Выбрать главу

Robert natychmiast zdał sobie sprawę ze swego błędu. Rozejrzał się nerwowo wokół.

– Mówiąc szczerze, na lotnisku czekają moi wierzyciele. Wolę jechać ciężarówką.

– Aha, rozumiem – mężczyzna skinął głową. – W porządku, wsiadaj pan. Możemy ruszać w drogę.

Robert ziewnął.

– Jestem tres fatigue. Jak wy to mówicie? – zmęczony. Czy nie będzie panu przeszkadzało, jak zdrzemnę się z tyłu?

– Droga jest dosyć wyboista, ale jak pan sobie życzy.

– Merci.

Ciężarówka załadowana była pustymi skrzynkami i kartonami. Giuseppe obserwował, jak Robert gramoli się do środka, po czym podniósł klapę. Robert ukrył się za jakimiś skrzynkami. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest wykończony. Ucieczka zaczęła wyczerpywać jego siły. Ile to godzin minęło od ostatniej przespanej nocy? Przypomniał sobie Pier, i jak przyszła do niego w środku nocy i sprawiła, że znów stał się mężczyzną. Miał nadzieję, że nic jej nie grozi. Po chwili już spał.

Tymczasem Giuseppe rozmyślał o swoim pasażerze. Wszyscy mówili, o jakimś poszukiwanym przez władze Amerykaninie. Wprawdzie jego pasażer mówił z francuskim akcentem, ale wyglądał jak Amerykanin. Warto by było się przekonać. Może otrzyma jakąś nagrodę? Godzinę później Giuseppe zatrzymał się na stacji benzynowej.

– Do pełna – poprosił. Zaszedł wóz od tyłu i zajrzał do środka. Jego pasażer spał.

Giuseppe wszedł do restauracji i zadzwonił na posterunek miejscowej policji.

Rozdział 45

Rozmowę przełączono na pułkownika Cesara.

– Tak – powiedział Cesar do Giuseppego – to chyba człowiek, którego szukamy. Proszę mnie uważnie posłuchać. To niebezpieczny osobnik, więc niech pan zrobi dokładnie tak, jak panu powiem. Jasne?

– Tak, panie pułkowniku.

– Gdzie teraz jesteście?

– Na stacji AGIP przy trasie do Civitavecchia, zatrzymałem się na parkingu dla ciężarówek.

– A Amerykanin jest z tyłu wozu?

– Tak. – Rozmowa sprawiła, że poczuł się nieswojo. Może nie powinienem był wsadzać nosa w cudze sprawy.

– Nie wolno panu zrobić nic, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Niech pan wraca do wozu i jedzie do Civitavecchia. Proszę mi opisać ciężarówkę i podać jej numer rejestracyjny.

Giuseppe przekazał mu żądane informacje.

– Świetnie. Zajmiemy się wszystkim. A wy ruszajcie w dalszą drogę.

Pułkownik Cesar odwrócił się do pułkownika Johnsona i skinął głową.

– Mamy go. Zarządzę blokadę szosy. Helikopterem będziemy tam w ciągu pół godziny.

– W takim razie w drogę.

Giuseppe odłożył słuchawkę, wytarł spocone dłonie w koszulę i skierował się do ciężarówki. Mam nadzieję, że nie dojdzie do strzelaniny. Maria by mnie zabiła. Z drugiej strony, jeśli nagroda będzie duża… Wsiadł do szoferki i ruszył w stronę Civitavecchia.

Trzydzieści pięć minut później Giuseppe usłyszał nad głową warkot helikoptera. Uniósł wzrok. Śmigłowiec oznakowany był jak jednostki Policji Państwowej. Przed sobą ujrzał na autostradzie dwa radiowozy, ustawione jeden obok drugiego w taki sposób, że przegradzały drogę. Za wozami stali policjanci z bronią automatyczną. Helikopter wylądował na poboczu szosy. Wysiedli z niego Cesar i pułkownik Frank Johnson.

Podjeżdżając do blokady, Giuseppe zwolnił, a po chwili wyłączył silnik i wyskoczył z szoferki.

– Jest z tyłu! – krzyknął, biegnąc ku funkcjonariuszom. Ciężarówka potoczyła się jeszcze kawałek, nim się zatrzymała.

– Okrążyć go – rozkazał Cesar.

Policjanci skupili się wokół samochodu, z bronią gotową do strzału.

– Nie strzelać! – wrzasnął pułkownik Johnson. – Sam go ujmę. – Podszedł do ciężarówki i zawołał: – Wychodź, Robercie. Zabawa skończona.

