Выбрать главу

Rozdział 47

W Marsylii ukradł samochód, kabrioleta marki Fiat 1800 Spider, zaparkowanego po gorzej oświetlonej stronie ulicy. Wóz był zamknięty i w stacyjce nie było kluczyka, ale dla Roberta nie stanowiło to żadnego problemu. Rozejrzawszy się wokoło, by sprawdzić, czy nie jest obserwowany, Robert rozciął płótno i wsunąwszy rękę, otworzył drzwi. Wślizgnął się do auta i wyrwał wszystkie przewody aparatu zapłonowego. W jednej dłoni trzymał gruby, czerwony przewód, do którego przytykał po kolei pozostałe przewody, póki nie zaświeciła się tablica rozdzielcza. Połączył oba druty i zaczął do nich przytykać kolejne, aż nie zaczął pracować silnik. Wyciągnął ssanie i motor zawarczał głośniej. Chwilę później Robert znajdował się na szosie prowadzącej do stolicy Francji.

Obecnie najważniejszą rzeczą było skontaktowanie się z Li Po. Kiedy dotarł do przedmieść Paryża, zatrzymał się przed budką telefoniczną. Wykręcił numer domowy Li i usłyszał znajomy głos, nagrany na automatycznej sekretarce. Zao, mes amis… Je regretteque je ne sois pas chez moi mais ił nya pas du dangerque je ne reponde pas a votre coup de telephone. Prenez gardeque vous attendiez le signal de l’appareił.

Dzień dobry. Żałuję, że jestem akurat nieobecny w domu, ale nie istnieje niebezpieczeństwo, bym nie oddzwonił. Uwaga - wiadomość proszę zostawić po usłyszeniu krótkiego sygnału. Robert odliczył słowa zgodnie z ich prywatnym szyfrem. Kluczowymi wyrazami były: Żałuję… niebezpieczeństwo… uwaga.

Aparat był oczywiście na podsłuchu. Li spodziewał się telefonu od Roberta i w ten sposób chciał ostrzec swego przyjaciela. Musi się z nim jak najszybciej spotkać. Skorzysta z innego sposobu nawiązania kontaktu, który stosowali już w przeszłości.

Robert ruszył wzdłuż Rue St Honore. Chodził tędy z Susan. Przypomniał sobie, jak zatrzymała się przed wystawą, udając manekin. „Jak ci się podobam w tej sukni? Wolę cię bez niej”. Poszli też do Luwru, gdzie Susan stanęła skamieniała przed Moną Lisa, a do oczu napłynęły jej łzy…

Robert zmierzał w stronę siedziby „Le Matin”. Pół przecznicy przed redakcją zatrzymał jakiegoś nastolatka.

– Chciałbyś zarobić pięćdziesiąt franków? Chłopak spojrzał na niego podejrzliwie.

– W jaki sposób?

Robert nabazgrał coś na skrawku papieru i wręczył chłopakowi kartkę razem z banknotem pięćdziesięciofrankowym.

– Zanieś to do działu ogłoszeń „Le Matin” i poproś o umieszczenie w rubryce „Poszukiwani”.

– Bon, d’accord.

Robert obserwował, jak chłopak wchodzi do budynku. Ogłoszenie zostanie dostarczone na czas, by mogło się ukazać w jutrzejszym wydaniu porannym. Było następującej treści: „Tilly, tata bardzo chory, czeka na ciebie. Proszę, spotkaj się z nim. Matka”.

Teraz nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać. Nie miał odwagi zamieszkać w żadnym hotelu, na pewno wszystkie obserwowano. Paryż był jak tykająca bomba zegarowa.

Robert wsiadł do zatłoczonego autokaru turystycznego i zajął miejsce z tyłu, nie odzywając się do nikogo. Razem z innymi zwiedził Ogrody Luksemburskie, Luwr, Grób Napoleona na Les Invalides i kilka innych zabytków. Zawsze udawało mu się stanąć w samym środku grupki turystów.

Kupił bilet na nocne przedstawienie do Moulin Rouge i dołączył do innej wycieczki. Występy rozpoczęły się o drugiej nad ranem. Po ich zakończeniu resztę nocy spędził włócząc się po Montmartrze, oglądając okoliczne kafejki.

