Выбрать главу

Oznaczało to koniec spotkania.

Harrison Keller odprowadził Roberta do recepcji. Siedział tam żołnierz piechoty morskiej. Na widok wchodzących mężczyzn wstał.

– To kapitan Dougherty. Zawiezie pana na lotnisko. Powodzenia!

– Dziękuję.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Keller odwrócił się i wszedł z powrotem do gabinetu generała Hilliarda.

– Czy jest pan gotów, panie poruczniku? – zapytał kapitan Dougherty.

– Tak.

Gotów, ale na co? W przeszłości wykonywał różne trudne zadania wywiadowcze, ale nigdy jeszcze nie zlecono mu czegoś równie zwariowanego. Miał odszukać nieznaną liczbę nieznanych świadków z nieznanych krajów. Czy istnieją jakiekolwiek szanse powodzenia? - zastanawiał się Robert. – Czuję się, jak Biała Królowa z książki „O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra”. „Ach, czasem udawało mi się uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy jeszcze przed śniadaniem”. No cóż, oto miał całą szóstkę.

– Dostałem rozkaz, by zabrać pana bezpośrednio do pańskiego mieszkania, a potem do bazy lotnictwa w Andrews – powiedział kapitan Dougherty. – Specjalny samolot czeka już, by…

Robert potrząsnął głową.

– Najpierw muszę wstąpić do biura. Dougherty zawahał się.

Zgoda. Pojadę z panem i zaczekam.

Wyglądało na to, że mu nie ufali i nie chcieli go spuszczać z oka. Dlatego że dowiedział się o katastrofie balonu sondy? Nie miało to żadnego sensu. Oddał w recepcji plakietkę i wyszedł z budynku na chłód wstającego poranka. Jego samochód zniknął. Na tym miejscu stała limuzyna.

– Zaopiekujemy się pańskim wozem, panie poruczniku – poinformował go kapitan Dougherty. – A teraz pojedziemy tym.

Całe ich postępowanie cechowała pewna arbitralność, co wydało się Robertowi nieco denerwujące.

– Świetnie – powiedział.

Ruszyli do siedziby Wywiadu Marynarki. Deszczowe chmury przesłoniły blade słońce poranka. Zapowiadał się nieprzyjemny dzień. I to pod każdym względem - pomyślał Robert.

Rozdział 3

Ottawa, Kanada, godzina 24.00

Używał pseudonimu Janus. Przemawiał do dwunastu mężczyzn; znajdowali się w silnie strzeżonym pomieszczeniu na terenie wojskowym.

– Jak was wszystkich poinformowano, operacja „Dzień Sądu” rozpoczęła się. Jest kilku świadków, których należy odszukać jak najszybciej i w miarę możliwości dyskretnie. Nie możemy powierzyć tego zadania pracownikom służb bezpieczeństwa z uwagi na ryzyko przecieków.

– Komu zlecono misję? – zapytał Rosjanin, zapalczywy olbrzym.

– Porucznikowi Marynarki Robertowi Bellamy’emu.

– W jaki sposób dokonano wyboru? – odezwał się Niemiec, typ bezwzględnego arystokraty.

– Porucznik został wytypowany po dokładnej analizie danych komputerowych CIA, FBI i kilku innych agencji wywiadowczych.

– Czy można wiedzieć, jakie ma kwalifikacje? – zapytał Japończyk, pozornie układny, w rzeczywistości szczwany lis.

– Porucznik Bellamy jest doświadczonym oficerem wywiadu o wzorowym przebiegu służby, zna płynnie sześć języków. Wielokrotnie dał dowód niezwykłej zaradności. Nie ma rodziny.

– Czy zdaje sobie sprawę z tego, jakie znaczenie odgrywa w tej sprawie czas? – odezwał się Anglik, wyjątkowy snob, który potrafił być bardzo nieprzyjemny.

– Tak. Mamy wszelkie podstawy sądzić, że bardzo szybko odnajdzie wszystkich świadków.

– Czy poinformowano go o celu misji? – spytał Francuz, rzeczowy i uparty.

– Nie.

– Co się stanie, kiedy już wykona zadanie? – odezwał się Chińczyk, bystry i cierpliwy.

Zostanie odpowiednio wynagrodzony.

Rozdział 4

Dowództwo Wywiadu Marynarki zajmuje całe czwarte piętro rozległego gmachu Pentagonu i tworzy prawdziwą enklawę w środku największego biurowca świata, o blisko trzydziestu kilometrach korytarzy, w którym pracuje dwadzieścia dziewięć tysięcy pracowników wojskowych i cywilnych.

