Выбрать главу

Po drugiej stronie sali znajdowało się stanowisko Air France. „Jest pan zabukowany lot nr 312 Air France do Paryża. Wylot o pierwszej w nocy”. Robert minął stanowisko Air France i zwrócił się do umundurowanej kobiety za kontuarem Alitalii.

– Dobry wieczór.

– Dobry wieczór. W czym mogę panu pomóc, signore!

– Czy mogłaby pani poprosić przez megafon, by porucznik Robert Bellamy zgłosił się do informacji?

– Oczywiście – powiedziała i wzięła mikrofon.

Parę metrów dalej jakaś tęga jejmość w średnim wieku przeliczała swoje walizki, zawzięcie wykłócając się z urzędnikiem o wysokość opłaty za nadbagaż.

– W Ameryce nigdy nie płacę za nadbagaż.

– Przykro mi, proszę pani, ale jeśli chce pani zabrać ze sobą te wszystkie torby, musi pani zapłacić.

Robert przysunął się bliżej. Z głośnika popłynął głos pracownicy lotniska.

– Porucznik Robert Bellamy proszony jest do informacji. Powtarzam, porucznik Robert Bellamy proszony jest do informacji – rozległo się na całym lotnisku.

Roberta mijał właśnie jakiś mężczyzna z bagażem podręcznym.

– Przepraszam pana… – zagadnął go Robert. Mężczyzna odwrócił się.

– O co chodzi?

– Słyszę, że szuka mnie przez megafon moja żona, ale… – wskazał na torby kobiety – nie mogę zostawić swego bagażu. – Wyciągnął banknot dziesięciodolarowy i wręczył go mężczyźnie. – Czy byłby pan uprzejmy podejść do tego białego telefonu i przekazać jej, że za godzinę przyjadę po nią do hotelu? Naprawdę bardzo będę panu wdzięczny. Mężczyzna spojrzał na banknot.

– Nie ma sprawy.

Robert obserwował nieznajomego, jak podchodzi do aparatu i podnosi słuchawkę. Przyłożył ją do ucha.

– Halo… halo…?

W następnej chwili nie wiadomo skąd pojawili się czterej potężni mężczyźni w czarnych garniturach i otoczyli nieszczęśnika, przypierając go do ściany.

– Ej! Co to ma znaczyć?

– Załatwmy to po cichu – powiedział jeden z nich.

– Co robicie? Zabierajcie swoje łapy!

– Proszę nie robić trudności, panie poruczniku. Nie ma potrzeby…

– Poruczniku? To pomyłka! Nazywam się Melvyn Davis i jestem z Omaha!

– Tylko bez tych głupich sztuczek!

– Chwileczkę! Zostałem w to wrobiony. Człowiek, którego szukacie, jest tam! – wskazał na miejsce, gdzie przed chwilą stał Robert.

Nie było tam nikogo.

Stojący przed budynkiem lotniska autobus właśnie szykował się do odjazdu. Robert wsiadł, mieszając się z innymi pasażerami. Zajął miejsce na samym końcu, by móc spokojnie zastanowić się nad kolejnym krokiem.

Musiał koniecznie porozmawiać z admirałem Whittakerem i spróbować uzyskać odpowiedź, co tu jest grane, dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za zabicie kilku ludzi, których jedyną winą było to, że widzieli coś, czego nie powinni zobaczyć. Czyżby generał Hilliard? A może Dustin Thornton? Albo teść Thorntona, zagadkowy Willard Stone? Czy możliwe, by był jakoś zaplątany w tę aferę? A może Edward Sanders, dyrektor NSA? Czyżby wmieszany był w to sam prezydent? Robert musiał poznać odpowiedzi na te pytania.

Dojazd do Rzymu trwał godzinę. Kiedy autobus zatrzymał się przed hotelem Eden, Robert wysiadł.

Muszę się stąd jakoś wydostać - pomyślał. W Rzymie był tylko jeden człowiek, któremu mógł zaufać. Pułkownik Francesco Cesar, szef SIFAR, włoskiej służby bezpieczeństwa. On umożliwi Robertowi ucieczkę z Włoch.

