Robert wspiął się po schodach do gmachu administracji i wszedł do holu recepcyjnego. Jedyna informacja, jaką uzyskał od Beckermana, to to, że pasażer był Niemcem i że przygotowywał wykład na poniedziałek.
Jakiś student wskazał mu drogę do administracji. Za biurkiem siedziała potężna kobieta. Ubrana była w prosty kostium, szyty na miarę, na nosie miała okulary w czarnej oprawce, a włosy upięła w kok. Kiedy Robert wchodził do pokoju, uniosła wzrok.
– Bitte?
Robert wyciągnął legitymację.
– Interpol. Prowadzę śledztwo i byłbym wdzięczny za pomoc, Freulein…
– Frau. Frau Schreiber. Jakie śledztwo?
– Szukam pewnego profesora. Zmarszczyła brwi.
– Jak się nazywa?
– Nie wiem.
– Nie zna pan jego nazwiska?
– Nie. Wiem, że na państwa zaproszenie kilka dni temu wygłosił tu wykład. Am Montag.
– Zapraszani przez nas profesorowie codziennie wygłaszają wiele wykładów. Jaką dziedziną wiedzy się zajmuje?
– Słucham?
– Czego uczy? – W jej tonie można było wyczuć zniecierpliwienie. – Z jakiego przedmiotu miał wykład?
– Nie wiem.
Nie ukrywała irytacji.
– Tut mir leid. Nie mogę panu pomoc. I mam zbyt dużo pracy, by zajmować się takimi niepoważnymi sprawami… – zaczęła się odwracać.
– To wcale nie jest takie niepoważne – zapewnił ją Robert. – Es ist sehr dringend. - Pochylił się i dodał cicho: – Widzę, że muszę pani uchylić rąbka tajemnicy. Profesor, którego szukamy, należy do gangu zajmującego się stręczycielstwem.
Usta Frau Schreiber ze zdziwienia przybrały kształt litery „o”.
– Interpol jest na jego tropie od miesięcy. Według naszych informacji to Niemiec i piętnastego bieżącego miesiąca wygłosił tu odczyt. – Wyprostował się. – Jeśli nam pani nie pomoże, będziemy zmuszeni przeprowadzić oficjalne śledztwo. Oczywiście, rozgłos…
– Nein, nein! - krzyknęła. – Uniwersytet nie może być w nic takiego zamieszany – sprawiała wrażenie wyraźnie zaniepokojonej. – Powiedział pan, że kiedy on tu wykładał?
– Piętnastego. W poniedziałek.
Frau Schreiber wstała i podeszła do szafki z dokumentami. Otworzyła ją i przerzuciła kilka teczek. Z jednej wyciągnęła parę kartek.
– Proszę bardzo. Piętnastego gościliśmy trzech profesorów, którzy wygłosili wykłady.
– Człowiek, o którego mi chodzi, jest Niemcem.
Wszyscy byli Niemcami – zauważyła chłodno Frau Schreiber. Zajrzała do trzymanych w ręku papierów. – Jeden wykład był z ekonomii, jeden z chemii i jeden z psychologii.
– Czy mogę na to rzucić okiem?
Niechętnie wręczyła Robertowi teczkę.
Uważnie przestudiował dokumenty. Na każdym podane było nazwisko, adres domowy i telefon.
– Mogę panu zrobić kopie, jeśli pan sobie życzy.
– Nie, dziękuję – zapamiętał nazwiska i numery. – Żaden z nich nie jest tym, którego szukamy.
Frau Schreiber odetchnęła z ulgą.
– No i dzięki Bogu! Stręczycielstwo! To wykluczone, byśmy mogli być zamieszani w coś takiego.
– Przepraszam, że niepotrzebnie zawracałem pani głowę.
Robert wyszedł i skierował się do budki telefonicznej. Najpierw zadzwonił do Berlina.
– Profesor Streubel?
– Ja.
– Tu biuro turystyczne Sunshine Tours. Kiedy w ubiegłą niedzielę podróżował pan z nami po Szwajcarii, zostawił pan w naszym autokarze okulary i…
– Nie wiem, o czym pan mówi – mężczyzna sprawiał wrażenie poirytowanego.
– Był pan w Szwajcarii czternastego, prawda, panie profesorze?
– Nie. Piętnastego. By wygłosić odczyt na Uniwersytecie Berneńskim.
– I nie uczestniczył pan w naszej wycieczce autokarowej?
