Выбрать главу

– Czego chcecie? – wymamrotał.

– Już panu powiedzieliśmy, panie Mann. By okazał pan skruchę. William Mann pokiwał głową.

– Dobra, okażę skruchę. Mężczyzna uśmiechnął się.

– No widzi pan, tylko tyle. A teraz… – wsunął do ręki Manna kawałek kartki – proszę jedynie napisać: „Przepraszam. Wybaczcie mi”.

William Mann spojrzał na nich zamglonymi oczami.

– To wszystko?

– Tak. I zaraz sobie pójdziemy.

Poczuł nagle podniecenie. A więc tylko o to im chodzi. To jacyś fanatycy. Kiedy tylko wyjdą, zadzwoni na policję i każe ich aresztować. Dopilnuję, by powieszono tych łobuzów.

– Proszę pisać, panie Mann. Trudno mu było skupić wzrok.

– Powiedzieliście, że co mam napisać?

– Po prostu: „Przepraszam. Wybaczcie mi”.

– Dobra. – Miał trudności z utrzymaniem pióra. Skoncentrował się maksymalnie i zaczął pisać. „Przepraszam. Wybaczcie mi”.

Mężczyzna wziął od Manna kartkę, ujmując ją za sam róg.

– Bardzo dobrze, panie Mann. Widzi pan, jakie to było łatwe? Pokój zaczął mu wirować.

– Tak. Dziękuję. Okazałem skruchę. Teraz sobie pójdziecie?

– Widzę, że jest pan mańkutem?

– Słucham?

– Jest pan mańkutem.

– Tak.

– Panie Mann, ostatnio w okolicach popełniono wiele zbrodni. Dlatego damy panu ten rewolwer.

Poczuł, jak w lewą dłoń wsuwają mu broń.

– Czy wie pan, jak się nim posługiwać?

– Nie.

To bardzo proste. Robi się to tak… – mężczyzna uniósł rewolwer do skroni Williama Manna i ściskając dłoń bankiera nacisnął na spust. Rozległ się stłumiony wystrzał. Na podłogę upadła zakrwawiona kartka.

– Ot, i wszystko – powiedział jeden z mężczyzn. – Dobranoc panu, panie Mann.

PILNE ŚCIŚLE TAJNE

CGHQ DO WYŁĄCZNEJ WIADOMOŚCI

ZASTĘPCY DYREKTORA NSA

EGZ. NR 1 Z (1) EGZ.

DOTYCZY OPERACJI „SĄD OSTATECZNY”

7. WILLIAM MANN – FORT SMITH

ZLIKWIDOWANY

KONIEC WIADOMOŚCI

DZIEŃ DZIESIĄTY

Fort Smith, Kanada

Następnego ranka kontrolerzy bankowi zameldowali o tym, że w banku Manna brakuje miliona dolarów. Policja uznała śmierć Manna za samobójstwo.

Brakujących pieniędzy nigdy nie odnaleziono.

Rozdział 29

DZIEŃ JEDENASTY

Bruksela, godzina 3.00

Generał Shipley, dowódca w kwaterze głównej NATO, został obudzony przez swego adiutanta.

– Przepraszam, że pana budzę, panie generale, ale zdaje się, że dzieje się coś dziwnego.

Generał Shipley usiadł, przecierając zaspane oczy. Położył się późno, bo towarzyszył grupie senatorów ze Stanów Zjednoczonych, którzy złożyli im oficjalną wizytę.

– O co chodzi, Billy?

– Właśnie dzwonili z wieży radarowej. Albo wszystkie nasze przyrządy zwariowały, albo mamy jakichś dziwnych gości.

Generał Shipley ściągnął się z łóżka.

– Będę gotów za pięć minut.

Przyciemnioną salę, w której stały monitory radarów, wypełniał tłum żołnierzy i oficerów, zgromadzonych na środku, wokół oświetlonych ekranów. Kiedy wszedł generał, odwrócili się i stanęli na baczność.

– Spocznij. – Podszedł do oficera dyżurnego, kapitana Mullera. – Co się tu dzieje, Lewis?

Kapitan Muller podrapał się w głowę.

– To przechodzi ludzkie pojęcie. Czy zna pan jakiś samolot, który potrafi lecieć z prędkością 35 000 kilometrów na godzinę, w jednej chwili zatrzymać się i zmienić kurs o 180°?

Generał Shipley patrzył na niego oszołomiony.

– O czym ty mówisz?

