Выбрать главу

Czemu nie chcesz, byśmy po ciebie podpłynęli?

– Dziękuję, Monte, bardzo doceniam twój gest, ale odpowiedź brzmi nie.

– Uważam, że robisz błąd. Tu będziesz bezpieczny.

Czemu tak się pali do pomocy?

– Tak czy inaczej, dziękuję. Zaryzykuję. Chciałbym jeszcze zamienić parę słów z Susan…

– Bardzo proszę – Monte Banks przekazał słuchawkę Susan. – Namów go – szepnął jej.

– Proszę, pozwól sobie pomóc – odezwała się Susan.

– Już mi pomogłaś, Susan – musiał przerwać na chwilę. – Byłaś najlepszą częścią mego życia. Chciałem tylko, byś wiedziała, że zawsze będę cię kochał. – Roześmiał się krótko. – Choć w obecnej sytuacji zawsze może wcale nie oznaczać zbyt długo.

– Zadzwonisz do mnie jeszcze?

– Jeśli będę miał okazję.

– Obiecaj mi.

– Dobrze. Obiecuję.

Wolno odłożył słuchawkę. Czemu jej to zrobiłem? Czemu zrobiłem to sobie? Jesteś sentymentalnym głupcem, Bełłamy. Wrócił do stolika.

– Zjedzmy coś – powiedział do Pier. Zamówili posiłek.

– Podsłuchałam twoją rozmowę. Szuka cię policja, prawda? Robert zesztywniał. Co za lekkomyślność. Zdaje się, że może mieć z tą dziewczyną kłopoty.

– To zwykłe nieporozumienie. Ja…

– Nie traktuj mnie jak idiotki. Chcę ci pomóc. Przyglądał się jej z uwagą.

– Czemu miałabyś mi pomagać? Pier nachyliła się.

– Bo byłeś dla mnie hojny. A poza tym nienawidzę policji. Nie wiesz, co to znaczy wystawać na ulicy, być przez nich przeganianą, traktowaną jak coś najgorszego. Niby aresztują mnie za prostytucję, a potem zabierają na zaplecze komendy i wykorzystują jeden po drugim. To zwierzęta. Zrobiłabym wszystko, by wyrównać z nimi swoje rachunki. Wszystko. A naprawdę mogę ci pomóc.

– Pier, nic nie możesz…

W Wenecji policja złapie cię z łatwością. Jeśli zatrzymasz się w hotelu, znajdą cię. Jeśli spróbujesz dostać się na statek, zastawią na ciebie pułapkę. A ja znam miejsce, gdzie będziesz bezpieczny. Moja matka mieszka z moim bratem w Neapolu. Możemy zatrzymać się u nich. Tam policja nigdy nie będzie cię szukała.

Robert milczał przez chwilę, zastanawiając się na jej słowami. To, co mówiła Pier, brzmiało bardzo rozsądnie. Prywatny dom byłby bezpieczniejszy niż jakiekolwiek inne miejsce, a Neapol to duży port. Łatwo znajdzie tam jakiś statek. Ale wahał się z odpowiedzią. Nie chciał narażać Pier na niebezpieczeństwo.

– Pier, policja ma rozkaz mnie zabić, jak tylko mnie znajdzie. Potraktują cię jako moją wspólniczkę. Możesz mieć duże kłopoty.

– Istnieje jedno bardzo proste wyjście – uśmiechnęła się Pier. – Nie pozwolimy, by cię znaleźli.

Robert odwzajemnił jej uśmiech. Zdecydował się.

– Zgoda. Zjedz lunch. Jedziemy do Neapolu.

– Pańscy ludzie nie mają pojęcia, dokąd się skierował? – zapytał pułkownik Frank Johnson.

Francesco Cesar westchnął.

– W tej chwili nie. Ale to tylko kwestia czasu…

– Tylko że my nie mamy czasu. Czy sprawdził pan miejsce pobytu jego byłej żony?

– Jego byłej żony? Nie. Nie rozumiem, co…

– W takim razie nie zrobił pan najważniejszego – wysapał pułkownik Johnson. – Z tego co wiem, wyszła ponownie za mąż za niejakiego Montego Banksa. Proponowałbym, by ich pan odszukał, i to szybko.