DZIEŃ DWUDZIESTY DRUGI

Paryż, Francja

Gazety poranne pojawiały się na mieście nie wcześniej niż o piątej. Parę minut przed piątą Robert stanął w pobliżu kiosku z prasą. Podjechała czerwona ciężarówka i chłopak wyrzucił na chodnik paczkę gazet. Robert wziął pierwszą z brzegu. Otworzył na stronie z ogłoszeniami i wśród innych ujrzał swoje. Znów nie pozostawało mu nic innego, jak tylko czekać.

W południe Robert wszedł do małej trafiki. W środku, na tablicy, przypiętych było kilkanaście ogłoszeń. Były tam anonse typu: „szukamy pomocy domowej… wynajmę mieszkanie… studenci poszukują współlokatora… sprzedam rower… „W samym centrum tablicy Robert znalazł ogłoszenie, na które czekał. „Tilly pragnie się z tobą spotkać. Zadzwoń do niej pod numer 50 41 26 45”.

Li Po podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Robert?

– Zao, Li.

– Mój Boże, chłopie, co się dzieje?

– Miałem nadzieję, że dowiem się tego od ciebie.

– Przyjacielu, skupiasz na sobie większą uwagę, niż prezydent Francji. We wszystkich depeszach piszą tylko o tobie. Coś ty takiego zmajstrował? Nie, lepiej nic nie mów. Bez względu na to, co jest tego przyczyną, znalazłeś się w niezłych tarapatach. Założyli podsłuch na mój aparat w Ambasadzie Chin, na telefon domowy i obserwują moje mieszkanie. Zadawali mi mnóstwo pytań na twój temat.

– Li, czy choć z grubsza orientujesz się, o co w tym wszystkim…?

– To rozmowa nie na telefon. Pamiętasz, gdzie jest mieszkanie Sund?

Przyjaciółki Li.

– Tak.

– Spotkajmy się tam za pół godziny.

– Dobra. – Robert doskonale zdawał sobie sprawę z tego, na jakie niebezpieczeństwo naraża się Li Po. Pamiętał, co się przytrafiło Alowi Traynorowi, jego znajomemu z FBI. Jestem jak ten przeklęty Jonasz. Sprowadzam śmierć na wszystkich, którzy się do mnie zbliżą.

Apartament znajdował się przy Rue Benouville, w spokojnej dzielnicy Paryża. Kiedy Robert dotarł do budynku, niebo było ciężkie od czarnych chmur. W oddali usłyszał pierwsze grzmoty. Wszedł na klatkę i zadzwonił do mieszkania Sung. Li Po natychmiast mu otworzył.

– Wchodź – powiedział. – Szybko. – Zamknął za Robertem drzwi na klucz. Li Po nie zmienił się od czasu, gdy Robert widział go po raz ostatni. Był wysoki, chudy i trudno było określić jego wiek.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

– Li, wiesz, co się, u diabła, dzieje?

– Usiądź, Robercie. Robert usiadł.

Li przypatrywał mu się przez chwilę.

– Czy słyszałeś kiedykolwiek o operacji „Dzień Sądu”? Robert zmarszczył brwi.

– Nie. Czy ma to coś wspólnego z UFO?

– Tylko i wyłącznie. Robercie, świat stoi w obliczu katastrofy. Li Po zaczął przemierzać pokój.

– Kosmici przybędą na Ziemię, by nas zniszczyć. Pierwszy raz wylądowali trzy lata temu i spotkali się z przedstawicielami rządów; domagali się, by wszystkie mocarstwa przemysłowe zamknęły zakłady nuklearne i przestały korzystać z tradycyjnych surowców energetycznych.

Robert słuchał, zaintrygowany.

– Żądali wstrzymania produkcji benzyny, chemikaliów, kauczuku, plastików… To oznaczałoby zamknięcie setek fabryk na całym świecie. Również huty i fabryki samochodów zostałyby zmuszone do przerwania produkcji. Gospodarka światowa rozsypałaby się w gruzy.

– A czemu mieliby…?

– Twierdzą, że zanieczyszczamy wszechświat, niszczymy lądy i morza… chcą, byśmy przestali produkować broń i prowokować nowe wojny.

– Li…

– Grupa wpływowych ludzi z kilkunastu krajów – czołowi przemysłowcy ze Stanów Zjednoczonych, Japonii, Rosji, Chin – zjednoczyła się, by się im przeciwstawić. Człowiek o pseudonimie Janus zorganizował w agencjach wywiadowczych na całym świecie siatkę, która ma przeprowadzić operację „Dzień Sądu”, mającą na celu powstrzymanie kosmitów przed realizacją ich pogróżek. – Spojrzał na Roberta. – Słyszałeś o SDI?