– Może pan sam sprawdzić.
Oferta sporządzona była po węgiersku. Robert oddał mu kartkę.
– No tak. Czy mógłbym gdzieś indziej uzyskać dane na ten temat?
– Być może pomogą panu w Ministerstwie Kultury – odparł recepcjonista.
Trzydzieści minut później Robert rozmawiał już z urzędnikiem Ministerstwa Kultury.
– W Budapeszcie nie ma żadnego objazdowego wesołego miasteczka. Jest pan pewien, że pański przyjaciel widział to na Węgrzech?
– Tak.
– Ale nie powiedział gdzie dokładnie?
– Nie.
– Przykro mi, ale nie mogę panu nic pomóc – urzędnik był wyraźnie zniecierpliwiony. – Jeśli to wszystko…
– Tak – Robert wstał. – Dziękuję. – Zawahał się.- Mam jeszcze jedno pytanie. Jeśli chciałbym sprowadzić na Węgry cyrk lub wesołe miasteczko, czy potrzebne byłoby mi pozwolenie?
– Oczywiście.
– A gdzie mógłbym je uzyskać?
– W budapeszteńskim Wydziale Koncesji.
Budynek Wydziału Koncesji znajdował się w Budzie, w pobliżu średniowiecznych murów miejskich. Robert czekał pół godziny, zanim został wpuszczony do gabinetu nadętego, służbistego urzędnika.
– Czy mogę panu w czymś pomóc?
Robert uśmiechnął się.
– Mam nadzieję, że tak. Okropnie mi przykro, że zaprzątam panu głowę takim głupstwem, ale jestem tu ze swym młodszym synem, który usłyszał o jakimś wesołym miasteczku gdzieś na terenie Węgier, a ja obiecałem mu, że do niego pójdziemy. Wie pan, jakie są dzieciaki, gdy czymś nabiją sobie głowę.
Urzędnik patrzył na Roberta zdumionym wzrokiem.
– Czemu w takim razie przyszedł pan do mnie?
– Cóż, mówiąc szczerze, nikt nie potrafi mi powiedzieć, gdzie jest teraz to wesołe miasteczko, a Węgry to taki wielki i piękny kraj… Powiedziano mi, że najlepiej zorientowaną osobą w tym zakresie jest pan.
Urzędnik skinął głową.
– To prawda. Wszystkie tego rodzaju przedsięwzięcia muszą najpierw uzyskać koncesję. – Nacisnął guzik i do gabinetu weszła sekretarka. Wymienili między sobą kilka szybkich zdań po węgiersku. Dziewczyna wyszła i pojawiła się ponownie dwie minuty później, niosąc jakieś papiery. Wręczyła je przełożonemu. Ten zerknął na nie i powiedział do Roberta:
– W ciągu ostatnich trzech miesięcy wydaliśmy dwie koncesje na objazdowe wesołe miasteczka. Jedno z nich zostało zamknięte miesiąc temu.
– A drugie?
– Drugie występuje aktualnie w Soron, małym mieście w pobliżu niemieckiej granicy.
– Czy zna pan nazwisko właściciela? Urzędnik znów zajrzał do papierów.
– Bushfekete. Laslo Bushfekete.
Laslo Bushfekete przeżywał jeden z najpiękniejszych dni w całym swym życiu. Niewielu jest na świecie szczęśliwców, którzy robią w życiu dokładnie to, co lubią. Laslo Bushfekete należał właśnie do tej nielicznej garstki ludzi. Bushfekete był potężnie zbudowanym mężczyzną: miał metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu i ważył 136 kilogramów. Zawsze nosił zegarek wysadzany brylantami, brylantowe pierścienie i dużą, złotą bransoletkę. Jego ojciec był właścicielem małego wesołego miasteczka; kiedy umarł, firmę przejął syn. Było to jedyne życie, jakie znał.
Laslo Bushfekete miał niezwykłe marzenia. Zamierzał przekształcić swój mały interes w największe i najlepsze wesołe miasteczko w całej Europie. Jednak chwilowo stać go było tylko na zwykłe atrakcje: najgrubszą kobietę świata, najbardziej wytatuowanego mężczyznę, sjamskie bliźnięta i tysiącletnią mumię, „wydobytą z czeluści starożytnej egipskiej piramidy”. Występowali również u niego połykacz noży i ognia oraz sprytna, mała zaklinaczka węży, Marika. Ale koniec końców było to jeszcze jedno najzwyklejsze objazdowe wesołe miasteczko.
Teraz, z dnia na dzień, wszystko miało się zmienić. Sen Lasla Bushfeketego miał się wreszcie ziścić.
Pojechał do Szwajcarii, by zapoznać się z umiejętnościami pewnego artysty. Jego numer polegał na tym, że wykonawcę, któremu wcześniej zasłonięto oczy, a ręce skuto kajdankami, zamykano w małej skrzyni, którą następnie zatapiano w pojemniku z wodą. Przez telefon brzmiało to fantastycznie, ale kiedy Bushfekete poleciał do Szwajcarii, by wszystko obejrzeć, przekonał się, że cały występ miał jedną, ale bardzo poważną wadę: artysta potrzebował trzydziestu minut, by wydostać się z pułapki. Żaden widz na świecie nie wytrzyma pół godziny siedzenia przed skrzynią zanurzoną w pojemniku z wodą.
