Выбрать главу

A jednak… Twoja powierzchowność i zachowanie dowodzi tylko, że morderca może przeistoczyć się w kochającego dziadka i że to wcale nie takie trudne. W tobie również mogła zajść podobna przemiana i dlatego właśnie nie potrafię oderwać od ciebie wzroku. Twoi adwokaci mogą być innego zdania, ale to twoje spokojne życie w Ameryce świadczy przeciw tobie – fakt, że pędziłeś monotonne dni w Ohio, sprawia, iż jesteś taki odrażający tutaj. Przeszedłeś przez dwa krańcowo różne wcielenia, pozornie wykluczające się nawzajem – i oba dostarczyły ci radości… Czy to takie nieprawdopodobne? Niemcy udowodnili całemu światu, że możliwe jest utrzymanie podwójnej osobowości: uprzejmej grzeczności połączonej z krwiożerczymi instynktami; że to cecha nie tylko psychopatów. Tajemnica nie polega na tym, iż ty, który panowałeś w Treblince, przedzierzgnąłeś się później w pracowitego, przyjaznego Amerykanina, którego nikt, poza obecnymi tu twymi oskarżycielami, niegdyś wynoszącymi z twojego rozkazu zwłoki z komory gazowej, nie potrafił skojarzyć z wojennym oprawcą. Sekret w tym, że oni jakoś znoszą tę twoją grę pozorów, co mnie wydaje się niewiarygodne.

Jakieś trzy metry od Demianiuka, przy biurku poniżej ławy sędziowskiej, siedziała bardzo urodziwa, ciemnowłosa młoda kobieta. Z początku nie pojmowałem, jaką spełniała funkcję. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że wybiera i przynosi głównemu sędziemu żądane dokumenty. Kiedy jednak ujrzałem japo raz pierwszy w samym środku tego wszystkiego, tak piękną i pociągającą, przyszły mi na myśl wszystkie Żydówki, które Demianiuk kaleczył nożem i pejczem w wąskim przejściu, w „tubie”, która wiodła z bocznicy, gdzie zatrzymywały się bydlęce wagony, wprost do drzwi komory gazowej. Kobieta tutaj była w typie niewiast, nad którymi miał w Treblince władzę absolutną. Teraz, kiedy spoglądał w kierunku sędziów, czy też zeznających świadków, zawsze miał ją w polu widzenia – ją, młodą, atrakcyjną Żydówkę, schludnie ubraną i uczesaną, pewną siebie, bez strachu przed nim, bo też nie był w stanie uczynić jej żadnej krzywdy. Jeszcze nim zrozumiałem, na czym polega jej zajęcie, dumałem nad tym, czy nie usadowiono jej celowo przed oczami Demianiuka. Zastanawiałem się, czy on nie widzi jej w swych snach podczas nocy spędzanych w celi, czy nie wydaje mu się ona duchem wszystkich pomordowanych kobiet, czy odczuwa choćby cień wyrzutu sumienia, czy też – co chyba bardziej prawdopodobne – żałuje, że jej także nie zagazował w Treblince. Jej, tych trzech sędziów, strażników więziennych, oskarżycieli, tłumaczy i najlepiej wszystkich, którzy zjawili się dzisiaj na sali rozpraw.

Nie był zaskoczony tym procesem, nagłośnieniem sprawy przez Żydów, ową niesprawiedliwą farsą, parodią sądu, na którą został ściągnięty w kajdankach ze swego spokojnego domu, oderwany od ukochanej rodziny. Wtedy, tam w obozie, przeczuwał chyba, ile kłopotów mogliby narobić ci ludzie prostemu chłopakowi takiemu jak on. Wiedział o ich nienawiści wobec Ukraińców, wiedział o tym całe życie. Kto niby spowodował klęskę głodu, gdy był dzieckiem w trzydziestych latach? Kto zamienił jego kraj w cmentarzysko dla siedmiu milionów ludzi? Kto uczynił z jego sąsiadów kreatury, żywiące się myszami i szczurami? Widział to wszystko jako mały chłopak, w swej wsi, pamiętał swoją rodzinę – matkę jedzącą kocie ścierwo, siostrzyczki walczące między sobą o zgniłego ziemniaka, ojca, który posunął się do kanibalizmu. Pamiętał płacz. Wrzaski. Agonię. I trupy, wszędzie trupy. Siedem milionów trupów! Siedem milionów martwych Ukraińców! I kto był temu winien? Kto?

Wyrzuty sumienia? Do licha z nimi!

A może myliłem się co do Demianiuka? Może gdy poruszał szczękami, popijał wodę i ziewał w trakcie procesowych przesłuchań, to po głowie chodziło mu tylko jedno: „To nie ja. Nigdy nie płonąłem nienawiścią wobec ludzi. Nie darzyłem nią nawet was, plugawych Żydów, którzy pragniecie mojej śmierci. Jestem niewinnym człowiekiem. To był ktoś inny”.

Czy rzeczywiście był to ktoś inny?

