Robert stał wyraźnie zmartwiony. Człowiek przeżywający nerwowe załamanie zbytnio mu nie pomoże.
– Rozumiem. Bardzo księdzu dziękuję.
Szpital zajmował skromny, parterowy budynek na przedmieściach Orneto. Robert zaparkował samochód i wszedł do małego holu. Za biurkiem siedziała pielęgniarka.
– Dzień dobry – powitał ją Robert. – Chciałbym się zobaczyć z ojcem Patrinim.
– Mi scusi, ma… to niemożliwe. Nie wolno mu z nikim rozmawiać.
Robert postanowił, że teraz już nic go nie powstrzyma. Musiał podążać śladem wskazanym przez profesora Schmidta.
– Źle mnie pani zrozumiała – powiedział Robert przymilnie. – To ksiądz Patrini prosił mnie o spotkanie. Przyjechałem do Orneto na jego żądanie.
– On poprosił pana o spotkanie?
– Tak. Napisał do mnie do Ameryki. Przejechałem taki szmat drogi jedynie, by się z nim zobaczyć.
Pielęgniarka zawahała się.
– Sama nie wiem, co w tej sytuacji zrobić. Ksiądz jest bardzo chory. Molto.
– Nie ma wątpliwości, że ucieszy się na mój widok.
– Nie ma teraz żadnego lekarza… – Podjęła decyzję. – Dobrze, proszę iść do jego pokoju, signore, ale może tam pan być tylko kilka minut.
– To mi w zupełności wystarczy – powiedział Robert.
– Tędy, per piacere.
Ruszyli krótkim korytarzem, po którego obu stronach znajdowały się małe, schludne pokoiki. Pielęgniarka zaprowadziła Roberta do jednych z drzwi.
– Tylko kilka minut, signore.
– Grazie.
Robert wszedł do malutkiej sali. Leżący na łóżku mężczyzna przypominał blady cień w śnieżnej pościeli. Robert zbliżył się i powiedział cicho:
– Proszę księdza…
Duchowny odwrócił twarz i spojrzał na niego. Robert jeszcze nigdy nie widział w oczach człowieka takiej udręki.
– Proszę księdza, nazywam się…
Chwycił Roberta za rękę i wymamrotał:
– Pomóż mi. Musisz mi pomóc. Utraciłem wiarę. Całe życie modliłem się do Boga i Ducha Świętego, a teraz wiem, że Bóg nie istnieje. Istnieje tylko Antychryst i oto przyszedł po nas…
– Proszę księdza, jeśli…
– Widziałem go na własne oczy. Było ich tylko dwóch w szatańskim pojeździe, ale pojawią się następni! Przybędą kolejni! Poczekaj, a sam się przekonasz. Wszystkim nam pisane jest piekło.
– Proszę księdza, błagam, by mnie ksiądz wysłuchał. To, co ksiądz widział, to nie pojazd szatana. Widział ksiądz statek kosmiczny, który…
Duchowny puścił rękę Roberta i spojrzał na niego zupełnie przytomnym wzrokiem.
– Kim jesteś? Czego chcesz?
– Jestem przyjacielem – powiedział Robert. – Przyszedłem, by spytać księdza o wycieczkę autokarową po Szwajcarii.
– Autokar. Żałuję, że kiedykolwiek do niego wsiadłem. – Księdza znów zaczął ogarniać niepokój.
Robert nie chciał go naciskać, ale nie miał innego wyjścia.
– W tym autobusie siedział ksiądz obok mężczyzny. Teksańczyka. Odbył z nim ksiądz długą rozmowę, pamięta ksiądz?
– Rozmowa. Teksańczyk. Tak, przypominam sobie.
– Może wspomniał księdzu, gdzie dokładnie mieszka?
– Tak, pamiętam go. Przyjechał z Ameryki.
– Zgadza się, z Teksasu. Czy powiedział księdzu, gdzie dokładnie mieszka?
– Tak, tak. Powiedział mi.
– Gdzie, proszę księdza? Gdzie on mieszka?
– W Teksasie. Powiedział, że w Teksasie.
– Tak, świetnie – Robert zachęcająco kiwnął głową.
– Widziałem ich na własne oczy. Żałuję, że Bóg nie odebrał mi wzroku. Ja…
Proszę księdza, chodzi mi o tego człowieka z Teksasu. Czy powiedział, skąd jest? Czy wymienił jakąś nazwę?
– Tak. Teksas. I Ponderosa.