Nie było żadnej odpowiedzi.

– Robercie, daję ci pięć sekund.

Cisza. Czekali.

Cesar odwrócił się do swych ludzi i skinął głową.

– Nie! – krzyknął pułkownik Johnson, ale było już za późno.

Policjanci zaczęli ostrzeliwać samochód. Salwa z broni automatycznej była ogłuszająca. W powietrzu zaczęły latać fragmenty skrzyń. Po dziesięciu sekundach ogień ustał. Pułkownik Frank Johnson wskoczył na tył ciężarówki i odsunął na bok roztrzaskane skrzynie i pudła.

Odwrócił się do Cesara.

– Nie ma go tu.

DZIEŃ DZIEWIĘTNASTY

Civitavecchia, Włochy

Civitavecchia to port Rzymu jeszcze z czasów starożytnych; na jego straży stoi potężny fort, wybudowany przez Michała Anioła w 1537 roku. Przystań należy do najbardziej ruchliwych w Europie i obsługuje statki, pływające między Rzymem a Sardynią. Był wczesny ranek, ale port już tętnił życiem. Robert minął bocznicę kolejową i wszedł do małej trattorii. Wokół unosił się ostry zapach przygotowywanego jedzenia. Robert zamówił śniadanie.

„Zimorodek” będzie czekał na niego w umówionym miejscu, to znaczy na Elbie. Wdzięczny był Susan, że przypomniała sobie palindrom. Podczas podróży poślubnej przez trzy dni i trzy noce nie opuszczali pokoju hotelowego, kochając się jak szaleni. W pewnej chwili Susan zapytała:

– Kochanie, nie masz ochoty trochę popływać? Robert potrząsnął głową.

– Nie. Nie mam siły. „Mogłem, nim ujrzałem Elbę”.

Susan roześmiała się. Potem znów się kochali. Niech Bóg ją pobłogosławi, że pamiętała ten palindrom.

Teraz jedyne, co musiał zrobić, to znaleźć łódź, która go zabierze na Elbę. Ruszył ulicą w stronę portu pełnego frachtowców, małych motorówek i prywatnych jachtów. Panowała tu gorączkowa krzątanina. Oczy Roberta zabłysły na widok przystani promowej. To najbezpieczniejszy sposób przedostania się na Elbę. Wystarczy wmieszać się w tłum.

Podążał tam właśnie, gdy nagle kilkanaście metrów przed sobą ujrzał ciemny, nie oznakowany wóz. Zatrzymał się. Samochód miał numery rządowe. W środku siedziało dwóch mężczyzn i obserwowało port. Robert odwrócił się na pięcie i poszedł w przeciwnym kierunku.

Wśród robotników portowych i turystów dostrzegł ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy; starali się nie rzucać się w oczy. Serce Roberta zaczęło szybciej bić. Jakim sposobem go tu wyśledzili? Wtem uzmysłowił sobie, jak to się stało. Mój Boże, powiedziałem kierowcy, dokąd jadę. Ale ze mnie głupiec! Muszę być bardzo zmęczony. Usnął w ciężarówce, ale kiedy się zatrzymali, obudził się. Wstał i wyjrzał na zewnątrz. Zauważył Giuseppego dzwoniącego dokądś z automatu. Robert ukradkiem wysiadł i wślizgnął się na tył innej ciężarówki, jadącej na północ, w stronę Civitavecchia.

Sam zastawił na siebie pułapkę. Wyraźnie go tutaj szukali. Kilkaset metrów od niego kołysały się setki łodzi, które mogłyby mu umożliwić wydostanie się stąd. Tylko że teraz było już za późno.

Robert odwrócił się i poszedł w stronę miasta. Minął budynek z olbrzymim kolorowym plakatem: „Zapraszamy do Wesołego Miasteczka. Rozrywka dla każdego! Zjesz! Pograsz! Przejedziesz się! Zapraszamy do obejrzenia startu do Wielkiego Wyścigu!” Przystanął i gapił się na afisz.

Znalazł sposób ucieczki.

Rozdział 46

W wesołym miasteczku, osiem kilometrów za Civitavecchia, kilka olbrzymich, barwnych balonów rozpostartych było na ziemi; wyglądały jak okrągłe tęcze. Przytwierdzono je do ciężarówek, a obsługa naziemna zajęta była napełnianiem czasz zimnym powietrzem. Obok stało parę samochodów terenowych, gotowych do śledzenia przebiegu lotu balonów; w każdym siedziały dwie osoby: kierowca i obserwator.