Выбрать главу

Robert wyciągnął banknot dwudziestodolarowy i wsunął go w dłoń mężczyzny.

– Słuchaj, stary, chciałbym się zabawić. Wiesz, co mam na myśli? Znasz angielski?

Kierowca spojrzał na banknot.

– Szuka pan jakiejś cizi?

– Zgadza się, szukam cizi.

– Andiamo - powiedział kierowca.

Robert wtoczył się do taksówki i ruszyli. Bellamy obejrzał się do tyłu. Nie był śledzony. Czuł, jak mu rośnie poziom adrenaliny. Próbują cię dopaść władze połowy świata. I nie będzie żadnego odwołania. Mają rozkaz go zabić.

Dwadzieścia minut później dotarli do Tor di Ounto, rzymskiej dzielnicy uciech, zamieszkanej przez dziwki i sutenerów. Pojechali wzdłuż Passeggiata Archeologica. Taksówkarz zatrzymał się na rogu.

– Tutaj znajdzie pan sobie cizię – powiedział.

– Dziękuję, stary. – Robert zapłacił tyle, ile wskazywał licznik, i wygramolił się z taksówki. Odjechała z piskiem opon.

Robert uważnie rozejrzał się wokół. Żadnych policjantów, jedynie kilka samochodów i garstka przechodniów. Na chodniku kręciło się kilkanaście prostytutek. Działając zgodnie z zasadą „zróbmy obławę na tych, co zawsze są podejrzani”, policja przeprowadziła rutynową, comiesięczną akcję, mającą usatysfakcjonować moralistów, i przepędziła prostytutki z Via Veneto, gdzie zbyt rzucały się w oczy, właśnie tutaj, gdzie nie gorszyły starszych paniuś, popijających herbatkę u Doneya. Dlatego też kobiety były na ogół atrakcyjne i dobrze ubrane. A szczególnie jedna, która od razu wpadła Robertowi w oko.

Wyglądała na dwadzieścia kilka lat. Miała długie, ciemne włosy, ubrana była ze smakiem, w czarną spódnicę i białą bluzkę, na wierzch narzuciła płaszcz z wielbłądziej wełny. Robert pomyślał, że zapewne pracuje dorywczo jako aktorka lub modelka. Obserwowała go.

Robert chwiejnym krokiem podszedł do dziewczyny.

– Cześć, mała – wymamrotał. – Znasz angielski?

– Tak.

– To dobrze. Może się zabawimy?

Uśmiechnęła się niepewnie. Z pijanymi mogą być kłopoty.

– Może najpierw powinieneś wytrzeźwieć. – Miała miękki, włoski akcent.

– Ależ ja jestem całkowicie trzeźwy.

– Będzie cię to kosztowało sto dolarów.

– W porządku, mała. Podjęła decyzję.

– Va berte. Chodź. Zaraz za rogiem jest hotel.

– Świetnie. Jak ci na imię, mała?

– Pier.

– A mnie Henry. – W oddali ujrzał radiowóz, zmierzający w ich stronę. – Chodźmy stąd.

Pozostałe kobiety rzucały zazdrosne spojrzenie na Pier i jej amerykańskiego klienta.

Hotelowi daleko było do poziomu Hasslera, ale za to pryszczaty chłopak w recepcji nie pytał o paszport. Właściwie ledwo uniósł wzrok, wręczając Pier klucz.

– Pięćdziesiąt tysięcy lirów.

Pier spojrzała na Roberta. Wyjął z kieszeni pieniądze i zapłacił.

W pokoju, do którego weszli, stało w rogu olbrzymie łóżko, poza tym był tu mały stolik, dwa drewniane krzesła i lustro nad umywalką. Za drzwiami znajdował się wieszak na ubrania.

– Musisz mi zapłacić z góry.

– Już się robi. – Robert odliczył sto dolarów.

– Grazie.

Pier zaczęła się rozbierać. Robert podszedł do okna. Odchylił skraj zasłony i wyjrzał. Wszystko wyglądało normalnie. Miał nadzieję, że na razie policja wciąż śledzi czerwoną ciężarówkę z Francji. Opuścił zasłonę i odwrócił się. Pier stała zupełnie naga. Miała zadziwiająco piękne ciało: jędrne, młode piersi, zaokrąglone biodra, wąską kibić i długie, zgrabne nogi.

Przypatrywała się Robertowi.

– Nie rozbierasz się, Henry?

Nastąpił decydujący moment.