Wyglądało na to, że cała wyprawa była jedynie niepotrzebną stratą czasu. Laslo Bushfekete, by wypełnić jakoś te kilka godzin do odlotu samolotu, wykupił bilet na wycieczkę po Szwajcarii. Okazało się, że impreza ta miała zmienić całe jego życie.
Podobnie jak inni pasażerowie, Bushfekete zauważył wybuch i pobiegł przez pola, by pomóc ewentualnym ofiarom wypadku, wszyscy bowiem uznali to za katastrofę samolotu. Ale widok, jaki ujrzeli, był wprost nieprawdopodobny. Nie ulegało wątpliwości, że mieli przed sobą latający talerz, wewnątrz którego znajdowały się dwie dziwnie wyglądające istoty. Pozostali pasażerowie stali, gapiąc się na nie w osłupieniu. Tymczasem Laslo Bushfekete obszedł pojazd wkoło, by zobaczyć, jak wygląda z tyłu. Wtem stanął jak wryty. Jakieś trzy metry za wrakiem leżała, ukryta przed wzrokiem innych obserwatorów, urwana ręka o sześciu palcach i dwóch kciukach. Niewiele myśląc Bushfekete wyciągnął chusteczkę do nosa, owinął w nią znalezisko i wsunął do kieszeni. Serce biło mu jak szalone. Był w posiadaniu dłoni istoty pozaziemskiej! Od tej pory mogę zapomnieć o najgrubszej kobiecie świata, o wytatuowanym mężczyźnie, polykaczach noży i ognia - pomyślał. – Panie i panowie, przygotujcie się na największą sensację w waszym życiu. To, co ujrzycie za chwilę, to coś, czego przed wami nie oglądał jeszcze żaden śmiertelnik. Patrzycie na jeden z najbardziej nieprawdopodobnych eksponatów w całym wszechświecie. Nie jest to zwierzę. Nie jest to roślina. Więc co to takiego? To fragment istoty pozaziemskiej… Istoty z kosmosu… To nie fikcja, panie i panowie, tylko najprawdziwsza prawda… Za pięćset forintów możecie zamówić sobie zdjęcie na tle…
W tym momencie przypomniał sobie o czymś. Miał nadzieję, że fotograf, który był na miejscu katastrofy, nie zapomni przysłać obiecanych zdjęć. Pomyślał, że każe je powiększyć i umieścić obok eksponatu. To będzie zgrabne posunięcie. Umiejętność przedstawiania siebie w odpowiednim świetle - oto, co się liczy w życiu. Umiejętność przedstawiania siebie w odpowiednim świetle.
Nie mógł się doczekać powrotu na Węgry i chwili, gdy zacznie się spełniać marzenie jego życia.
Kiedy znalazł się w domu i odwinął chusteczkę, zauważył, że ręka skurczyła się. Ale gdy Bushfekete zaczął zmywać z niej brud, w zdumiewający sposób odzyskała swój pierwotny wygląd.
Bushfekete ukrył rękę w bezpiecznym miejscu i zamówił imponujący szklany pojemnik, z wbudowanym specjalnym nawilżaczem powietrza. Kiedy już wszystko przygotuje jak należy, objedzie ze swym skarbem całą Europę. Cały świat. Będzie organizował pokazy w muzeach.
Będzie urządzał specjalne seanse zamknięte dla naukowców, a może nawet dla głów państw. A wszystkim będzie kazał płacić za wstęp. Bajeczna fortuna, która go czekała, była wprost nieograniczona.
Nikomu nie powiedział o swym wyjątkowym szczęściu, nawet swej ukochanej Marice, pociągającej małej tancereczce, występującej z kobrami i dwiema żmijami sykliwymi, należącymi do najbardziej niebezpiecznych węży na świecie. Oczywiście miały usunięte gruczoły jadowe, ale widzowie o tym nie wiedzieli, bo Bushfekete trzymał również kobrę z nietkniętym gruczołem jadowym. Pokazywał ją bez dodatkowych opłat, jak zabijała szczury. Nic dziwnego, że przez publiczność przebiegał dreszcz grozy, gdy obserwowała piękną Marikę, pozwalającą, by gady owijały się wokół jej zmysłowego, na pół obnażonego ciała. Dwa lub trzy razy w tygodniu Marika przychodziła do wozu Lasla Bushfeketego i wiła się u jego boku, szybko wysuwając i chowając język, zupełnie jak jej podopieczni – węże. Poprzedniej nocy kochali się i Bushfekete wciąż jeszcze czuł zmęczenie po nieprawdopodobnych akrobacjach Mariki. Wspomnienia z ostatniego wieczoru przerwało mu pojawienie się niespodziewanego gościa.