Odwrócił się, by popatrzeć na kobietę w bieli.
– Jeśli chcecie wojny, to będziecie ją mieli. Ale pokonamy was! – Znów odwrócił się do Roberta. – Zdradziłeś mnie. Uważałem cię za swojego syna. Pozwoliłem ci zająć miejsce Edwarda. Dałem ci szansę przysłużenia się twojej ojczyźnie. A ty czym mi odpłaciłeś? Przyszedłeś skamląc, błagając, bym ci pozwolił siedzieć w domu razem z twoją żonką – w jego głosie słychać było wzgardę. – Mój syn nigdy tak by się nie zachował. Powinienem był już wtedy zrozumieć, jak wypaczone masz poglądy.
Robert stał bez ruchu, zbyt wstrząśnięty, by wydusić z siebie choć jedno słowo.
– Zniszczyłem twoje małżeństwo, bo wciąż jeszcze wierzyłem w ciebie, lecz…
– Zniszczył pan moje…?
– Pamiętasz, jak CIA wysłało cię tropem Lisa? Wszystko to było zaaranżowane. Miałem nadzieję, że odzyskasz zdrowy rozsądek. Nie odnalazłeś Lisa, bo on w ogóle nie istniał. Myślałem, że się zmieniłeś, że stałeś się jednym z nas. Tymczasem przyszedłeś, by mi oznajmić, że chcesz rzucić pracę w Agencji. Wtedy zrozumiałem, że nie jesteś prawdziwym patriotą, że trzeba cię zniszczyć, wyeliminować. Ale najpierw chcieliśmy cię wykorzystać do naszej misji.
– Waszej misji? Do zabicia tych wszystkich niewinnych ludzi? Jesteście szaleni!
– Musieli zginąć, by nie przyczynili się do wywołania paniki. Teraz jesteśmy już gotowi na spotkanie z kosmitami. Potrzebowaliśmy jedynie trochę więcej czasu. Ty nam go dałeś.
Kobieta w bieli w milczeniu przysłuchiwała się ich rozmowie. W pewnym momencie jej myśli dotarły do umysłów zgromadzonych na polance ludzi. Przybyliśmy tu, by was powstrzymać przed dalszym niszczeniem waszej planety. Wszyscy stanowimy część wszechświata. Spójrzcie w górę.
Unieśli wzrok w stronę nieba. Nad nimi pojawiła się olbrzymia, biała chmura; kiedy tak stali i wpatrywali się w nią, odnieśli wrażenie, jakby zaczęła się na ich oczach zmieniać. Ujrzeli obraz okołobiegunowej czapy lodowej, która zaczęła nagle topnieć, rwący strumień wody popłynął rzekami do mórz, które zalały Londyn i Los Angeles, Nowy Jork i Tokio oraz wiele innych miast nadmorskich na całym świecie. Obraz zmienił się: ukazały się olbrzymie przestrzenie z wyludnionymi gospodarstwami, zboża na polach spalone na popiół przez bezlitośnie prażące słońce, szczątki martwych zwierząt zalegające aż po sam horyzont. Obraz przed ich oczami znów uległ zmianie; ujrzeli zamieszki w Chinach i głód w Indiach, niszczycielską wojnę nuklearną i w końcu ludzi, mieszkających na powrót w jaskiniach. Obraz powoli niknął.
Nastąpiła chwila pełnej grozy ciszy. Oto, co was czeka, jeśli będziecie dalej postępować tak, jak postępujecie.
Admirał Whittaker pierwszy się otrząsnął.
– Hipnoza grupowa – wysapał. – Jestem pewny, że możecie nam pokazać również inne, nie mniej interesujące sztuczki. – Zrobił krok w stronę kosmitki. – Zabieram cię z sobą do Waszyngtonu. Musimy uzyskać od ciebie jeszcze wiele informacji. – Admirał spojrzał na Roberta. – Jesteś skończony. – Odwrócił się do Franka Johnsona. – Zajmij się nim.
Pułkownik Johnson wyciągnął z kabury pistolet. Susan wyrwała się Montemu i podbiegła do Roberta.
– Nie! – krzyknęła.
– Zabij go – powiedział admirał Whittaker. Pułkownik Johnson wycelował broń w admirała.
– Panie admirale, jest pan aresztowany.
Admirał Whittaker patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Co… co pan powiedział? Przecież kazałem panu go zabić! Jest pan jednym z nas.
– Myli się pan. Nie jestem i nigdy nie byłem. Od dawna infiltrowałem waszą organizację. Szukałem porucznika Bellamy’ego nie, by go zabić, lecz by go uratować. – Odwrócił się do Roberta. – Przepraszam, że nie udało mi się dotrzeć do ciebie wcześniej.