– Nie mam czasu na takie głupstwa. Jestem człowiekiem niezwykle zajętym – powiedział i odłożył słuchawkę.
Drugi telefon był do Hamburga.
– Profesor Heinrich?
– Tak, przy aparacie.
– Tu biuro turystyczne Sunshine Tours. Czy był pan w Szwajcarii czternastego bieżącego miesiąca?
– A czemu pan pyta?
– W jednym z naszych autokarów znaleźliśmy pańską teczkę, panie profesorze, i…
– To jakaś pomyłka. Nie brałem udziału w żadnej wycieczce autokarowej.
– Nie uczestniczył pan w naszej imprezie na Jungfrau?
– Już panu powiedziałem, że nie.
– Przepraszam, że pana niepokoiłem. Następnie połączył się z Monachium.
– Profesor Otto Schmidt?
– Tak.
– Panie profesorze, tu biuro turystyczne Sunshine Tours. Mamy pańskie okulary, które zostawił pan w naszym autobusie parę dni temu i…
– To jakaś pomyłka.
Robertowi zamarło serce. Wykorzystał wszystkie możliwości. Nie pozostało mu już nic, czego mógłby się uchwycić!
– Mam swoje okulary – ciągnął profesor. – Nie zgubiłem ich.
W Roberta wstąpiła otucha.
– Jest pan pewien, profesorze? Brał pan udział w wycieczce na Jungfrau czternastego, prawda?
– Tak, tak, ale mówiłem już panu, że nic nie zgubiłem.
– Bardzo panu dziękuję, panie profesorze. – Robert odłożył słuchawkę. Udało się!
Robert wykręcił kolejny numer i po dwóch minutach rozmawiał już z generałem Hilliardem.
– Chciałem panu zameldować o dwóch sprawach – powiedział Robert. – Ten świadek z Londynu, o którym panu mówiłem…
– Tak?
– Ostatniej nocy zginął podczas pożaru.
– Naprawdę? Niedobrze.
– Zgadzam się, generale. Ale zdaje się, że natrafiłem na kolejnego świadka. Poinformuję pana, jak tylko się upewnię na sto procent.
– Czekam na pański telefon, panie poruczniku.
Generał Hilliard meldował Janusowi.
– Porucznik Bellamy zidentyfikował kolejnego świadka.
– Świetnie. Członkowie komisji zaczynają się już niecierpliwić. Wszyscy się martwią, że historia wyjdzie na jaw, zanim SDI będzie można wprowadzić w życie.
– Wkrótce będę miał dla pana więcej informacji.
– Nie potrzebne mi informacje, oczekuję wyników.
– Tak jest.
Plattenstrasse to spokojna uliczka w mieszkaniowej dzielnicy Monachium; stojące przy niej budynki z szarego piaskowca skupione są jeden obok drugiego, jakby dla bezpieczeństwa. Dom numer pięć niczym nie różnił się od sąsiednich. Na klatce schodowej znajdowały się skrzynki na listy. Mała tabliczka pod jedną z nich głosiła: „Profesor Otto Schmidt”. Robert nacisnął guzik dzwonka.
Drzwi mieszkania otworzył wysoki, szczupły mężczyzna z grzywą rozwianych siwych włosów. Ubrany był w rozciągnięty sweter, w ustach trzymał fajkę. Robert zastanawiał się, czy właśnie nie zmaterializowało się modelowe wyobrażenie profesora uniwersytetu, które sobie stworzył.
– Profesor Schmidt?
– Tak.
– Czy mogę z panem zamienić kilka słów? Jestem…
– My już chyba ze sobą rozmawialiśmy – przerwał mu profesor Schmidt. – To pan dzwonił do mnie dziś rano. Potrafię bezbłędnie rozpoznawać ludzkie głosy. Proszę wejść.
– Dziękuję. – Robert wszedł do środka. Ściany pokoju od podłogi do sufitu zastawione były regałami pełnymi książek. Zresztą książki leżały wszędzie: na stołach, na podłodze, na krzesłach. Nieliczne meble sprawiały wrażenie wstawionych po dłuższym namyśle.
– Nie pracuje pan w żadnym szwajcarskim biurze podróży, prawda?
– Cóż, jestem…
– Jest pan Amerykaninem.
– Tak.
– I pańska wizyta nie ma nic wspólnego z moimi okularami, które wcale nie zginęły.