Выбрать главу

– To nie będzie łatwe – zauważył Bellini. – Rywalizują między sobą, ale kiedy tylko zobaczą policjanta, zaraz tworzą jednolity front. Nie powiedzą nam nic.

– Zobaczymy – mruknął pułkownik Johnson.

Bellini polecił kierowcy, by zatrzymał samochód i trójka mężczyzn wysiadła. Prostytutki obrzucały ich wrogimi spojrzeniami. Bellini podszedł do jednej z kobiet.

– Dobry wieczór, Maria. Jak tam interesy?

– Będą szły lepiej, jeśli sobie stąd pójdziecie.

– Wcale nie mamy zamiaru zostać. Chciałem cię tylko o coś spytać. Szukamy Amerykanina, który ubiegłej nocy poderwał jedną z was. Podejrzewamy, że wyjechali gdzieś razem. Chcemy się dowiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Czy możecie nam pomóc? – pokazał jej zdjęcie Roberta.

Zbliżyło się do nich kilka prostytutek, by posłuchać, o czym rozmawiają.

– Ja nie – powiedziała Maria – ale znam kogoś, kto mógłby to zrobić.

Bellini z zadowoleniem skinął głową.

– To dobrze. Kto?

Maria wskazała na witrynę po drugiej stronie ulicy. Opatrzona była napisem: „Przepowiadanie przyszłości – Wróżenie z ręki”.

– Może madom Lucia wam pomoże.

Dziewczęta roześmiały się z aprobatą.

Kapitan Bellini spojrzał na nie i powiedział:

– Widzę, że lubicie żarty? W takim razie myślę, że i ten się wam spodoba. Ci dwaj panowie bardzo chcą poznać nazwisko dziewczyny, która poszła z tym Amerykaninem. Jeśli nie wiecie która to, proponuję, byście porozmawiały ze swoimi znajomymi i odszukały osobę, która to wie; kiedy już będziecie znały odpowiedź, zadzwońcie do mnie.

– A niby czemu miałybyśmy to zrobić? – spytała zaczepnie jedna z nich.

– Przekonacie się.

Godzinę później policja rozpoczęła obławę na rzymskie prostytutki.

Radiowozy przeczesywały miasto, zgarniając wszystkie kobiety, pracujące na ulicy oraz ich opiekunów. Rozlegały się głośne protesty.

– Nie możecie tego zrobić… Płacę policji za ochronę.

– To mój rewir od pięciu lat…

– Dawałam wam i waszym kolegom za darmo; gdzie wasza wdzięczność?

– Za co wam płacę, jak nie za opiekę…?

Następnego dnia ulice były praktycznie rzecz biorąc wyczyszczone z prostytutek, za to więzienia – przepełnione.

Cesar i pułkownik Johnson siedzieli w gabinecie kapitana Belliniego.

– Mogą być kłopoty z ich dalszym przetrzymywaniem – ostrzegł kapitan Bellini. – Dodam też, że ma to bardzo zły wpływ na turystykę.

– Proszę się nie martwić – odparł pułkownik Johnson. – Ktoś wreszcie zacznie gadać. Najważniejsze, by kontynuować akcję.

Załamanie nastąpiło późnym popołudniem. Sekretarka kapitana Belliniego powiedziała:

– Chce się z panem widzieć niejaki pan Lorenzo.

– Wpuść go.

Pan Lorenzo ubrany był w bardzo drogi garnitur, na trzech palcach miał pierścienie z brylantami. Był alfonsem.

– W czym mogę panu pomóc? – zapytał Bellini.

Lorenzo uśmiechnął się.

– To raczej ja przyszedłem pomóc panu. Paru moich ludzi poinformowało mnie, że szukacie pewnej dziewczyny, która wyjechała z miasta z jakimś Amerykaninem. Ponieważ zawsze jesteśmy gotowi do współpracy z władzami, myślę, że mogę wam zdradzić jej nazwisko.

– Kto to taki? – spytał pułkownik Johnson.

Lorenzo zignorował pytanie.

– Oczywiście jestem pewien, że zechce pan okazać swoją wdzięczność, zwalniając moich współpracowników i ich przyjaciółki.

– Nie interesują nas twoje dziwki – powiedział pułkownik Cesar. – Chcemy jedynie poznać nazwisko tej dziewczyny.

– To bardzo pocieszająca informacja, panie pułkowniku. Załatwianie interesów z rozsądnymi ludźmi to prawdziwa przyjemność. Wiem, że…

– Jej nazwisko, Lorenzo.

