Pier zajęła miejsce w samochodzie obok Roberta, a kobiety stały obserwując, jak odjeżdżali.
– To wszystko moje koleżanki – powiedziała uszczęśliwiona Pier.
– Cieszę się. Gdzie jest dom twojej matki?
– Och, nie mieszka w samym Neapolu.
– Co takiego?
– Mieszka w małym domku za miastem, pół godziny drogi stąd.
Stary, kamienny domek znajdował się na południowych przedmieściach Neapolu i pobudowany był w pewnej odległości od głównej drogi.
– Oto on! – wykrzyknęła Pier. – Czyż nie jest piękny?
Jest. – Robertowi nawet odpowiadało, że dom jest daleko od centrum miasta. Nikt nie powinien go tutaj szukać. Pier miała rację. To idealna kryjówka.
Skierowali się do wejścia, lecz nim doszli, drzwi otworzyły się i w progu stanęła roześmiana matka Pier. Miała zmęczoną, pooraną zmarszczkami twarz, była szczupła, siwowłosa i bardzo podobna do swej córki.
– Pier, cara! Mi sei mancata!
– Ja też się za tobą stęskniłam, mamo. A to przyjaciel, o którym ci mówiłam przez telefon.
Kobieta zorientowała się natychmiast, o co chodzi.
– Ach, tak? Si, witam pana, panie…?
– Jones – powiedział Robert.
– Proszę do środka.
Weszli do domu i znaleźli się w dużym pomieszczeniu, wygodnym i przytulnym, zastawionym masą mebli.
Do pokoju zajrzał dwudziestokilkuletni chłopak, niski, ciemny, o szczupłej, poważnej twarzy i myślących, piwnych oczach. Ubrany był w dżinsy i kurtkę, opatrzoną napisem Diavoli Rossi. Na widok siostry twarz mu się rozpromieniła.
– Pier!
– Cześć, Carlo. – Uścisnęli się.
– Co ty tu robisz?
– Przyjechaliśmy na kilka dni z wizytą. – Odwróciła się do Roberta. – To mój brat Carlo. Carlo, to pan Jones.
– Cześć, Carlo.
Carlo zmierzył Roberta od stóp do głów.
– Cześć.
– Przygotuję dla was, gołąbeczki, pokój – odezwała się matka Pier.
– Jeśli nie sprawiłoby to pani kłopotu… – zaczął Robert – to znaczy, jeśli ma pani dodatkowy pokój, to wolałbym spać sam.
Nastąpiła niezręczna cisza. Cała trójka przyglądała się uważnie Robertowi.
– Omosessuale? - zwróciła się matka do Pier.
Pier wzruszyła ramionami. Sama nie wiem. Ale była pewna, że Robert nie jest homoseksualistą.
Starsza kobieta spojrzała na Roberta.
– Jak pan sobie życzy. – Znów przytuliła Pier. – Tak się cieszę, że cię widzę. Chodź do kuchni. Zaparzę dla nas kawę.
Kiedy już były w kuchni, wykrzyknęła:
– Benissimo! Jak go poznałaś? Sprawia wrażenie bardzo bogatego. I ta bransoletka. Musiała kosztować majątek. Mój Boże! Przygotuję dziś wystawną kolację. Zaproszę wszystkich sąsiadów, by mogli zobaczyć twojego…
– Nie, mamo. Nie rób tego.
– Ależ, cara, czemu mamy ukrywać, jakie szczęście cię spotkało? Nasi znajomi tak się ucieszą.
– Mamo, pan Jones przyjechał, by odpocząć u nas przez kilka dni. Żadnych przyjęć. Żadnych sąsiadów.
– Dobrze – westchnęła kobieta. – Jak sobie życzysz.
Załatwię wszystko tak, by go ujęli z dala od domu, żeby nie denerwować mamy.
Carlo również zauważył bransoletkę.
– Ta bransoletka… to z prawdziwych szmaragdów, co? Kupił ją pan dla mojej siostry?
W postawie chłopca było coś, co nie podobało się Robertowi.
– Sam ją spytaj.
Kobiety wyszły z kuchni. Matka spojrzała na Roberta.
– Na pewno nie chce pan spać z Pier? Robert poczuł zmieszanie.
– Dziękuję pani, ale wolałbym nie.
– Pokażę ci twój pokój – odezwała się Pier. Zaprowadziła go w głąb domu, do olbrzymiej, wygodnej sypialni z podwójnym łożem na środku.
– Robercie, boisz się, co by sobie pomyślała mama, gdybyśmy spali razem? Ona wie, jak zarabiam na życie.
– Nie o to chodzi – odparł Robert. – Po prostu… – w żaden sposób nie potrafił jej tego wyjaśnić. – Przepraszam cię, ale…
– Nie ma sprawy – powiedziała lodowatym tonem Pier.