Pułkownik Cesar siedział jeszcze w biurze. Między agencjami bezpieczeństwa różnych krajów krążyły pilne telegramy, a wszystkie dotyczyły porucznika Roberta Bellamy’ego. Pułkownik Cesar pracował kiedyś z Robertem i bardzo go lubił. Westchnął, spojrzawszy na leżącą przed nim najświeższą depeszę. „Zlikwidować”. Kiedy ją czytał, do gabinetu weszła sekretarka.

– Porucznik Bellamy dzwoni do pana na jedynce. Pułkownik Cesar spojrzał na nią.

– Bellamy? Osobiście? Dziękuję.

Zaczekał, aż sekretarka wyjdzie z pokoju, po czym chwycił za słuchawkę.

– Robert?

– Ciao, Francesco. Co się, u diabła, dzieje?

– To raczej ty powinieneś mi to wyjaśnić, amico. Zasypywany jestem pilnymi depeszami na twój temat. Coś ty takiego zmalował?

– To długa historia – powiedział Robert – a nie mam teraz czasu. A co ty wiesz?

– Że zacząłeś pracować na własną rękę. Że przeszedłeś na drugą stronę i wszystko wyśpiewałeś.

– Co takiego?

– Słyszałem, że zawarłeś układ z Chińczykami i…

– Jezu Chryste! Przecież to śmieszne!

– Naprawdę? Czemu?

– Bo za godzinę chcieliby mieć więcej informacji.

– Robercie, na litość boską, nie pora teraz na żarty.

– Powiem ci coś, Francesco. Właśnie wysłałem dziesięciu niewinnych ludzi na śmierć. Mam być jedenasty…

– Gdzie jesteś?

– W Rzymie. Wygląda na to, że nie mogę się wydostać z waszego cholernego miasta.

– Cacatura! - Zapanowała głęboka cisza. – Jak mogę ci pomóc?

– Podaj mi adres jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać i gdzie będę mógł się zastanowić, jak stąd prysnąć. Możesz to zrobić?

– Tak, ale musisz być ostrożny. Bardzo ostrożny. Osobiście po ciebie przyjadę.

Robert westchnął z ulgą.

– Dziękuję ci, Francesco. Jestem ci naprawdę wdzięczny.

– Czyli, jak mówicie wy, Amerykanie, jesteś moim dłużnikiem. Gdzie teraz jesteś?

W barze Lido w Trastevere.

– Zaczekaj tam na mnie. Będę dokładnie za godzinę.

– Dziękuję, amico - Robert odłożył słuchawkę. Wszystko wskazywało, że będzie to bardzo długa godzina.

Trzydzieści minut później dwa nie oznakowane samochody zatrzymały się dziesięć metrów od baru Lido. W każdym z nich było czterech mężczyzn i wszyscy mieli przy sobie broń.

Z pierwszego auta wysiadł pułkownik Cesar.

– Załatwmy to szybko. Nie chcę mieć żadnych przypadkowych ofiar. Andeante al dietro, subito.

Część mężczyzn cicho przeszła na tyły budynku, by odciąć ewentualną drogę ucieczki.

Robert Bellamy obserwował z dachu domu, stojącego po drugiej stronie ulicy, jak Cesar i jego ludzie unieśli broń i wtargnęli do baru.

Dobra, wy sukinsyny - pomyślał gorzko Robert. – Rozegramy to po waszemu.

Rozdział 36

DZIEŃ SZESNASTY

Rzym, Włochy

Robert zadzwonił do pułkownika Cesara z budki telefonicznej na Piazza del Duomo.

– Co się stało z naszą przyjaźnią? – spytał.

– Nie bądź naiwny, stary. Muszę wykonywać rozkazy, podobnie jak ty. Zapewniam cię, że nie masz żadnych szans. Znajdujesz się na pierwszym miejscu listy najbardziej poszukiwanych osób. Próbują cię dopaść władze połowy świata.

– Wierzysz, że jestem zdrajcą?

Cesar westchnął.

– Robercie, to nie istotne, czy wierzę czy też nie. Nie chodzi tu o sprawy osobiste. Mam rozkaz.

– By mnie złapać.

– Ułatwiłbyś wszystko, sam się zgłaszając.

– Dzięki, paesano. Jeśli będę potrzebował jeszcze jakiejś dobrej rady, zadzwonię do ciotki Zochy. – Cisnął słuchawką.

Robert wiedział, że im dłużej jest na wolności, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Agenci wywiadu z kilku krajów zaczną go osaczać.