ponad dwunastu metrów. Może się z tego nie wygrzebać.
Robert odłożył słuchawkę. Umysł pracował mu gorączkowo. Co tu się, u diabła, dzieje? Monte Banks, niby takie niewiniątko, jest osłaniany. Przed czym? Przez kogo? Jezu - pomyślał Robert. – W co takiego wpakowała się Susan?
Tego popołudnia złożył jej wizytę.
Przeprowadziła się do nowego, dwupoziomowego apartamentu w ekskluzywnej dzielnicy miasta. Ciekaw był, czy za wynajem płaci Krezus. Minęły tygodnie, odkąd ostatni raz widział Susan, i na jej widok zaparło mu dech.
– Wybacz, że się wtrącam w nie swoje sprawy, Susan. Wiem, obiecywałem, że nie będę.
– Powiedziałeś, że to coś poważnego.
– Tak. – Teraz, gdy już tu był, nie wiedział od czego zacząć. Susan, przyszedłem, by cię ratować. Roześmiałaby mu się prosto w twarz.
– Co się stało?
– Chodzi o Montego. Zmarszczyła brwi.
– Cóż znowu wymyśliłeś?
Nadszedł najtrudniejszy moment. Jak mógł jej powiedzieć, kiedy sam nie wiedział? Czuł jedynie, że coś jest nie w porządku. Monte Banks figurował w kartotece FBI z adnotacją: Nie ujawniać żadnych danych bez specjalnego upoważnienia. A jego zapytanie zostało przekazane bezpośrednio do ONI. Czemu?
– Wydaje mi się, że… że nie jest tym, za kogo się podaje.
– Nie rozumiem.
– Susan, skąd on wziął pieniądze? Spojrzała na niego zdumiona.
– Monte ma świetnie prosperującą firmę importowo-eksportową. Najstarsza przykrywka pod słońcem.
Powinien mieć nieco rozumu w głowie, a nie występować z jakąś niedowarzoną teorią. Poczuł się jak ostatni głupiec. Susan czekała na odpowiedź, której nie znał.
– Czemu pytasz?
– Po prostu… po prostu chciałem mieć pewność, że jest dla ciebie odpowiedni – powiedział niewyraźnie.
Och, Robercie – w jej głosie słychać było rozczarowanie.
– Zdaje się, że nie powinienem był przychodzić. – Absolutna racja, stary. - Wybacz mi.
Susan podeszła do niego i uścisnęła go.
– Rozumiem cię – powiedziała cicho.
Ale niczego nie rozumiała. Nie rozumiała, że niewinne zapytanie o Montego Banksa potraktowano jako poważne przekroczenie zasad gry, zameldowano o tym w Wywiadzie Marynarki, a człowieka, który próbował uzyskać informacje, zesłano gdzieś do zapadłej dziury.
Istniały inne sposoby zdobycia informacji i Robert ostrożnie kontynuował swoje próby. Zadzwonił do znajomego, pracującego w „Forbes Magazine”.
– Robert! Kopę lat. W czym mogę ci pomóc?
Robert powiedział mu.
– Monte Banks? Ciekawe, że właśnie jego wymieniłeś. Uważamy, że powinien znaleźć się na naszej liście czterystu najbogatszych ludzi, ale nie możemy uzyskać o nim żadnych konkretnych informacji. Może ty mógłbyś nam coś o nim powiedzieć?
Pudło.
Robert poszedł do biblioteki publicznej i poszukał nazwiska Montego Banksa w Kto jest kim. Nie było wymienione.
Udał się do działu mikrofilmówek i odszukał stare wydania „Washington Post”, mniej więcej z okresu, kiedy Monte Banks miał wypadek. Znalazł króciutką notatkę o katastrofie samolotu. Wspomniano o Banksie jako o przedsiębiorcy.
Wszystko to wyglądało dość niewinnie. Może się mylę - pomyślał Robert. – Może Monte Banks to uczciwy facet. Nasze władze nie chroniłyby go, gdyby był szpiegiem, kryminalistą lub przemytnikiem narkotyków… Cały sęk w tym, że wciąż nie mogę się pogodzić z odejściem Susan.