Tak więc był tu – lub też go tu nie było. Wpatrywałem się weń bez przerwy i zastanawiałem się, czy wbrew przedstawionym dowodom może istotnie jest niewinny. Może ocalali z obozu mylą się bądź kłamią. Może obozowa przepustka, fotografia w mundurze i złożony cyrylicą podpis to fałszerstwo. Może jego zeznania, mętne i zmieniane niemal każdego dnia, zmierzające do wyjaśnienia, że w czasie akcji eksterminacyjnej nie było go w Treblince, są jednak prawdziwe, tylko obecnie ze zrozumiałych powodów trudno to poprzeć odpowiednimi dokumentami. Może kłamliwe wyjaśnienia, jakie złożył po 1945 roku władzom imigracyjnym, kłamstwa, które ostatecznie doprowadziły do jego deportacji ze Stanów Zjednoczonych, w jakiś sposób nie świadczą przeciw niemu, lecz właśnie na jego korzyść.

Jednak tatuaż pod jego lewą pachą, sygnujący grupę krwi każdego członka SS… Czy mógł on znaczyć cokolwiek innego poza faktem, że Demianiuk wysługiwał się nazistom i teraz, na sali Sądowej, po prostu kłamie? Dlaczego usiłował go usunąć, jeśli nie ze strachu przed ujawnieniem prawdy? Czemu zdecydował się na jakże bolesną próbę usunięcia tatuażu na własną rękę? Ocierał skórę o skrawek kamienia, a gdy rana zagoiła się, ponowił operację, aż wreszcie osiągnął upragniony przez siebie efekt.

– Moją tragedią – mówił Demianiuk przed sądem – jest to, że nie mogę dobrze mówić ani myśleć.

Głupota – to jedyna rzecz, do jakiej się przyznał, odkąd jedenaście lat wcześniej w Stanach, w Cleveland, postawiono mu zarzut, że nosił niegdyś przydomek Iwan Groźny. Nie można przecież powiesić człowieka za głupotę. KGB wrobiło go. Iwan Groźny to ktoś inny.

Właśnie rozgorzał spór pomiędzy przewodniczącym trybunału, poważnym, siwowłosym sędzią około sześćdziesiątki o nazwisku Dov Levin, a obrońcą Yoramem Sheftelem. Nie pojąłem istoty tej rozbieżności, gdyż moje słuchawki okazały się zepsute. Gdybym ruszył się i postarał wymienić je na nowe, pewnie ktoś zająłby mi miejsce. Tak więc pozostałem, obserwując gorączkową kłótnię prowadzoną po hebrajsku, z której nie rozumiałem ani słowa. Po lewej stronie obok Levina siedziała sędzina w średnim wieku, z krótko spiętymi włosami i okularami na nosie. Pod togą miała na męską modłę białą koszulę i krawat. Po rawej ręce Levina znajdował się natomiast mały, brodaty sędzia w jarmułce, mężczyzna o wyglądzie mędrca. Mógł być mniej więcej w moim wieku i pozostawał jedynym ortodoksem w składzie sądu.

Widziałem, że Sheftel jest coraz bardziej poirytowany słowami Levina. Dzień wcześniej miałem okazję przeczytać o brawurowym, gorączkowym stylu, jaki cechował pracę obrońcy Demianiuka.

Teatralna gorliwość, z jaką przekonywał o niewinności swojego klienta zwłaszcza w obecności ocalałych z pogromu więźniów Treblinki, nie zjednała mu sympatii ziomków. W istocie, ponieważ proces transmitowały na żywo stacje radiowe i telewizyjne, to młody izraelski adwokat miał wszelkie szansę stać się jedną z najmniej popularnych postaci w całej żydowskiej historii. Kilka miesięcy temu zdarzył się podczas południowej przerwy następujący incydent: widz, którego rodzina została zamordowana w Treblince, krzyknął do Sheftela: „Nie mogę zrozumieć, jak Żyd może bronić takiego zbrodniarza. Jak Żyd może bronić nazistę? Jak Izrael może do tego dopuszczać? Niech wam powiem, co oni zrobili z moją rodziną, niech wam powiem, co oni robili ze mną!” Także spory z głównym sędzią nie temperowały bojowego nastroju Sheftela, zaciętości, z jaką bronił Demianiuka. Musiał zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wisiało nad nim, kiedy wchodził na salę – ów niewielki acz energiczny człowieczek, łatwo rozpoznawalny po długich pejsach i koziej bródce. W pomieszczeniu znajdowali się policjanci. Nie wątpiłem też, iż nie brak wśród widzów uzbrojonych tajniaków – tu Sheftel, podobnie jak jego znienawidzony klient, mógł czuć się całkiem bezpiecznie. Co jednak, kiedy pod koniec dnia wracał do domu swym luksusowym porsche? Lub kiedy udawał się ze swą przyjaciółką do kina albo na plażę? W Izraelu nie brakło ludzi oglądających telewizyjne transmisje, gotowych w porywie emocji uciszyć na dobre nadgorliwego adwokata Iwana z Treblinki.