Wnętrza biur Wywiadu Marynarki noszą wyraźne piętno bliskich związków z Flotą. Biurka i szafki są albo oliwkowozielone, z czasów drugiej wojny światowej, albo stalowoszare, z okresu wojny wietnamskiej. Ściany i sufity pomalowano na kolor płowożółty lub kremowy. Na początku te spartańskie warunki nieco Roberta raziły, ale już dawno do nich przywykł.

Kiedy wszedł do budynku i zbliżył się do recepcji, siedzący za biurkiem strażnik, który go dobrze znał, powiedział:

– Dzień dobry, panie poruczniku. Czy mogę prosić o pańską przepustkę?

Robert pracował tu siedem lat, ale rytuał nigdy nie uległ zmianie. Posłusznie okazał dokument.

– Dziękuję, panie poruczniku.

W drodze do swego pokoju Robert pomyślał o kapitanie Doughertym, czekającym na niego na parkingu przy River Entrance. Czekającym, by go odstawić na samolot, którym poleci do Szwajcarii, gdzie miał rozpocząć beznadziejne polowanie.

Kiedy Bellamy dotarł do swego pokoju, jego sekretarka, Barbara, siedziała już za biurkiem.

– Dzień dobry, panie poruczniku. Szef chce się z panem zobaczyć, jest u siebie w gabinecie.

– Może zaczekać. Połącz mnie, proszę, z admirałem Whittakerem.

Tak jest, panie poruczniku.

Minutę później Robert rozmawiał z admirałem.

– Rozumiem, Robercie, że jesteś już po spotkaniu?

– Tak, skończyło się parę minut temu.

– Jak przebiegło?

– Było… interesujące. Czy ma pan czas, by zjeść ze mną śniadanie, panie admirale? – starał się zachować obojętny ton głosu.

Admirał nie wahał się ani chwili.

– Oczywiście. Spotkamy się tam gdzie zwykle?

– Świetnie. Przepustka będzie już na pana czekała.

– Wspaniale. Będę za godzinę.

Robert odłożył słuchawkę i pomyślał: To zakrawa na ironię, że muszę wyrabiać dla admirała Whittakera przepustkę jednorazową. Kilka lat temu pracował tu jako szef Wywiadu Marynarki. Jak się musi czuć dziś?

Robert zadzwonił na sekretarkę.

– Słucham, panie poruczniku?

– Spodziewam się admirała Whittakera. Proszę załatwić dla niego przepustkę.

– Natychmiast się tym zajmę.

Nadszedł czas, by zameldować się u szefa. U cholernego Dustina Thorntona.

Rozdział 5

Dustin (Dusty) Thornton, szef Wywiadu Marynarki, zyskał sobie sławę jednego z największych sportsmenów, jakich miała Annapolis. Thornton zawdzięczał swoje obecne eksponowane stanowisko meczowi piłkarskiemu. Mówiąc ściślej – meczowi między drużynami Armii i Marynarki. Thornton, górujący nad wszystkimi olbrzym, będąc na ostatnim roku w Annapolis, zagrał jako środkowy obrońca w najważniejszym dla drużyny Marynarki spotkaniu roku. Na początku czwartej ćwiartki, kiedy zespół Armii prowadził 13:0 za dwukrotne dotarcie do końcowej strefy pola przeciwnika i miał idealną sytuację do ponownego umieszczenia piłki w bramce, do Dustina Thorntona uśmiechnął się los i zmienił całe jego życie. Thornton przechwycił piłkę, zrobił zwrot i natarł na zbitą ławę zawodników Armii, kierując się do końcowej strefy pola przeciwnika. Wprawdzie Marynarka nie uzyskała dodatkowego punktu, ale wkrótce strzeliła gola. Przy kolejnym wybiciu piłki drużynie Armii nie udało się zdobyć piłki, która wylądowała na polu Marynarki. Tablica wyników pokazywała 13 punktów dla Armii, 9 dla Marynarki, a mecz się jeszcze nie skończył.

Po wznowieniu gry piłkę podano Thorntonowi, którego przywaliła góra zawodników Armii. Wydostanie się z tego gąszczu zajęło mu nieco czasu. Na boisko wbiegł lekarz, ale Thornton gniewnym gestem ręki odprawił go.