Jeśli wierzyć ekranom naszych radarów, przez ostatnie pół godziny jesteśmy właśnie świadkami czegoś takiego. Początkowo myśleliśmy, że wypróbowują jakieś urządzenie elektroniczne, ale skontaktowaliśmy się z Rosjanami, Brytyjczykami i Francuzami; zauważyli na ekranach swoich radarów to samo.

– Czyli że trzeba wykluczyć ewentualne uszkodzenie sprzętu – powiedział ciężko generał Shipley.

– Tak jest, panie generale. Chyba że założy pan, że nagle wszystkie radary na świecie zwariowały.

– Ile tych pojazdów pokazało się na ekranach?

– Kilkanaście. Poruszają się tak szybko, że nawet trudno je śledzić. Ledwo je zaobserwujemy, zaraz giną z ekranu. Wykluczone, byśmy obserwowali efekt zjawisk atmosferycznych, meteory, pioruny kuliste, balony sondy i jakiekolwiek latające pojazdy znane człowiekowi. Zamierzałem wysłać kilka samolotów na zwiady, ale te obiekty – cokolwiek to jest – latają tak cholernie wysoko, że nigdy się do nich nie zbliżymy.

Generał Shipley podszedł do jednego z monitorów.

– A czy teraz obserwujecie coś na ekranach?

– Nie, panie generale. – Zawahał się przez moment. – Ale mam dziwne przeczucie, że oni jeszcze tu wrócą.

Rozdział 30

Ottawa, godzina 5.00

Kiedy Janus skończył odczytywanie na głos raportu generała Shipleya, wstał Włoch i powiedział podnieconym tonem:

– Przygotowują się do inwazji!

– To już nie przygotowania, tylko sama inwazja – zauważył Francuz.

– Spóźniliśmy się. To już koniec – stwierdził Rosjanin. – Nie ma drogi…

– Panowie, możemy jeszcze wszystkiemu zapobiec – przerwał im Janus.

– Jak? Przecież zna pan postawione przez nich warunki – powiedział Anglik.

– Spełnienie ich żądań absolutnie nie wchodzi w grę – zaperzył się Brazylijczyk. – Nie ich interes, co robimy z naszymi lasami. Tak zwany efekt cieplarniany to naukowe brednie, całkowicie nie udowodnione.

– A co będzie z nami? – spytał Niemiec. – Jeśli zmuszą nas do przywrócenia w miastach czystego powietrza, jedynym wyjściem będzie zamknięcie fabryk. Przemysł padnie.

– A my będziemy musieli wstrzymać produkcję samochodów – zauważył Japończyk. – I co się wtedy stanie z cywilizowanym światem?

– Wszyscy jedziemy na jednym wózku – podsumował Rosjanin. – Jeśli trzeba będzie skończyć z zatruwaniem środowiska, aby uczynić zadość ich żądaniom, zniszczeniu ulegnie gospodarka całego świata. Musimy kupić sobie jeszcze trochę czasu, aż będziemy mogli wykorzystać przeciw nim program Gwiezdnych Wojen.

Jesteśmy co do tego jednomyślni – cierpko zauważył Janus. – Naszym najważniejszym zadaniem jest zapobieganie szerzeniu się paniki i zachowanie spokoju.

– Jak postępują prace porucznika Bellamy’ego? – zainteresował się Kanadyjczyk.

– Porucznik spisuje się świetnie. Powinien ukończyć misję w ciągu jednego, dwóch dni.

Rozdział 31

Kijów, Związek Radziecki

Jak większość jej rodaczek, Olga Romanczenko rozczarowała się pierestrojką. Wszystkie obiecywane zmiany, które miały nastąpić w jej ojczyźnie, wydawały się początkowo takie podniecające. Ulicami powiał wiatr wolności, a powietrze przesycone było nadzieją. Obiecywano świeże mięso i warzywa w sklepach, piękne sukienki i buty z prawdziwej skóry oraz setki innych, cudownych rzeczy. Ale teraz, w sześć lat po tym, jak się to wszystko zaczęło, nastąpiło gorzkie rozczarowanie. Towarów było jeszcze mniej niż kiedyś. Bez czarnego rynku nie dawało się przetrwać. Brakowało praktycznie rzecz biorąc wszystkiego, a artykuły osiągały horrendalne ceny. Główne drogi wciąż były pełne rytwin - olbrzymich wybojów. Ulicami ciągnęły marsze protestacyjne, wzrosła przestępczość. Wprowadzono większe ograniczenia niż niegdyś. Pierestrojką i głasnost’ zaczęły wydawać się równie pustymi frazesami, jak obietnice polityków, którzy je lansowali.