– Myślę, że lepiej będzie, jeśli sam do pana zadzwonię, panie admirale.
Zgoda. Daj mi godzinę lub dwie. Wszystko pozostanie tylko między nami.
– Dziękuję panu.
Robert odniósł wrażenie, że zmęczenie admirała zniknęło jak ręką odjął. W końcu poproszono go, by coś zrobił, nawet jeśli była to taka drobnostka, jak odnalezienie rancza.
Dwie godziny później Robert ponownie zadzwonił do admirała Whittakera.
– Czekałem na twój telefon – powiedział admirał. W tonie jego głosu przebijało zadowolenie. – Mam informację, której potrzebujesz.
– No i? – Robert wstrzymał oddech.
– Jest w Teksasie ranczo Ponderosa. Niedaleko Waco. Należy do Dana Wayne’a.
Robert odetchnął z ulgą.
– Bardzo panu dziękuję, panie admirale – odparł. – Po powrocie postawię panu obiad.
– Z niecierpliwością czekam na tę chwilę, Robercie.
Robert wykręcił następny numer, tym razem do generała Hilliarda.
– Odszukałem kolejnego świadka, we Włoszech. To wielebny ojciec Patrini.
– Ksiądz?
– Tak. Z Orneto. Jest w szpitalu, bardzo chory. Obawiam się, że władze włoskie nie będą się mogły z nim dogadać.
– Przekażę im to. Dziękuję, panie poruczniku.
Dwie minuty później generał Hilliard połączył się z Janusem.
– Znów skontaktował się ze mną porucznik Bellamy. Kolejny świadek to ksiądz. Wielebny ojciec Patrini z Orvieto.
– Zajmijcie się nim.
PILNE ŚCIŚLE TAJNE
NSA DO WYŁĄCZNEJ WIADOMOŚCI
ZASTĘPCY DYREKTORA SIFAR
EGZ. NR 1 Z (1) EGZ.
DOTYCZY OPERACJI „SĄD OSTATECZNY”
5. OJCIEC PATRINI – ORVIETO
KONIEC WIADOMOŚCI
Kwatera główna SIFAR mieści się na Via delia Pineta, w najbardziej na południe wysuniętej części Rzymu, na przedmieściach, otoczonych wiejskimi zabudowaniami. Jedyną rzeczą, która mogłaby zastanowić przygodnego przechodnia w niewinnie wyglądających, murowanych budynkach, zajmujących dwa kwartały ulic, był otaczający cały kompleks wysoki mur, zakończony drutem kolczastym, z wieżyczkami strażniczymi na każdym rogu. Znajdowała się za nim jedna z najbardziej zakonspirowanych i mniej znanych agencji bezpieczeństwa na świecie. Na zewnątrz kompleksu liczne tablice głosiły: Vietare passare oltre i limiti.
W środku, w urządzonym po spartańsku biurze na parterze budynku głównego, pułkownik Francesco Cesar studiował dopiero co otrzymaną pilną depeszę. Pułkownik, mężczyzna ledwie po pięćdziesiątce, muskularnej budowy ciała, o dziobatej twarzy, przypominającej pysk buldoga, po raz trzeci czytał wiadomość.
Czyli operacja „Dzień Sądu” weszła wreszcie w decydującą fazę. E una bella fregatura. Dobrze, że się do niej przygotowaliśmy - pomyślał Cesar. Znów spojrzał na telegram. Ksiądz.
Było już po północy, kiedy stolik pielęgniarek, mających nocny dyżur w szpitalu w Orvieto, minęła zakonnica.
– Chyba idzie się zobaczyć z signorą Fillipi – powiedziała siostra Tomasino.
– Albo ze staruszkiem Rigano. Obydwojgu niewiele już zostało życia.
Zakonnica przemknęła się cicho, a gdy znalazła się w korytarzu, ruszyła prosto do pokoju księdza. Spał spokojnie, z rękami złożonymi na piersiach, jakby w modlitwie. Promień światła księżycowego wkradł się przez zasłonę, kładąc się na twarzy księdza złotą smugą.
Zakonnica wyciągnęła spod habitu małe pudełeczko. Ostrożnie wyjęła piękny różaniec z rżniętego szkła i wsunęła go w dłonie księdza. Kiedy poprawiała paciorki, jednym z nich przejechała szybko po kciuku mężczyzny. Pojawiła się cienka smużka krwi. Zakonnica wyjęła z pudełka malutką buteleczkę i za pomocą zakraplacza ostrożnie wpuściła do otwartej rany trzy krople.
