Przed opuszczeniem restauracji Mothershed nie mógł się oprzeć, by nie podejść do stolika, przy którym siedzieli dwaj gwiazdorzy.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mogę prosić o autograf?
Roger Moore i Michael Caine uśmiechnęli się do niego uprzejmie.
Nabazgrali swoje nazwiska na serwetce i wręczyli ją fotografowi.
– Dziękuję.
Po wyjściu na ulicę Mothershed ze złością podarł autografy i wyrzucił je…
Wypchajcie się! - pomyślał. – Jestem od was ważniejszy!
Rozdział 19
Robert udał się do Whitechapel taksówką. Po przejechaniu przez City, handlową dzielnicę Londynu, skierowali się na wschód i dotarli do Whitechapel Road, w okolice, które sto lat temu zyskały sobie ponurą sławę jako tereny, na których działał Kuba Rozpruwacz. Wzdłuż Whitechapel Road ciągnęły się dziesiątki straganów, gdzie można było kupić wszystko: od ubrań i świeżych warzyw do dywanów.
Im byli bliżej miejsca zamieszkania Mothersheda, tym domy stawały się bardziej zniszczone. Pokryte obłażącą farbą mury z piaskowca upstrzone były napisami. Minęli pub Weaver’s Arms. To prawdopodobnie lokal Mothersheda - pomyślał Robert. Kolejny szyld głosił: „Walker-Bukmacher”… Mothershed pewnie obstawia tu konie.
W końcu dotarli do Grove Road 213A. Robert wysiadł z taksówki i przyjrzał się budynkowi. Był to brzydki, piętrowy dom, w którym wydzielono małe mieszkania. Jedno z nich zajmował człowiek, mający pełną listę poszukiwanych przez Roberta świadków.
Dzwonek u drzwi rozległ się akurat wtedy, gdy Leslie Mothershed siedział w pokoju, rozmyślając nad swoim niespodziewanym szczęściem. Uniósł wzrok, wystraszony, przepełniony nagłym, niewytłumaczalnym lękiem. Odgłos dzwonka powtórzył się. Mothershed zgarnął swoje cenne zdjęcia i pospieszył do ciemni. Wsunął fotografie między stos starych odbitek, a następnie wrócił do pokoju i otworzył drzwi wejściowe. Ujrzał przed sobą nieznajomego.
– Słucham pana?
– Pan Leslie Mothershed?
– Tak. Czym mogę panu służyć?
Czy mogę wejść?
– Nie wiem jeszcze. A o co chodzi?
Robert wyciągnął legitymację Ministerstwa Obrony i machnął nią Mothershedowi przed nosem.
– Jestem tu służbowo, panie Mothershed. Możemy rozmawiać tu albo w ministerstwie. – Był to blef, ale Robert spostrzegł strach, malujący się na twarzy fotografa.
Leslie Mothershed głośno przełknął ślinę.
– Wprawdzie nie wiem, o czym pan mówi, ale… proszę wejść.
Robert wkroczył do ponurego pomieszczenia. Usiłowano w nim stworzyć pozory zamożności, ale na pewno nie było to miejsce, gdzie mieszka się z wyboru.
– Czy mógłby mi pan wyjaśnić, jaki jest powód pańskiej wizyty? – Mothershed postarał się, by w jego głosie zabrzmiała lekka irytacja.
– Przyszedłem, by zadać parę pytań na temat wykonanych przez pana ostatnio zdjęć.
Wiedział! Domyślił się, kiedy tylko usłyszał dzwonek. Te sukinsyny będą próbowały odebrać mi mój skarb! Cóż, nie pozwolę na to.
– O jakich zdjęciach pan mówi?
– O tych, które zrobił pan na miejscu katastrofy UFO – cierpliwie wyjaśnił Robert.
Mothershed gapił się przez chwilę na Roberta, udając zdziwienie, a następnie zmusił się do śmiechu.
– Ach, te! Żałuję, że nie mogę ich panu dać.
– A więc zrobił pan te zdjęcia?
– Próbowałem zrobić.
– Jak to, próbował pan?
– Nie wyszły – Mothershed odchrząknął nerwowo. – Zawiódł aparat. Już drugi raz coś takiego mi się przytrafiło. – Wyraźnie się rozgadał. – Wyrzuciłem nawet negatywy. Były do niczego. Zmarnowałem tylko film. A wie pan, jakie drogie są teraz filmy.
Me umie kłamać - pomyślał Robert. – Wyraźnie wpada w panikę.