Twarz admirała Whittakera poszarzała.
– W takim razie pan również zginie. Nikt nie może nam przeszkodzić. Nasza organizacja…
– Nie ma już żadnej organizacji. Właśnie w tej chwili zaczęła się obława na wszystkich jej członków. To koniec, panie admirale.
Niebo nad nimi zdawało się drżeć od dźwięków i świetlnych refleksów. Dokładnie nad ich głowami pojawił się olbrzymi statek baza. Jego wnętrze rozbłyskiwało jaskrawozielonymi światłami. Skamienieli ze strachu obserwowali jego lądowanie. Po chwili ujrzeli nad sobą mniejszy pojazd kosmiczny, a potem drugi, następnie jeszcze dwa, i kolejne dwa, aż w końcu wypełniły całe niebo; powietrze huczało od głośnego warkotu, który przeistoczył się w przepiękną muzykę, odbijającą się echem od gór. Drzwi statku bazy otworzyły się i pojawił się w nich kosmita.
Kobieta w bieli odwróciła się do Roberta. Opuszczam was. Podeszła do admirała Whittakera, generała Hilliarda i Montego Banksa. Wy pójdziecie ze mną.
Admirał Whittaker cofnął się.
– Nie! Nigdzie nie pójdę!
Pójdzie pan. Nie zrobimy panu krzywdy. Wyciągnęła ku nim rękę. W pierwszej chwili nic nie zaszło. Potem nagle trzej mężczyźni zaczęli powoli iść w kierunku statku, tak jakby pod wpływem hipnozy.
– Nie! – krzyknął admirał Whittaker.
Cała trójka zniknęła już we wnętrzu pojazdu kosmicznego, a jeszcze słychać było krzyk starca.
Kobieta w bieli odwróciła się do pozostałych zebranych. Mc im się nie stanie. Muszą się wiele nauczyć. Kiedy zrozumieją już wszystko, przywieziemy ich z powrotem.
Susan mocno przytuliła się do Roberta.
Robercie, powiedz ludziom, że muszą przestać zabijać swoją planetę. Spraw, by zrozumieli, co czynią.
– Przecież jestem sam przeciwko wszystkim.
Są was tysiące. I wciąż przybywają nowi. Pewnego dnia będą was miliony. Musicie przemówić jednym, zgodnym chórem. Podejmiesz się tego?
– Spróbuję. Spróbuję.
Na razie opuszczamy was. Ale będziemy was obserwować. I kiedyś jeszcze tu wrócimy.
Kobieta w bieli odwróciła się i zniknęła w drzwiach statku bazy. Światła wewnątrz rozbłysnęły mocniej, aż w końcu obserwatorom wydało się, że rozświetliły całe niebo. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, statek baza wystartował, otoczony mniejszymi pojazdami. Po jakimś czasie wszystkie zniknęły z pola widzenia.
Powiedz ludziom, by przestali zabijać swoją planetę. Dobrze, powiem - pomyślał Robert. – Wiem już, na co poświęcę resztę mego życia.
Spojrzał na Susan i uśmiechnął się.
POCZĄTEK
NOTA OD AUTORA
Przygotowując się do pisania tej powieści, przeczytałem wiele książek i artykułów prasowych, przytaczających wypowiedzi astronautów, którzy ponoć zetknęli się z istotami pozaziemskimi: pułkownik Frank Borman podczas lotu Gemini 7 sfotografował UFO, które podążało za jego pojazdem. Neil Armstrong widział dwa nie zidentyfikowane statki kosmiczne, kiedy wylądował na Księżycu. Pułkownik L. Gordon Cooper, wykonując lot w ramach programu Merkury, natknął się nad Perth w Australii na wielkie UFO i zarejestrował głosy istot porozumiewających się – jak się później okazało – językiem nie znanym na Ziemi.
Rozmawiałem z tymi astronautami, jak również z innymi, i każdy z nich zapewniał mnie, że opowieści te są bardziej apokryficzne niż apokaliptyczne; że nie byli świadkami żadnego spotkania z UFO. Kilka dni po tym, jak rozmawiałem przez telefon z pułkownikiem Gordonem Cooperem, pułkownik próbował ponownie skontaktować się ze mną. Zadzwoniłem do niego jeszcze raz, ale nagle stał się nieosiągalny. Rok później udało mi się zdobyć napisany przez niego list, opatrzony datą 9 listopada 1978 roku, w którym poruszał problem UFO.