Bycie znów kawalerem oznaczało samotność, pustkę, dnie wypełnione pracą i bezsenne noce. Miewał napady rozpaczy i wtedy płakał. Płakał nad sobą i nad Susan, i nad wszystkim, co utracili. Wszędzie czuł obecność Susan. Mieszkanie było pełne pamiątek po niej. Roberta prześladowały wspomnienia; każdy pokój wypełniał głos Susan, jej śmiech, jej ciepło. Pamiętał cudowne, miękkie linie jej ciała, gdy naga czekała na niego w łóżku. Ból, który czuł, był nie do zniesienia.
Jego znajomi zaczęli się niepokoić.
– Nie powinieneś być sam, Robercie. Wkrótce ich głosy zlały się w zgodny chór:
– Mamy dla ciebie dziewczynę!
Były wysokie i piękne, niskie i powabne. Modelki, sekretarki, pracownice agencji reklamowych, rozwódki, prawniczki. Ale żadna z nich nie była Susan. Z żadną z nich nie miał nic wspólnego, a próby prowadzenia towarzyskich pogawędek z nieznajomymi, które go nic a nic nie interesowały, sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej samotny. Robert nie miał ochoty z żadną z nich iść do łóżka. Chciał być sam. Chciał cofnąć film i od nowa napisać scenariusz. Z perspektywy czasu tak łatwo było dostrzec własne błędy; wiedział teraz, jak powinien rozegrać scenę z admirałem Whittakerem.
– CIA jest infiltrowane przez mężczyznę o pseudonimie Lis. Zastępca dyrektora zwrócił się z prośbą, byś go zdemaskował.
– Nie, panie admirale. Przykro mi. Wyjeżdżam z żoną na drugi miesiąc miodowy.
Chciał jeszcze raz przeżyć swe życie, zmieniając je tak, by miało szczęśliwe zakończenie. Ale było za późno. Los nie daje nam drugiej szansy. Został sam.
Sam robił zakupy, sam sobie gotował i gdy był w domu, sam raz w tygodniu chodził do osiedlowej pralni.
Życie Roberta składało się ze smutnych, samotnych dni. Ale najgorsze było jeszcze przed nim. Śliczna projektantka, którą spotkał w Waszyngtonie, kilkakrotnie do niego dzwoniła i zapraszała go na obiad. Robert początkowo się opierał, ale w końcu wyraził zgodę. Przygotowała wyborny obiad przy świecach tylko dla nich dwojga.
– Świetnie gotujesz – stwierdził Robert.
– Wszystko robię świetnie – oświadczyła, dając jednoznacznie do zrozumienia, co ma na myśli. – Chodź, udowodnię ci.
Położyła mu dłonie na biodrach i przesunęła językiem wokół jego ust.
Upłynęło już tyle czasu - pomyślał Robert. – Może zbyt dużo.
Poszli do łóżka i ku osłupieniu Roberta, była to jedna wielka katastrofa. Po raz pierwszy w życiu okazał się impotentem. Poczuł się upokorzony.
– Nie martw się, skarbie – powiedziała. – Wszystko wróci do normy.
Myliła się.
Robert przyszedł do domu zawstydzony, zgnębiony. Wiedział, że w wyniku jakiegoś nieracjonalnego, szalonego sposobu rozumowania, podświadomie uważa, że uprawianie miłości z inną kobietą oznacza zdradę Susan. Czy już kompletnie zgłupiałem?
Kilka tygodni później znów poszedł do łóżka, tym razem z młodą sekretarką z ONI. Zachowywała się w łóżku jak dzika tygrysica, wszelkimi sposobami próbowała go podniecić, ale na próżno. Robert pragnął jedynie Susan. Zaprzestał dalszych prób. Myślał, żeby zasięgnąć porady lekarza, ale się wstydził. Znał odpowiedź, ale nie rozwiązywało to jego problemu. Całą energię skierował na pracę zawodową. Susan dzwoniła do niego przynajmniej raz w tygodniu.
– Nie zapomnij odebrać koszul z pralni – mówiła. Lub – Poprosiłam moją dziewczynę, by u ciebie posprzątała. Założę się, że masz bałagan.