– …prawdę mówiąc – zaczął Robert – myślę, że rzeczywiście trochę za dużo wypiłem. Obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie.

Spojrzała na niego uważnie.

– W takim razie czemu…?

– Jeśli zostanę i nieco się prześpię, to rano będziemy się mogli pokochać.

Wzruszyła ramionami.

– Muszę pracować. Nie mogę tracić czasu na…

– Nie martw się. Jakoś to załatwimy. – Wyciągnął kilka banknotów studolarowych i wręczył je dziewczynie. – Tyle wystarczy?

Pier spojrzała na pieniądze. Pokusa była silna. Na zewnątrz było zimno i interesy szły kiepsko. Ale z drugiej strony w tym mężczyźnie wyczuwała coś podejrzanego. Był elegancko ubrany i za tyle szmalu mógł ją zabrać do zupełnie przyzwoitego hotelu. W takim razie - myślała Pier – co tu jest grane? Questo cazzo se nefrega?

– W porządku. Ale mamy tylko jedno łóżko.

– Nie szkodzi.

Pier przyglądała się, jak Robert znów podszedł do okna i odchylił skraj zasłony.

– Szukasz czegoś?

– Czy w tym hotelu jest jakieś tylne wyjście?

W co ja się wpakowałam? - zapytała samą siebie Pier. Jej najbliższa przyjaciółka zadała się z gangsterami i została zamordowana. Pier uważała się za mądrą, jeśli chodzi o postępowanie z mężczyznami, lecz ten Amerykanin był zagadkowy. Nie wyglądał na kryminalistę, ale…

– Tak, jest – powiedziała.

Nagle rozległ się jakiś krzyk; Robert odwrócił się gwałtownie.

– Dio! Dio! Sono ventura tre volte! - dobiegł z sąsiedniego pokoju przez cienką jak papier ścianę głos kobiety.

– Co to? – Serce Roberta waliło jak młotem. Pier uśmiechnęła się.

– Dobrze się bawi. Powiedziała, że po raz trzeci miała orgazm. Robert usłyszał charakterystyczne skrzypienie łóżka.

– Kładziesz się? – Pier, choć naga, stała zupełnie nie zmieszana i obserwowała go.

Tak, oczywiście. – Robert usiadł na łóżku.

– Nie rozbierzesz się?

– Nie.

– Jak chcesz. – Pier podeszła do łóżka i położyła się obok Roberta. – Mam nadzieję, że nie chrapiesz – powiedziała.

– Rano mi powiesz, czy chrapałem.

Robert wcale nie zamierzał spać. Postanowił co jakiś czas wyglądać na ulicę, by sprawdzać, czy nie przyszli tu za nim. Bo w końcu zaczną zaglądać również do tych trzeciorzędnych hotelików, choć upłynie jeszcze trochę czasu. Na początku mieli do sprawdzenia masę innych miejsc. Leżał, czując nieludzkie zmęczenie. Zamknął na moment oczy, by się odprężyć. Sam nie wiedział, kiedy usnął. Znów był w domu, we własnym łóżku, i czuł obok siebie ciepłe ciało Susan. Wróciła - pomyślał uszczęśliwiony. – Wróciła do mnie. Kochanie, tak mi ciebie brakowało.

DZIEŃ SIEDEMNASTY

Rzym, Włochy

Roberta obudziło świecące mu prosto w twarz słońce. Usiadł gwałtownie, rozglądając się niespokojnie wokoło, nie wiedząc w pierwszej chwili, gdzie się znajduje. Kiedy ujrzał Pier, pamięć mu wróciła. Uspokoił się. Dziewczyna stała przed lustrem, szczotkując włosy.

– Buon giorno - powiedziała. – Nie chrapiesz.

Robert spojrzał na zegarek. Dziewiąta. Zmarnował tyle cennego czasu.

– Czy chcesz się teraz pokochać? Zapłaciłeś z góry.

– Nie ma o czym mówić – powiedział Robert. Pier podeszła do łóżka, naga, prowokująca.

– Na pewno nie?

Nie byłbym w stanie nawet, gdybym chciał, moja panno.

– Na pewno nie.

– Va bene. - Zaczęła się ubierać. – A kto to jest Susan? – spytała obojętnym tonem.

Zaskoczyła go tym pytaniem.

– Susan? A czemu pytasz?

– Wymieniałeś to imię przez sen.

Przypomniał sobie, co mu się śniło. Susan wróciła do niego. Może to był jakiś znak.