Выбрать главу

Wnętrza Watykanu prezentowały się oczywiście jeszcze bardziej okazale. Uroda Kaplicy Sykstyńskiej, muzeum i Sali Rotonda jest nie do opisania.

Lecz tym razem Robert nie przyszedł tu jako turysta.

Odszukał Biuro Prasowe Watykanu w skrzydle gmachu, oddanym na potrzeby spraw świeckich. Młody człowiek za biurkiem był bardzo grzeczny.

– W czym mogę panu pomóc?

Robert mignął mu legitymacją.

– Jestem z magazynu Time. Piszę artykuł o kilku księżach, którzy w ubiegłym tygodniu brali udział w synodzie w Szwajcarii. Potrzebuję szczegółowych danych.

Mężczyzna przypatrywał mu się przez chwilę, a potem zmarszczył brwi.

– W ubiegłym miesiącu kilku duchownych brało udział w synodzie w Wenecji. Ostatnio żaden z naszych księży nie wyjeżdżał do Szwajcarii. Przykro mi, ale obawiam się, że nie będę mógł panu pomóc.

– To naprawdę bardzo ważne – odezwał się Robert z przejęciem. – W jaki sposób mógłbym uzyskać te dane?

– Księża, których pan szuka… do jakiego należą zakonu?

– Słucham?

– Jest wiele zakonów rzymskokatolickich. Są franciszkanie, marianie, benedyktyni, trapiści, jezuici, dominikanie i wiele innych. Proponuję, by udał się pan do zakonu, do którego należą, i spróbował się tam popytać.

Gdzie, u diabla, jest to „tam”? - pomyślał Robert.

– Czy ma pan jakieś inne sugestie?

– Niestety nie.

Ani ja - pomyślał Robert. – Znalazłem stóg. Ale nie potrafię znaleźć igły.

Opuścił Watykan i wałęsał się po ulicach Rzymu, nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi, skoncentrowany na swym problemie. Na Piazza del Popolo wstąpił do ulicznej kafejki i zamówił Cinzano. Stało przed nim już jakiś czas nietknięte.

Na dobrą sprawę ksiądz wciąż jeszcze mógł być w Szwajcarii. Do jakiego zakonu należy? Nie wiem. I tylko profesor twierdził, że pochodził z Rzymu.

Pociągnął łyk napoju.

Późnym popołudniem odlatywał samolot do Waszyngtonu. Będę na jego pokładzie - postanowił Robert. – Poddaję się. Ta myśl zirytowała go. Wróci nie z tarczą, lecz na tarczy. No, pora się zbierać.

– Il conto, perfawre.

– Si, signore.

Robert leniwie rozejrzał się po placu. Naprzeciwko kawiarni był przystanek autobusowy. Do stojącego autobusu wsiadali ludzie. Wśród nich było dwóch księży. Robert obserwował, jak pasażerowie płacili za bilety i przesuwali się w głąb autobusu. Kiedy do konduktora doszli księża, uśmiechnęli się tylko i zajęli miejsca nie płacąc.

– Pański rachunek, signore - powiedział kelner.

Robert nie usłyszał go. Jego umysł pracował gorączkowo. Tu, w samym sercu kościoła katolickiego, księża cieszyli się pewnymi przywilejami. Istniała szansa, cień szansy, że…

Biura Swissairu mieszczą się przy Via Po 10, pięć minut drogi od Via Veneto. Wchodzącego Roberta powitał siedzący za kontuarem mężczyzna.

– Czy mogę się widzieć z kierownikiem?

– Ja jestem kierownikiem. W czym mogę panu pomóc? Robert machnął mu przed nosem legitymacją.

– Michael Hudson. Interpol.

– Czym mogę panu służyć, panie Hudson?

– Niektórzy międzynarodowi przewoźnicy skarżą się na nielegalne rabaty udzielane w Europie, a szczególnie w Rzymie. Zgodnie z międzynarodową konwencją…

– Przepraszam, panie Hudson, ale Swissair nie udziela zniżek. Wszyscy płacą za bilety zgodnie z taryfą.

– Wszyscy?

– Z wyjątkiem pracowników linii lotniczych, oczywiście.

– Nie udzielają państwo zniżek księżom?

– Nie. U nas płacą pełną cenę. U nas.

– Dziękuję panu – powiedział Robert i wyszedł.

Jego następnym przystankiem – i ostatnią szansą – była Alkalia.

