Выбрать главу

Dysponując możliwościami, które dawało mu zajmowane stanowisko, Dustin Thornton, bardzo szybko mógłby się dowiedzieć, co takiego knuje jego teść, ale Thornton nie był głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczy jeden fałszywy krok, a znajdzie się w ogromnych tarapatach. Willard Stone należał do ludzi, którzy nie akceptują jakiegokolwiek wtrącania się w ich życie. Thornton postanowił osobiście wszystko sprawdzić.

W następny piątek o piątej rano Dustin Thornton siedział skulony za kierownicą nie wzbudzającego żadnych podejrzeń forda taurusa, zaparkowanego kilkanaście metrów od okazałej posiadłości Willarda Stone’a. Na dworze panował przejmujący chłód i Thornton zadawał sobie pytania, co tu właściwie robi. Prawdopodobnie istniało zupełnie racjonalne wytłumaczenie dziwnego zachowania Stone’a. Tracę tylko czas - myślał Thornton. A jednak coś go tu trzymało.

O siódmej brama otworzyła się i pojawił się samochód. Prowadził Willard Stone. Zamiast jak zwykle korzystać z limuzyny, jechał małą, czarną furgonetką, używaną przez służbę. Thorntona ogarnęła fala triumfu. Teraz był już pewien, że odkrył jakąś tajemnicę. Ludzie na ogół postępują zgodnie z pewnym wzorcem, a Stone wyłamywał się z tego schematu. W grę musiała wchodzić inna kobieta.

Ostrożnie, zachowując dużą odległość, Thornton podążał za swym teściem przez puste ulice Waszyngtonu, aż znalazł się na drodze, prowadzącej do Arlington.

Trzeba to rozegrać bardzo delikatnie - pomyślał Thornton. – Nie będę go zbyt mocno przyciskać. Zbiorę jakie tylko się da informacje o jego kochance, a potem wyjawię mu wszystko. Powiem mu, że chodzi mi jedynie o niego. Na pewno zrozumie mnie właściwie. Ostatnią rzeczą, której by pragnął, jest skandal.

Dustin Thornton był tak pochłonięty własnymi rozważaniami, że niemal minął ulicę, w którą skręcił Willard Stone. Znajdowali się w ekskluzywnej dzielnicy mieszkaniowej. Czarna furgonetka zniknęła na długim, ocienionym drzewami podjeździe.

Dustin Thornton zatrzymał wóz, zastanawiając się, jak dalej postąpić. Czy powinien z miejsca zarzucić Willardowi Stone’owi niewierność małżeńską? Czy też raczej zaczekać, aż Stone wyjdzie, i najpierw porozmawiać z tą kobietą? A może powinien cichcem gromadzić dalsze informacje i dopiero, gdy dowie się wszystkiego, odbyć rozmowę ze swym teściem? Postanowił przeprowadzić rekonesans.

Thornton zaparkował samochód w bocznej uliczce i okrążył jednopiętrowy budynek, chcąc zajść do niego od tyłu. Teren otaczał drewniany parkan, ale nie stanowił on żadnej przeszkody. Thornton otworzył furtkę i wszedł do środka. Znalazł się w wielkim, starannie utrzymanym ogrodzie, w głębi którego wznosił się dom.

Ruszył cicho, kryjąc się w cieniu drzew, otaczających trawnik. Stanął przed drzwiami kuchennymi, zastanawiając się, jaki powinien być jego następny ruch. Potrzebował dowodu. Inaczej staruszek go wyśmieje. To, co się teraz działo w tym domu, mogło mieć decydujące znaczenie dla przyszłości Thorntona. Musiał koniecznie sprawdzić, co tam ma miejsce.

Ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Wślizgnął się do środka i znalazł się w wielkiej, staroświeckiej kuchni. Nikogo tu nie było. Thornton skierował się ku następnym drzwiom i nieco je uchylił. Znajdował się za nimi okazały hol wejściowy. W jego głębi ujrzał kolejne drzwi, które mogły prowadzić do biblioteki. Cicho zbliżył się do nich i stanął, nasłuchując. W całym domu panowała cisza jak makiem zasiał. Prawdopodobnie staruszek jest na górze, w sypialni.

Thornton podszedł do zamkniętych drzwi i uchylił je. Stanął w progu oszołomiony. W pokoju, wokół dużego stołu, siedziało dwunastu mężczyzn.