Wystarczyło parę sekund, by śmiertelna, szybko działająca trucizna spełniła swe zadanie. Zakonnica westchnęła, robiąc znak krzyża nad martwym mężczyzną. Wyszła równie cicho, jak się pojawiła.
PILNE ŚCIŚLE TAJNE
SIFAR DO WYŁĄCZNEJ WIADOMOŚCI
ZASTĘPCY DYREKTORA NSA
EGZ. NR 1 Z (1) EGZ.
DOTYCZY OPERACJI „SĄD OSTATECZNY”
5. OJCIEC PATRINI – ORVIETO
ZLIKWIDOWANY
KONIEC WIADOMOŚCI
Rozdział 26
Frank Johnson został zwerbowany, ponieważ walczył w oddziałach Zielonych Beretów w Wietnamie i był znany wśród towarzyszy walki jako „maszyna do zabijania”. Wojna stanowiła jego żywioł. Poza tym odznaczał się niezwykłą inteligencją i miał motywację do współpracy.
– Jest dla nas idealny – powiedział Janus. – Postępujcie z nim ostrożnie. Nie chcę go stracić.
Pierwsze spotkanie miało miejsce na terenie koszar. Rozmowę z Frankiem Johnsonem przeprowadził kapitan.
– Czy nie niepokoi cię postępowanie naszego rządu? – zapytał kapitan. – Jego pracami kieruje banda mięczaków, którzy chcą sprzedać nasz kraj. Powinniśmy być mocarstwem nuklearnym, ale ci przeklęci politycy nie pozwalają budować nowych reaktorów. Jeśli chodzi o dostawy ropy naftowej, jesteśmy zależni od tych cholernych Arabów, ale czy nasze władze zezwalają nam prowadzić wiercenia pod dnem morza? A skądże. Bardziej martwią się o ryby niż o ludzi. Czy dostrzegasz w tym jakiś sens?
– Rozumiem, do czego zmierzasz – odparł Frank Johnson.
– Wiedziałem, że zrozumiesz, bo jesteś inteligentny – mówiąc obserwował twarz Johnsona. – Jeśli Kongres nie robi nic, by ratować nasz kraj, musimy to zrobić my.
Frank Johnson sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– My?
– Tak – Na dziś wystarczy - pomyślał kapitan. – Porozmawiamy o tym jeszcze.
Następna rozmowa była bardziej konkretna.
– Frank, jest grupa patriotów, która chce chronić nasz świat. To bardzo wpływowi dżentelmeni. Utworzyli komitet. Żeby wykonać swe zadanie, mogą być zmuszeni do naruszenia niektórych praw, ale w rezultacie przyniesie to błogosławione skutki dla wszystkich. Nie chciałbyś im pomóc?
– Nawet bardzo – uśmiechnął się Frank Johnson.
Tak się zaczęło. Następne spotkanie odbyło się w Ottawie, w Kanadzie, gdzie Frank Johnson poznał niektórych członków komitetu. Reprezentowali interesy kilku państw.
– Jesteśmy dobrze zorganizowani – wyjaśnił Frankowi Johnsonowi jeden z członków komitetu. Istnieje ścisły podział kompetencji. Dysponujemy Sekcją Propagandy, Werbunkową, Taktyczną, Łączności i Szwadronem Śmierci. Mamy powiązania niemal ze wszystkimi organizacjami wywiadowczymi na świecie.
– Ma pan na myśli dyrektorów…?
– Nie, nie dyrektorów. Zastępców. Praktyków, którzy wiedzą, co w trawie piszczy, którzy wiedzą, w jakim niebezpieczeństwie znalazły się nasze kraje.
Spotkania odbywały się w różnych zakątkach świata – w Szwajcarii, Maroku, Chinach – a Johnson brał udział we wszystkich.
Minęło pół roku, nim pułkownik Johnson spotkał się z Janusem. To Janus po niego posłał.
– Otrzymuję doskonałe meldunki o pana pracy, pułkowniku. Frank Johnson uśmiechnął się.
– Lubię to, co robię.
– Właśnie to słyszałem. Pańska pozycja zawodowa umożliwia panu służenie nam daleko idącą pomocą.
Frank Johnson wyprostował się na krześle.
– Zrobię wszystko, co tylko będę mógł.
– Cieszę się. Na Farmie nadzoruje pan szkolenie tajnych agentów.
– Zgadza się.
– Ma pan okazję poznać tych ludzi oraz ich możliwości.
– Dokładnie tak.
– Chciałbym – powiedział Janus – by werbował pan tych, których uważa pan za najbardziej przydatnych dla naszej organizacji. Interesują nas tylko najlepsi.