Выбрать главу

Widzę, siostrzyczko, że chcesz wszystko zagarnąć dla siebie – odezwał się Carlo z naganą w głosie.

– Nic nie rozumiesz, Carlo.

– Nie?

– Powiem ci prawdę – zaczęła Pier. – Pan Jones ucieka przed swą żoną. Wynajęła detektywa, by go śledził. I tyle.

Carlo uśmiechnął się.

– To czemu od razu mi tego nie powiedziałaś? W takim razie to żaden interes. Nie ma o czym gadać.

– No właśnie – powiedziała skwapliwie Pier.

A Carlo pomyślał sobie: Muszę się dowiedzieć, kim on naprawdę jest.

Przy telefonie był Janus.

– Dowiedziałeś się już czegoś?

– Wiemy, że porucznik Bellamy jest w Neapolu.

– Macie tam kogoś dobrego?

– Tak. Zaczęli go już szukać. Mamy ślad. Wiemy, że podróżuje z prostytutką, która ma rodzinę w Neapolu. Sądzimy, że właśnie do niej pojechali. Pójdziemy tym tropem.

– Informuj mnie na bieżąco.

Zarząd Budynków Komunalnych Neapolu próbował ustalić, gdzie mieszka matka Pier Valli.

Kilkunastu agentów bezpieczeństwa i oddziały miejscowej policji przeczesywały miasto w poszukiwaniu Bellamy’ego.

Carlo skrupulatnie realizował swój plan, dotyczący osoby Roberta.

Pier szykowała się, by ponownie zadzwonić do Interpolu.

Rozdział 42

Unoszące się w powietrzu niebezpieczeństwo było niemal namacalne i Robertowi wydawało się, że wystarczy wyciągnąć rękę, by go dotknąć. Na nabrzeżu panował ruch jak w ulu; ładowano i rozładowywano statki towarowe. Ale w obrazie tym przybył jeszcze jeden element: całe molo patrolowały radiowozy, a umundurowani policjanci i detektywi po cywilnemu wypytywali pracowników portu i marynarzy. Takie skoncentrowanie sił całkowicie zaskoczyło Roberta. Zupełnie, jakby wiedzieli, że jest w Neapolu, bo przecież niemożliwe, by prowadzili tak intensywne poszukiwania w każdym większym mieście Włoch. Nawet nie wysiadł z samochodu, tylko zawrócił i odjechał z portu. To, co wydawało mu się takie łatwe – zaokrętowanie się na jakiś frachtowiec, udający się do Francji – okazało się teraz zbyt niebezpieczne. Jakimś cudem udało im się go tu wyśledzić. Znów przeanalizował wszystkie możliwości działania. Podróż samochodem była zbyt ryzykowna. Do tej pory na pewno zablokowali szosy. Port był obserwowany. To znaczyło, że dworzec kolejowy i lotnisko również są pilnowane. Pętla wokół niego coraz bardziej się zaciskała.

Robert przypomniał sobie propozycję Susan. „Dopiero co wypłynęliśmy z Gibraltaru. Możemy cię zabrać z każdego, wskazanego przez ciebie miejsca. To prawdopodobnie twoja jedyna szansa ratunku”. Z niechęcią myślał o wplątywaniu Susan w swoje niebezpieczne sprawy, ale nie potrafił znaleźć innego rozwiązania. Było to jedyne wyjście z pułapki, w której się znalazł. Nie przyjdzie im do głowy, by go szukać na prywatnym jachcie. Gdyby udało mi się dotrzeć do „Zimorodka” - pomyślał – mogliby mnie podrzucić w pobliże Marsylii, skąd sam już dostałbym się na brzeg. W ten sposób na nic ich nie narażę.

Zaparkował samochód w bocznej uliczce przed małą trattorią i wszedł do środka, by zadzwonić. W ciągu pięciu minut otrzymał połączenie z „Zimorodkiem”.

– Poproszę panią Banks.

– A kto dzwoni?

Monte nawet na jachcie trzyma jakiegoś cholernego lokaja do odbierania telefonów.

– Proszę powiedzieć, że stary znajomy. W chwilę później usłyszał głos Susan.

– Robercie… czy to ty?

– Tak.

– Nie… nie aresztowali cię, prawda?

– Nie. Susan… – trudno mu było zadać to pytanie – czy twoja oferta jest wciąż aktualna?

– Oczywiście. Kiedy…?

– Czy do wieczora dopłyniecie do Neapolu?

Susan zawahała się.