– Nielegalne upusty? – kierownik patrzył na Roberta, zaintrygowany. – Udzielamy rabatu tylko naszym pracownikom.

– Nie dają państwo zniżek księżom?

Twarz kierownika rozpromieniła się.

– Ach, o to chodzi! Dajemy, ale całkowicie legalnie. Mamy urnowe z Kościołem katolickim.

Serce Roberta zabiło mocniej.

– Czyli jeśli ksiądz chce lecieć z Rzymu, na przykład do… do Szwajcarii, skorzysta z państwa usług?

– Cóż, tak będzie taniej. Więc raczej tak.

– Chcielibyśmy uaktualnić nasze dane komputerowe i byłbym wdzięczny, gdyby powiedział mi pan, ilu księży wyleciało w ciągu ostatnich dwóch tygodni do Szwajcarii – powiedział Robert. – Dysponuje pan takimi danymi, prawda?

– Oczywiście. Sporządzane są dla celów podatkowych.

– Naprawdę byłbym bardzo zobowiązany za tę informację.

– Chce pan wiedzieć, ilu księży wyleciało w ciągu ostatnich dwóch tygodni do Szwajcarii?

Tak. Do Zurychu lub Genewy.

– Chwileczkę. Sprawdzę w komputerze.

Pięć minut później wrócił z wydrukiem komputerowym.

– W okresie ostatnich dwóch tygodni do Szwajcarii poleciał Alitalią tylko jeden ksiądz. – Spojrzał na wydruk. – Opuścił Rzym siódmego i udał się do Zurychu. Powrót miał zabukowany na przedwczoraj.

Robert głęboko odetchnął.

– Jak się nazywa?

– Ojciec Romero Patrini.

– A adres?

Mężczyzna zerknął na kartkę.

– Mieszka w Oryieto. Jeśli potrzebuje pan bliższych… – uniósł wzrok.

Roberta już nie było.

Rozdział 25

DZIEŃ SIÓDMY

Orneto, Włochy

Zatrzymał samochód w miejscu, gdzie szosa numer S-71 robiła niezwykle ostry wiraż i skąd rozciągał się zapierający dech w piersi widok miasta, położonego na zboczu wulkanicznej skały. Oto starożytna siedziba Etrusków, ze słynną na cały świat katedrą i kilkoma kościołami; miejsce pobytu księdza, który był świadkiem katastrofy UFO.

Miasto robiło wrażenie nie tkniętego przez czas: wzdłuż brukowanych uliczek wznosiły się piękne, stare domy, a na targu na wolnym powietrzu okoliczni rolnicy sprzedawali świeże warzywa i drób.

Robert znalazł miejsce na zaparkowanie wozu na Piazza del Duomo, naprzeciwko katedry, i wszedł do świątyni. Olbrzymie wnętrze było pusle, starszy ksiądz właśnie zbierał się do wyjścia.

– Proszę księdza – odezwał się Robert – szukam miejscowego duchownego, który w ubiegłym tygodniu był w Szwajcarii. Może ksiądz…

Zakonnik cofnął się, na jego twarzy malowała się wrogość.

– Nie chcę o tym mówić. Robert spojrzał na niego zdumiony.

– Nie rozumiem. Chciałem jedynie odszukać…

– On nie jest od nas, tylko z parafii San Giovenale – powiedział duchowny i pospiesznie minął Roberta. Czemu zachował się tak niesympatycznie!

Kościół San Giovenale znajduje się w Quartiere Vecchio, barwnej dzielnicy pełnej średniowiecznych wież i starych kościołów. Jakiś młody kleryk pracował w przykościelnym ogrodzie. Na widok Roberta uniósł głowę.

– Boun giorno, signore.

– Dzień dobry. Szukam księdza, który w ubiegłym tygodniu był w Szwajcarii i…

– Tak, tak. Biedny ojciec Patrini. Spotkało go coś strasznego.

– Nie rozumiem. Co takiego strasznego?

– Ujrzał pojazd Szatana. Okazało się to ponad jego siły. Biedaczysko załamał się nerwowo.

– Przykro mi to słyszeć – powiedział Robert. – A gdzie jest teraz? Chciałbym z nim porozmawiać.

– Leży w szpitalu niedaleko Piazza di San Patrizin, ale wątpię, czy lekarze pozwolą mu się z kimkolwiek zobaczyć.