– Wejdź, Dustinie – powiedział Willard Stone. – Spodziewaliśmy się ciebie.

Rozdział 24

Rzym wywołał u Roberta bolesne wspomnienia. Spędzili tu z Susan miesiąc miodowy i teraz czekała go ciężka próba. Rzym to był Roberto, zarządzający hotelem Hassler w imieniu swej matki; choć częściowo głuchy, potrafił odczytywać mowę z ust, i to w pięciu językach. Rzym to były ogrody Villa d’Este w Tivoli i restauracja Sybilla, i zachwyt Susan nad setką fontann, stworzonych przez syna Lukrecji Borgii. Rzym to był Otello u stóp Hiszpańskich Schodów i Watykan, i Koloseum, i Forum, i Mojżesz Michała Anioła. Rzym to tartufi w Tre Scalini i śmiech Susan, i jej słowa: „Robercie, proszę, obiecaj mi, że zawsze będziemy tacy szczęśliwi”.

Co ja tu, u diabła, robię? - zastanawiał się Robert. – Nie mam najmniejszego pojęcia, co to za ksiądz, nie wiem nawet, czy jest w Rzymie. Trzeba się poddać, wrócić do domu i zapomnieć o tym wszystkim.

Ale coś mu na to nie pozwalało, jakiś upór, odziedziczony po dawno zapomnianym przodku. Jeszcze jeden dzień - postanowił Robert. Tylko jeden dzień.

Lotnisko Leonardo da Vinci było zatłoczone i Robertowi wydawało się, że co druga osoba to duchowny. Szukał księdza w mieście… ilu? Pięćdziesięciu tysięcy księży? Stu tysięcy? W taksówce, w drodze do hotelu Hassler, widział na ulicach tłumy mężczyzn w sutannach. To niemożliwe - pomyślał Robert. – Musiałem chyba stracić rozum.

W holu hotelu Hassler powitał go asystent kierownika.

Porucznik Bellamy! Jak miło znów pana ujrzeć.

– Dzień dobry, Piętro. Masz dla mnie pokój na jedną noc?

Ależ naturalnie! Dla pana zawsze.

Roberta zaprowadzono do tego samego pokoju, który zajmował poprzednio.

– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, panie poruczniku, proszę…

Potrzebny mi cud - pomyślał Robert. Usiadł na łóżku i spróbował zebrać myśli.

Czego mógł szukać w Szwajcarii ksiądz z Rzymu? Istniało kilka możliwości. Mógł wyjechać na wakacje albo udał się tam na jakiś synod. Był jedynym duchownym w autokarze. O czym to świadczy? O niczym. Może z wyjątkiem tego, że nie podróżował z grupą. Czyli że mógł to być wyjazd z wizytą do znajomych lub rodziny. Ale równie dobrze mógł podróżować z grupą, tylko że pozostałe osoby miały na ten dzień inne plany. Umysł Roberta dokonywał bezowocnych prób.

Zacznijmy od początku. W jaki sposób ksiądz dotarł do Szwajcarii? Istnieje dosyć duże prawdopodobieństwo, że nie ma samochodu. Mógł skorzystać z okazji, ale raczej przyleciał samolotem albo przyjechał pociągiem lub autobusem. Jeśli to były wakacje, nie miałby za dużo czasu. A więc załóżmy, że przyleciał samolotem. Takie rozumowanie prowadziło donikąd. Linie lotnicze nie rejestrują zawodów swych klientów. Nazwisko księdza figurowałoby jako jedno z wielu nazwisk na liście pasażerów. Ale jeśli podróżował z grupą…

Watykan, oficjalna rezydencja papieża, wznosi się majestatycznie na Wzgórzu Watykańskim, na zachodnim brzegu Tybru, w północno-zachodniej części Rzymu. Kopuła Bazyliki św. Piotra, zaprojektowana przez Michała Anioła, góruje nad olbrzymim placem, na którym przez okrągłą dobę spotkać można turystów różnych wiar.

Plac otaczają dwie półokrągłe kolumnady, których budowę ukończył Bernini w 1667 roku; składają się na nie 284 kolumny z marmuru, wzniesione w czterech rzędach, zwieńczone galerią, na której ustawiono 140 posągów. Robert był tu już kilkakrotnie, ale zawsze widok zapierał mu dech w piersiach.