– Nie wiem. Poczekaj moment. – Roberta dobiegły odgłosy rozmowy. Po chwili Susan powiedziała do słuchawki: – Monte mówi, że mamy jakieś kłopoty z silnikiem. Możemy być w Neapolu za dwa dni.

Cholera. Każdy dzień zwłoki zwiększał niebezpieczeństwo wpadki.

– Dobra, niech będzie.

– Gdzie cię znajdziemy?

– Skontaktuję się z tobą.

– Robercie, proszę, uważaj na siebie.

– Staram się, jak mogę.

– Nie dopuścisz do tego, by ci się coś stało?

– Nie, nie dopuszczę do tego, by mi się coś stało. Ani tobie. Susan odłożyła słuchawkę, odwróciła się do swego męża i uśmiechnęła się.

– Zgodził się na naszą propozycję.

Godzinę później w Rzymie Francesco Cesar wręczał pułkownikowi Frankowi Johnsonowi nadany z „Zimorodka” telegram następującej treści: „Bellamy zamierza wsiąść na pokład»Zimorodka«. Będziemy informowali na bieżąco”. Wiadomość nie była podpisana.

– Poleciłem, by śledzić wszystkie rozmowy z „Zimorodkiem” – powiedział Cesar. – Będziemy mieli Bellamy’ego, gdy tylko postawi nogę na pokładzie jachtu.

Rozdział 43

Im dłużej Carlo Valli nad tym myślał, tym był pewniejszy, że trafił na coś ekstra. Bajeczka Pier, o Amerykaninie uciekającym przed żoną była śmieszna. Pan Jones uciekał, zgoda, ale przed policją. Prawdopodobnie wyznaczono za niego nagrodę. Może nawet pokaźną. Należało postępować bardzo rozważnie. Carlo postanowił obgadać wszystko z Mariem Luccą, przywódcą Diavoli Rossi.

Wczesnym rankiem Carlo dosiadł swojej vespy i skierował się na Via Sorcella, za Piazza Garibaldi. Zatrzymał się przed odrapanym budynkiem mieszkalnym i nacisnął dzwonek przy tabliczce z nazwiskiem Lucca.

Po chwili w domofonie rozległ się głos Maria.

– Czego, do cholery?

– Tu Carlo. Mario, muszę z tobą porozmawiać.

– Módl się, by okazało się to naprawdę ważne, skoro przychodzisz o tej porze. Właź na górę.

Rozległ się dźwięk brzęczyka i Carlo wbiegł po schodach. Mario Lucca stał w progu zupełnie nagi. Na łóżku w głębi pokoju Carlo dostrzegł jakąś dziewczynę.

– Che cosa? Co, u diabła, robisz tak wcześnie?

– Nie mogłem spać, Mario. Jestem zbyt podekscytowany. Wydaje mi się, że trafiłem na coś ekstra.

– Tak? Wejdź.

Carlo wszedł do małego, brudnego mieszkanka.

– Ubiegłej nocy moja siostra przyprowadziła do domu klienta.

– No i co z tego? Wszyscy wiedzą, że Pier to dziwka.

– Tak, ale ten gość jest nadziany. I ukrywa się.

– Przed kim?

Nie wiem. Ale się dowiem. Sądzę, że mogli za niego wyznaczyć nagrodę.

– Czemu nie spytałeś swojej siostry?

Carlo zmarszczył brwi.

– Pier chce wszystko zagarnąć dla siebie. Żebyś zobaczył, jaką jej kupił bransoletkę. Z prawdziwych szmaragdów.

– Bransoletkę, mówisz? Ile jest warta?

– Później ci powiem. Chcę ją dziś opylić.

Lucca stał, zastanawiając się nad czymś.

– Słuchaj, Carlo, a może byśmy sobie pogadali z tym przyjacielem twojej siostry, co? Przywieź go do naszej meliny. – Nazywali tak pusty magazyn w Pascalone Quartiere Sanita, z pomieszczeniem dźwiękoszczelnym.

Carlo uśmiechnął się.

– Bene. Nie sprawi mi to specjalnego kłopotu.

– Będziemy na niego czekali – powiedział Lucca. – Utniemy sobie z nim pogawędkę. Mam nadzieję, że ma ładny głos, bo musi nam wszystko wyśpiewać.

Kiedy Carlo wrócił do domu, pana Jonesa nie było. Chłopak wpadł w panikę.

– Gdzie poszedł twój przyjaciel? – zapytał Pier.

– Powiedział, że musi jechać do miasta. Wróci. A czemu pytasz? Zmusił się do uśmiechu.

– Z czystej ciekawości.