Rozdział 38

Szła szerokim bulwarem, niemal nie zdając sobie sprawy, dokąd się kieruje. Ile to już dni minęło od tej strasznej katastrofy? Straciła rachubę czasu. Była tak zmęczona, że nie mogła się skoncentrować. Rozpaczliwie potrzebowała wody; nie tej zanieczyszczonej, używanej przez Ziemian, ale świeżej, czystej deszczówki. Potrzebna jej była czysta woda, by zregenerować życiodajne substancje, by odzyskać siły na poszukiwanie kryształu. Czuła, że umiera.

Zachwiała się i wpadła na jakiegoś mężczyznę.

– Ejże! Uważaj, jak… – amerykański komiwojażer przyjrzał się jej dokładniej i uśmiechnął się. – Cześć. Patrzcie no, co za spotkanie! Ale cizia.

– No właśnie.

– Skąd jesteś, złotko?

– Z siódmego słońca Plejad. Roześmiał się.

– Lubię dziewczyny z poczuciem humoru. Dokąd idziesz? Potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Nie jestem stąd. Jezu, zdaje się, że coś z tego będzie.

– Jadłaś obiad?

– Nie. Nie mogę jeść tutejszych potraw. Jakaś dziwaczka. Ale za to śliczna.

– Gdzie się zatrzymałaś?

– Nigdzie.

– Nie mieszkasz w żadnym hotelu?

– Hotelu? – Po chwili przypomniała sobie. Przechowalnie dla podróżujących. - Nie. Muszę znaleźć jakieś miejsce, by się przespać. Jestem bardzo zmęczona.

Roześmiał się szeroko.

– Pozwól, że wszystkim zajmie się papcio. Może pójdziemy do mnie? Mam w pokoju duże, wygodne łóżko. Jak ci się to podoba?

– O tak, bardzo.

Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

– Cudownie! Założę się, że jest świetna w wyrku. Spojrzała na niego zaintrygowana.

– Spisz na wyrku? Popatrzył na nią zdumiony.

– Co? Nie, nie. Widzę, że lubisz sobie pożartować, co? Oczy same jej się zamykały.

– Czy możemy od razu iść do łóżka? Zatarł dłonie.

– Pytanie! Mój hotel jest tuż za rogiem.

Wziął klucz w recepcji i pojechali windą na górę. Kiedy weszli do pokoju, mężczyzna zapytał:

– Napijesz się czegoś? Niech się rozluźni.

Bardzo chciałaby się napić, ale nie tego, co mieli do zaoferowania Ziemianie.

– Nie – odparła. – Gdzie jest łóżko?

Mój Boże, ale z niej gorąca dziewczyna.

– Tutaj, skarbie. – Zaprowadził ją do sypialni. – Na pewno nie chciałabyś się czegoś napić?

– Nie. Oblizał usta.

– W takim razie czemu się nie… rozbierasz?

Skinęła głową. To był zwyczaj Ziemian. Ściągnęła sukienkę. Pod nią nie miała nic. Jej ciało było wyjątkowe.

Mężczyzna przyjrzał się jej i powiedział uszczęśliwiony:

– To będzie dla mnie niezapomniana noc. Dla ciebie też, mała. Wyciupciam cię tak, jak jeszcze nikt nigdy cię nie wyciupcial. Błyskawicznie ściągnął z siebie ubranie i wskoczył do łóżka.

– No, teraz ci pokażę, co potrafię – powiedział. Uniósł głowę. – Cholera. Nie zgasiłem światła.

Już miał wstać, gdy powiedziała sennym głosem:

– Daj spokój. Ja wyłączę.

Patrzył, jak jej ramię wydłuża się na całą szerokość pokoju, a palce przekształcają się jakby w zielone witki, które dosięgnęły kontaktu. Ciemności przeszył przeraźliwy krzyk mężczyzny.

Rozdział 39

Jechali z dużą prędkością Autostradą Słońca prosto do Neapolu. Przez ostatnie pół godziny nie zamienili z sobą ani słowa, pogrążeni we własnych myślach.

Ciszę przerwała Pier.

– Jak długo chciałbyś zostać u mojej matki? – spytała.

– Trzy, cztery dni, jeśli to możliwe.

– Oczywiście, że możliwe.

Robert nie zamierzał zostać dłużej niż jedną, góra dwie noce. Ale wolał zachować dalsze plany wyłącznie dla siebie. Opuści Włochy, gdy tylko znajdzie jakiś bezpieczny statek.

– Cieszę się, że zobaczę się ze swymi bliskimi – powiedziała Pier.

– Masz tylko jednego brata?

– Tak, Carla. Jest młodszy ode mnie.

– Opowiedz mi o swojej rodzinie, Pier. Wzruszyła ramionami.