– Wielka szkoda – powiedział ze współczuciem Robert. – Te zdjęcia byłyby niezwykle pomocne. – Nie wspominał o spisie pasażerów. Jeśli Mothershed nie chce się przyznać do posiadania zdjęć, nie przyzna się również do tego, że ma adresy świadków. Robert rozejrzał się wokół. Zdjęcia i lista muszą być ukryte gdzieś tutaj. Nietrudno będzie je odnaleźć. Mieszkanie składało się z małego pokoju dziennego, sypialni i łazienki; jedne drzwi sprawiały wrażenie prowadzących do pomieszczenia gospodarczego. W żaden sposób nie zmusi mężczyzny do przekazania mu materiałów. Nie miał żadnych podstaw, by zażądać ich wydania. A chciał zdobyć zdjęcia i spis świadków, zanim zjawi się SIS i je skonfiskuje. Koniecznie potrzebny mu był ten wykaz.
– Tak – westchnął Mothershed. – Te zdjęcia byłyby warte majątek.
– Proszę mi opowiedzieć o tym statku kosmicznym – powiedział Robert.
Mothershed mimo woli wzdrygnął się. Ta straszna scena na zawsze pozostanie w jego pamięci.
– Nigdy tego nie zapomnę – powiedział. – Pojazd zdawał się… pulsować. Jakby żył. Było w nim coś groźnego. I ci dwaj martwi kosmici w środku.
– Czy może mi pan powiedzieć coś o pasażerach autobusu?
No pewnie - z dumą pomyślał Mothershed. – Mam ich nazwiska i adresy.
– Niestety nie, a to z tej prostej przyczyny, że nie jechałem tym autobusem. Nie znałem tych ludzi – oświadczył Mothershed, starając się ukryć zdenerwowanie.
– Rozumiem. Cóż, dziękuję panu za pomoc, panie Mothershed. Doceniam pańską dobrą wolę. Przykro mi, jeśli chodzi o te zdjęcia.
– Mnie również – powiedział Mothershed. Obserwował, jak drzwi zamykają się za nieznajomym, i pomyślał triumfująco: Udało się! Przechytrzyłem tych sukinsynów!
Robert, stojąc na korytarzu, badał zamek u drzwi. Stary model. Wystarczy parę sekund, by go otworzyć. Rozpocznie obserwację w środku nocy i poczeka do rana, póki fotograf nie wyjdzie na miasto. Kiedy już będę dysponował listą pasażerów, reszta zadania będzie dziecinnie prosta.
Robert wynajął pokój w hoteliku niedaleko mieszkania Mothersheda i zadzwonił do generała Hilliarda.
– Panie generale, mam nazwisko angielskiego świadka.
– Chwileczkę. W porządku. Może pan mówić, panie poruczniku.
– Leslie Mothershed. Mieszka w Whitechapel. Grove Road 213A.
– Wspaniale. Spowoduję, by władze brytyjskie porozmawiały z nim.
Robert nie wspomniał o liście pasażerów ani o zdjęciach. To były jego asy w rękawie.
Bar Reggiego znajdował się w małym zaułku niedaleko Brompton Road. Był to niewielki lokal, którego klientelę stanowili głównie pracujący w okolicy urzędnicy i sekretarki. Na ścianach wisiały plakaty ze sławnymi piłkarzami, a widniejące między afiszami skrawki muru nie widziały pędzla od czasów konfliktu sueskiego.
Telefon za kontuarem zadzwonił dwa razy, nim słuchawkę podniósł potężny mężczyzna, ubrany w zatłuszczony sweter. Miał wygląd typowego mieszkańca East Endu, choć w lewym oku nosił złoty monokl. Powód, dla którego go używał, stawał się oczywisty dla każdego, kto przyjrzał mu się z bliska – drugie oko miał szklane, a do tego w kolorze żywego błękitu, powszechnie spotykanego na plakatach turystycznych.
– Tu Reggie.
– Mówi Bishop.
– Słucham pana – Reggie ściszył głos do szeptu.
– Nazwisko naszego klienta brzmi Mothershed. Imię Leslie. Mieszka przy Grove Road 213A. Proszę jak najszybciej wykonać rozkaz. Jasne?
– Może pan uważać zadanie za wykonane.
Rozdział 20
Leslie Mothershed pogrążony był w marzeniach. Wyobrażał sobie właśnie, że udziela wywiadu przedstawicielom prasy światowej. Wypytywali go o olbrzymi zamek, który dopiero co kupił w Szkocji, o chateau na południu Francji, o ogromny jacht. Czy to prawda, że królowa zwróciła się do pana, by został pan oficjalnym fotografem dworu? Tak. Powiedziałem, że poinformuję ją o swojej decyzji. A teraz, panie i panowie, proszę mi wybaczyć, ale jestem już spóźniony na swój program w BBC…