– Ach, tak, oczywiście. Nazywa się Pier. Pier Valli. Amerykanin spędził z nią noc w hotelu L'Incrocio, a rano gdzieś wyjechali. Nie należy do moich dziewcząt, jeśli mogę się tak wyrazić.

Bellini już złapał za telefon.

– Przynieście teczkę niejakiej Pier Valli. Subito!

– Mam nadzieję, że okażą panowie swoją wdzięczność i… Bellini uniósł wzrok, a następnie rzucił do słuchawki:

– I odwołać Operację Putana. Lorenzo rozpromienił się.

– Grazie.

Pięć minut później teczka Pier Valli leżała już na biurku Belliniego.

– Zaczęła uprawiać nierząd w wieku piętnastu lat. Od tamtej pory kilka razy była zatrzymywana. Jest…

– Skąd pochodzi? – przerwał mu pułkownik Johnson.

– Z Neapolu. – Mężczyźni spojrzeli na siebie. – Mieszka tam jej matka i brat.

– Możecie się dowiedzieć gdzie dokładnie?

– Spróbujemy sprawdzić.

– Dobra. Proszę to zrobić natychmiast.

Rozdział 41

Zbliżali się do przedmieść Neapolu. Wzdłuż wąskich ulic wznosiły się wysokie budynki mieszkalne, prawie w każdym oknie suszyło się pranie, co sprawiało, że domy przypominały betonowe góry z powiewającymi kolorowymi flagami.

– Byłeś kiedy w Neapolu? – zapytała Pier.

– Raz. – Głos Roberta był napięty. Susan siedziała obok niego, chichocząc. „Słyszałam, że Neapol to grzeszne miasto. Kochanie, czy my tu też trochę pogrzeszymy?

Wymyślimy coś ekstra” - obiecał jej.

– Dobrze się czujesz? – Pier przyglądała mu się z uwagą.

– Tak, świetnie.

Jechali wzdłuż zatoki Castel Dell’Ovo, strzeżonej przez stary, opuszczony zamek, stojący tuż nad wodą.

Kiedy dotarli do Via Toledo, Pier powiedziała podnieconym głosem.

– Skręć tu.

Wkrótce znaleźli się w Spaccanapoli, starej części Neapolu.

– To już niedaleko – powiedziała Pier. – Na Via Benedetto Croce skręć w lewo.

Robert jechał zgodnie z jej wskazówkami. Ruch był tu większy, a dźwięk klaksonów wręcz ogłuszający. Zapomniał, jak hałaśliwy jest Neapol. Zwolnił, by nie potrącić pieszych przebiegających tuż przed pojazdami, jakby zostali obdarzeni pewnego rodzaju nieśmiertelnością.

– Tutaj skręć w prawo – instruowała go Pier. – W Piazza del Plebiscito. – Ruch był tu jeszcze większy, a okolica bardziej zaniedbana. – Zatrzymaj się! – krzyknęła Pier.

Robert podjechał do krawężnika. Stali przed szeregiem sklepów z nasionami.

Robert rozejrzał się.

– Czy to tutaj mieszka twoja matka?

– Nie, skądże – powiedziała Pier. Pochyliła się i nacisnęła klakson. Po chwili z jednego ze sklepów wyjrzała młoda kobieta. Pier wysiadła z samochodu i podbiegła przywitać się z nią. Objęły się.

– Wspaniale wyglądasz! – wykrzyknęła kobieta. – Musi ci się dobrze powodzić.

– To prawda – Pier uniosła rękę. – Spójrz na moją nową bransoletkę!

– Czy to prawdziwe szmaragdy?

– No pewnie, że prawdziwe. Kobieta odwróciła się w stronę sklepu.

– Anna! Chodź no tutaj. Zobacz, kto przyjechał! Robert z niedowierzaniem obserwował całą scenkę.

– Pier…

– Jeszcze chwilkę, kochanie – powiedziała. – Muszę się przywitać ze swoimi koleżankami.

Wkrótce kilka kobiet okrążyło Pier, podziwiając jej bransoletkę, a Robert siedział bezradnie, zgrzytając zębami.

– Szaleje za mną – oświadczyła Pier. Odwróciła się do Roberta. – Prawda, caro?

Robert z największą chęcią by ją teraz udusił.

– Tak – przyznał. – Czy możemy już jechać, Pier?

– Jeszcze minutkę.

– Natychmiast – powiedział Robert.

– No już dobrze. – Pier odwróciła się w stronę kobiet. – Musimy już jechać. Mamy ważne spotkanie. Ciao!