Nie wiedziała, czemu poczuła się urażona. Już drugi raz nie chciał się z nią przespać. Zasłużył sobie na to, bym go wydała policji - pomyślała. Lecz mimo wszystko poczuła tak jakby wyrzuty sumienia. Był naprawdę bardzo miły. Ale pięćdziesiąt tysięcy dolarów piechotą nie chodzi.
Podczas kolacji starsza pani była niezwykle rozmowna, lecz Pier, Robert i Carlo milczeli, każde zajęte swoimi myślami.
Robert rozważał plan ucieczki. Jutro - myślał – udam się do portu i znajdę jakiś statek, wypływający w rejs.
Pier dumała o telefonie, który zamierzała wykonać. Zadzwonię z miasta, żeby policja nie trafiła na nasz ślad.
Carlo przyglądał się nieznajomemu, którego sprowadziła do domu siostra. Powinien stanowić łatwy łup.
Po kolacji obie kobiety przeszły do kuchni. Robert został w pokoju z Carlem.
– Jest pan pierwszym mężczyzną, którego moja siostra przyprowadziła do domu – powiedział Carlo. – Musiał jej się pan bardzo spodobać.
– Ona mi się też bardzo podoba.
– Naprawdę? Zamierza się pan nią zaopiekować?
– Uważam, że twoja siostra sama potrafi zadbać o swoje interesy.
Carlo uśmiechnął się głupkowato.
– Tak, wiem. – Siedzący naprzeciwko niego nieznajomy był dobrze ubrany i niewątpliwie bogaty. Czemu w takim razie zatrzymał się u nich, skoro mógł zamieszkać w jakimś eleganckim hotelu? Jedyny powód, który przyszedł Carlowi do głowy, to że mężczyzna się ukrywa. Chłopak zwietrzył dobry interes. Wiadomo, że kiedy bogaty facet się ukrywa, można przy tej okazji zarobić nieco forsy.
– Skąd pan jest? – spytał Carlo.
– Z żadnego szczególnego miejsca – odpowiedział uprzejmie Robert. – Dużo podróżuję.
Carlo skinął głową.
– Rozumiem. – Wyciągnę z Pier, kto to taki. Ktoś prawdopodobnie chętnie zapłaci za niego kupę forsy. Podzielimy się nią z Pier.
– Pracuje pan? – kontynuował wypytywanie Carlo.
– Nie, jestem na emeryturze.
Nietrudno będzie zmusić tego faceta do gadania - stwierdził chłopak. Lucca, przywódca Diavoli Rossi, szybko się z nim upora.
– Jak długo zatrzyma się pan u nas?
– Trudno powiedzieć. – Ciekawość chłopca zaczęła irytować Roberta.
Pier razem z matką wyszła z kuchni.
– Czy chce pan jeszcze kawy? – spytała matka.
– Nie, dziękuję. Kolacja była wyśmienita. Kobieta uśmiechnęła się.
– Dziś to jeszcze nic. Jutro przygotuję prawdziwą ucztę.
– Dziękuję. – Już go tu wtedy nie będzie. Wstał. – Jeśli państwo wybaczą, chciałbym się teraz położyć. Jestem dosyć zmęczony.
– Ależ bardzo proszę – powiedziała matka. – Dobranoc panu.
– Dobranoc.
Obserwowali Roberta, idącego w stronę sypialni. Carlo uśmiechnął się.
– Uważa, że nie jesteś wystarczająco dobra, by z nim spać, co? Uwaga ta dotknęła Pier do żywego. Takie zresztą było założenie Carla. Nie przejmowałaby się tym, gdyby Robert był homoseksualistą, ale słyszała, jak rozmawiał z Susan. Jeszcze pokażę temu stronzo.
Robert leżał w łóżku, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Zyskał nieco na czasie, naprowadzając policjantów dzięki ukrytemu w karcie kredytowej urządzeniu na fałszywy trop. Ale nie mógł zbytnio na tym polegać. Do tej pory na pewno już dopadli czerwonej ciężarówki. Ludzie, którzy go ścigali, byli bezwzględni i nie w ciemię bici. Robert zastanawiał się, czy w tę aferę zaplątani byli przywódcy największych światowych potęg? Czy może ma do czynienia z organizacją wewnątrz organizacji, z jakąś kliką w środowisku wywiadowczym, pracującą nielegalnie na własny rachunek? Im więcej Robert o tym myślał, tym mniej prawdopodobne wydawało mu się, by przywódcy państw nie zdawali sobie sprawy z tego, co się dzieje. Uderzyła go pewna myśl. Zawsze wydawało mu się podejrzane, że admirał Whittaker został tak nagle przeniesiony na emeryturę i skazany na zapomnienie. Ale jeśli został do tego zmuszony, bo ktoś wiedział, że admirał nigdy nie zgodzi się na udział w takim spisku, wtedy wszystko stawało się jasne. Muszę się skontaktować z admirałem - pomyślał Robert. Admirał był jedyną osobą, której ufał i która mogła mu pomóc w rozszyfrowaniu całej tej afery. Jutro - postanowił – jutro. Zamknął oczy i natychmiast usnął.