Выбрать главу

W końcu drzwi otworzyła pani Beckerman. Miała na sobie wypłowiały, flanelowy szlafrok.

– Bitte?

Pani Beckerman, czy pamięta mnie pani? Jestem tym dziennikarzem, który pisze artykuł o Hansie. Przepraszam, że niepokoję państwa o tak późnej porze, ale muszę pilnie porozmawiać z pani mężem.

Odpowiedziało mu milczenie.

– Pani Beckerman?

– Hans nie żyje. Robert drgnął.

– Słucham?

– Mój mąż nie żyje.

– Bardzo… bardzo mi przykro. Jak…?

– Jego samochód stoczył się w przepaść – przez jej głos przebijała gorycz. – Dwnmkopf Polizei! Powiedzieli, że przyczyną było zażycie przez Hansa zbyt dużej dawki leków.

– Leków? – „Przepraszam, że nie proponuję panu nic do picia. Wrzody. Nie mogę nawet brać żadnych środków przeciwbólowych. Jestem na nie wszystkie uczulony”.

– Policja powiedziała, że to był wypadek?

– Ja.

– Czy zrobiono sekcję zwłok?

– Tak i stwierdzono przedawkowanie leków. Przecież to bzdura. Nie znalazł na to żadnej odpowiedzi.

– Bardzo mi przykro, pani Beckerman. Jestem…

Drzwi zamknęły się. Robert został sam na nocnym chłodzie.

Jednego świadka mniej. Nie… dwóch. Leslie Mothershed zginął podczas pożaru. Robert stał przez dłuższą chwilę bez ruchu. Dwaj świadkowie nie żyją. Usłyszał głos instruktora z Farmy. „Chciałbym omówić dziś jeszcze jedną sprawę. Mianowicie zbieg okoliczności. W naszej pracy nie istnieje coś takiego. Zazwyczaj oznacza to niebezpieczeństwo. Jeśli raz za razem natykacie się na tę samą osobę albo zaobserwowaliście ten sam samochód, miejcie się na baczności. Prawdopodobnie popadliście w tarapaty”.

Prawdopodobnie popadliście w tarapaty. Robertem miotały sprzeczne uczucia. To co się stało, to musiał być zbieg okoliczności, a jednak… Muszę sprawdzić tego tajemniczego pasażera.

Pierwszy telefon wykonał do Fort Smith w Kanadzie. Odezwał się roztargniony głos kobiecy:

– Słucham?

– Chciałbym rozmawiać z Williamem Mannem.

– Przykro mi – odpowiedziała kobieta płaczliwie. – Mojego męża nie ma… nie ma już wśród nas.

– Nie rozumiem.

Popełnił samobójstwo.

Samobójstwo? Ten trzeźwy bankier? Co tu się, u diabła, dzieje? - pomyślał Robert. Zaczęła mu chodzić po głowie nieprawdopodobna myśl, lecz… Zaczął wykręcać jeden numer po drugim.

– Czy mógłbym prosić profesora Schmidta?

– Ach! Profesor zginął podczas wybuchu w laboratorium…

– Chciałbym rozmawiać z Danem Wayne’em.

– Biedaczysko. Jego obsypany nagrodami ogier stratował go na śmierć w ubiegłym…

– Poproszę Lasla Bushfeketego.

– Wesołe miasteczko nieczynne. Laslo nie żyje…

– Proszę Fritza Mandela.

– Fritz zginął w potwornych okolicznościach…

Dzwonki alarmowe rozlegały się coraz głośniej.

– Z Olgą Romanczenko.

– Biedactwo. Była jeszcze taka młoda…

– Dzwonię, by się dowiedzieć o stan zdrowia księdza Patrini.

– Nieborak zmarł we śnie.

– Muszę rozmawiać z Kevinem Parkerem.

– Kevin został zamordowany…

Nie żyją. Wszyscy nie żyją. A on był tym, który ich odnalazł. Czemu do tej pory o niczym nie wiedział? Bo ci łajdacy czekali z wykonaniem wyroku, póki nie wyjedzie z danego kraju. Raporty składał wyłącznie generałowi Hilliardowi. „Nie wolno nam nikogo wciągać w tę akcję… Chcę, by codziennie meldował mi pan o postępie prac”.