– Nie, to było w telewizji – nie poddawał się Robert. – Chodzi mi o prawdziwego człowieka. Siedział obok księdza…
Duchowny znów zaczął majaczyć.
– Nadchodzą! Oto Armageddon. Pismo święte kłamie! Istnieje Antychryst, który dokona najazdu na Ziemię. Strzeż się! Strzeż się! – zaczął głośno krzyczeć. – Widzę ich!
Do pokoju pospiesznie weszła pielęgniarka. Spojrzała na Roberta z naganą.
– Musi pan już wyjść, signore.
– Jeszcze tylko minutkę…
– No, signore. Adesso!
Robert rzucił na księdza ostatnie spojrzenie. Mężczyzna bredził coś od rzeczy. Robert odwrócił się w stronę drzwi. Nic więcej nie mógł zrobić. Zaryzykował, łudząc się, że duchowny zaprowadzi go do Teksańczyka, ale przegrał.
Robert wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku Rzymu. A więc to koniec. Jedyne wskazówki, jakimi dysponował – jeśli można to było nazwać wskazówkami – to wzmianka o Rosjance, Teksańczyku i Węgrze. Nie widział możliwości dalszego prowadzenia poszukiwań. Szach-mat. To irytujące tyle już się dowiedzieć i teraz być zmuszonym do poddania się. Gdyby ksiądz pozostał przytomny wystarczająco długo, by udzielić mu potrzebnej informacji! Był już tak blisko. Co mu powiedział duchowny? Ponderosa. Staruszek naoglądał się za dużo filmów w telewizji i widocznie w gorączce skojarzył sobie Teksas z popularnym niegdyś serialem Bonanza. Ponderosa, zamieszkiwana przez fikcyjną rodzinę Cartwrightów. Ponderosa. Robert zwolnił i zjechał na skraj drogi, myśląc gorączkowo. Nagle zawrócił i pognał znów do Orvieto.
Pół godziny później rozmawiał z barmanem w małej trattorii przy Piazza delia Republika.
– Jakie piękne miasto – zagadnął Robert. – Bardzo spokojne.
– Och si, signore, jesteśmy tu bardzo szczęśliwi. Czy był pan już kiedyś we Włoszech?
– Część miesiąca miodowego spędziłem w Rzymie. Robercie, sprawiłeś, że ziściły się moje marzenia. Kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, pragnęłam zobaczyć Rzym.
– Ach, Rzym. Zbyt duży. Zbyt hałaśliwy.
Zgadzam się.
– Wiedziemy tu proste życie, ale jesteśmy szczęśliwi.
– Na wielu dachach zauważyłem anteny telewizyjne – rzucił Robert od niechcenia.
– O, tak. Jeśli o to chodzi, jesteśmy zupełnie na bieżąco.
– To widać. Ile stacji można odbierać w mieście?
– Tylko jedną.
– Spodziewam się, że oglądacie dużo programów amerykańskich?
– No, no. To stacja państwowa. Nadaje wyłącznie włoskie programy. Bingo!
– Dziękuję.
Robert zamówił rozmowę z admirałem Whittakerem. Telefon odebrała sekretarka.
– Biuro admirała Whittakera.
Robert spróbował je sobie wyobrazić. Był to zapewne jakiś niepozorny kącik, gdzie rząd trzyma nic nie znaczących ludzi, których już więcej nie potrzebuje.
– Czy mogę mówić z admirałem? Tu porucznik Robert Bellamy.
– Chwileczkę, panie poruczniku.
Robert ciekaw był, czy ktokolwiek zadawał sobie trud, by nadal utrzymywać stosunki z admirałem, niegdyś wpływową osobistością, a obecnie pionkiem, zawiadującym złomowaną flotą. Prawdopodobnie nie.
– Robercie, cieszę się, że cię słyszę – w głosie starego mężczyzny słychać było znużenie. – Skąd dzwonisz?
– Nie mogę panu powiedzieć.
– Rozumiem. Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Tak, panie admirale. Jestem w niezręcznej sytuacji, bo zabroniono mi się z kimkolwiek kontaktować, a potrzebuję pomocy. Czy mógłby pan coś dla mnie sprawdzić?
– Przynajmniej spróbuję. Czego chciałbyś się dowiedzieć?
– Czy gdzieś w Teksasie jest ranczo Ponderosa.
– Jak w Bonanzie?
– Tak.
– Postaram się to sprawdzić. W jaki sposób mogę się z tobą skontaktować?