Wykorzystali go, by wskazał im świadków. Co się za tym wszystkim kryje? Otto Schmidt został zabity w Niemczech, Hans Beckerman i Fritz Mandel w Szwajcarii. Olga Romanczenko w Rosji, Dan Wayne i Kevin Parker w Ameryce, William Mann w Kanadzie, Leslie Mothershed w Anglii, ksiądz Patrini we Włoszech, a Laslo Bushfekete na Węgrzech. Znaczyło to, że służby bezpieczeństwa kilku państw zaangażowane były w największą w historii operację kamuflażową.

Ktoś postawiony bardzo wysoko zadecydował, że wszyscy świadkowie katastrofy UFO muszą zginąć. Ale kto? I czemu tak postanowił? Był to jakiś międzynarodowy spisek, a on tkwił w nim po same uszy.

Najważniejsze: ukryć się. Robertowi trudno było uwierzyć, że zamierzają zabić również jego. Był przecież jednym z nich. Ale zanim nie nabierze stuprocentowej pewności, nie może ryzykować. Pierwszą rzeczą, którą musi zrobić, to postarać się o fałszywy paszport. To oznaczało wizytę u Ricca w Rzymie.

Robert złapał najbliższy samolot do stolicy Włoch. W czasie lotu z całych sił walczył z ogarniającą go sennością. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak był wykończony. Napięcie ostatnich piętnastu dni w połączeniu z kilkakrotnymi zmianami stref czasu kompletnie go wyczerpały.

Wylądował na lotnisku Leonardo da Vinci i pierwszą osobą, na którą się natknął w hali przylotów, była Susan. Przystanął zaskoczony. Stała tyłem do niego i przez moment myślał, że może się myli. Ale wtedy usłyszał jej głos.

– Dziękuję. Czeka na mnie samochód. Robert podszedł do niej.

– Susan…

Odwróciła się, nieco przestraszona.

– Robert! Co za… co za zbieg okoliczności! Ale jaka miła niespodzianka.

– Myślałem, że jesteś na Gibraltarze – powiedział Robert.

Uśmiechnęła się zażenowana.

– Właśnie tam płyniemy. Monte musiał tylko najpierw załatwić tu jakieś interesy. Wyruszamy dziś wieczorem. A ty co robisz w Rzymie?

Próbuję ratować własną skórę.

– Kończę pewne zadanie. Już ostatnie. Rzuciłem tę robotę, kochanie. Od tej pory możemy być zawsze razem i już nic nigdy nas nie rozdzieli. Zostaw Montego i wróć do mnie. Ale nie potrafił się przemóc, by wypowiedzieć te słowa. Dosyć bólu już jej sprawił. Była szczęśliwa w swym nowym życiu. Lepiej dać już temu spokój - pomyślał Robert.

Przypatrywała mu się uważnie.

– Wyglądasz na zmęczonego. Uśmiechnął się.

– Miałem trochę roboty.

Spojrzeli sobie w oczy i oboje dostrzegli, że wciąż nic się między nimi nie zmieniło. Wciąż tliło się w nich gorące pożądanie i wspomnienia z przeszłości, i śmiech, i tęsknota. Susan ujęła jego dłoń i powiedziała cicho:

– Robercie, och, Robercie. Chciałabym, żebyśmy…

– Susan…

W tej właśnie chwili do Susan podszedł tęgi mężczyzna w uniformie szofera.

– Samochód już czeka, pani Banks.

I cały urok momentalnie prysł.

– Dziękuję – powiedziała i zwróciła się do Roberta: – Przepraszam, ale muszę już iść. Proszę, uważaj na siebie.

– Jasne. – Obserwował ją, jak wychodziła. Chciał jej powiedzieć tyle rzeczy. Życie potrafi płatać dziwne figle. Cudownie było znów ujrzeć Susan, ale coś nie dawało mu spokoju. Oczywiście! Zbieg okoliczności. Jeszcze jeden zbieg okoliczności.

Złapał taksówkę i pojechał do hotelu Hassler.

– Witamy ponownie u nas, panie poruczniku.

– Dobry wieczór.

– Poproszę portiera, by zaniósł pańską torbę do pokoju.

– Proszę zaczekać. – Robert spojrzał na zegarek. Była dziesiąta. Miał ochotę iść na górę i trochę się przespać, ale najpierw musiał załatwić paszport.