Выбрать главу

Dysputa Sheftela z sędzią skończyła się ogłoszeniem przez tego drugiego przerwy. Wstałem wraz z innymi, gdy Levin podniósł się i opuścił podwyższenie. Uczniowie rzucili się do wyjścia, żołnierze podążyli za nimi niemal równie ochoczo. Po kilku minutach na sali pozostało nie więcej niż trzydziestu widzów. Część z nich rozmawiała ze sobą szeptem, reszta siedziała bez ruchu, jak zahipnotyzowana, nie będąc nawet w stanie przełknąć śliny. Byli to starzy ludzie – emeryci, jak sądziłem z początku, którzy mają czas przypatrywać się porannym sesjom. A potem zdałem sobie sprawę, że to ocaleli z obozów zagłady. Cóż to dla nich za wydarzenie znaleźć się zaledwie o parę metrów od młodzieńca z wąsami w drogim, szarym garniturze, który okazał się dwudziestodwuletnim synem Demianiuka. Junior Demianiuk gorączkowo protestował, że jego ojciec padł ofiarą intrygi i zaświadczał wobec obecnych reporterów, iż oskarżony jest całkowicie niewinny. Byli więźniowie wiedzieli rzecz oczywista kto zacz – wyczytałem w relacjach prasowych, że synowi na prośbę rodziny wyznaczono eksponowane miejsce i nawet ja zauważyłem, jak Demianiuk parokrotnie zerknął w stronę pierwszego rzędu, gdzie zasiadał jego potomek, i grymasami dawał mu znać, jak bardzo nudzi go i mierzi skomplikowana procedura sądowa. Obliczyłem, że John junior miał najwyżej jedenaście albo dwanaście lat, gdy po raz pierwszy padło wskazanie na jego ojca jako ewentualnego Iwana Groźnego. Chłopak spędził swoje dzieciństwo myśląc, jak jego rówieśnicy, że posiada nazwisko nie wyróżniające się niczym nadzwyczajnym, a przed sobą radosne życie. Cóż, teraz już raczej w to nie wierzy: nosi bowiem nazwisko tego, którego Żydzi oskarżyli przed całą ludzkością o popełnione przez kogoś innego potworne zbrodnie. Proces może zakończy się sprawiedliwym wyrokiem, ale na dzieci Defnianiuka spadła już klątwa.

Czy nikt z ocalałych z holocaustu ludzi w Izraelu nie myśli o zabójstwie Johna Demianiuka juniora, o zemście za winy ojca na zupełnie niewinnym synu? Czy nikt z tych, których rodziny zginęły w Treblince, nie planuje porwać go i poddać wyrafinowanym torturom, aż stary Demianiuk nie wytrzyma i przyzna przed sądem, kim był naprawdę? Czy żaden ocalały, doprowadzony do obłędnej wściekłości przez to beztroskie ziewanie oskarżonego, nie wpadł na myśl, że taki czyn byłby chociaż skromną odpłatą za tamten wojenny bezmiar anonimowego cierpienia?

Zadawałem sobie akurat podobne pytania, gdy ujrzałem, jak ten wysoki, szczupły młodzian skierował się w stronę głównego wyjścia w towarzystwie adwokatów oskarżonego. Byłem zdumiony, że jedyny syn i spadkobierca Deminiuka nie bał się, tak samo jak Sheftel, wyjść bez ochrony na ulice Jerozolimy.

Tymczasem na zewnątrz gmachu pogoda zmieniła się gwałtownie. Tak jakby nastała zupełnie inna pora roku. Rozszalała się burza, zerwał się silny wiatr, lały strugi deszczu. Na parkingu można było dostrzec ledwie pierwsze rzędy stojących samochodów. Ludzie chcący opuścić budynek kłębili się bezradnie w holu i przed drzwiami wiodącymi na zewnątrz. Dopiero kiedy znalazłem się w tej gromadzie, przypomniałem sobie, kogo tutaj szukałem – mój prywatny problem okazał się drobiazgiem w obliczu prawdziwego horroru. Pomysł znalezienia oszusta w tym miejscu wydał mi się teraz nie tylko zuchowaty, ale i w jakimś sensie chory. Piekielnie wstydziłem się za siebie i zirytowałem się, że w ogóle wszedłem w tę grę. Nie miałem ochoty poszukiwać już tego człowieka.

Byłem pod mocnym wrażeniem wszystkiego, co zobaczyłem na sali, gdzie toczyła się rozprawa. Postanowiłem zająć się na nowo swoimi prawdziwymi obowiązkami.

Miałem spotkać się z Aaronem na lanczu przy ulicy Jaffa, ale burza przybierała coraz bardziej na sile i nie widziałem sposobu dotarcia tam na czas. Jednak, biorąc się w garść, powiedziałem sobie, że przeszkody nie będą mnie już powstrzymywać, a już z pewnością nie przeszkody tak błahego rodzaju jak zła pogoda. Przedzierając się przez strugi deszczu w poszukiwaniu taksówki zobaczyłem nagle, jak młody Demianiuk wybiegł spod dachu za jednym z adwokatów ojca w kierunku otwartych drzwi oczekującego samochodu. Zdjęła mnie ochota, by ruszyć za nim i zapytać, czy nie mógłby mnie podrzucić do centrum miasta. Nie zrobiłem tego oczywiście, ale zastanawiałem się, czy gdybym jednak się zdecydował, nie zostałbym wzięty za żydowskiego mściciela i zastrzelony na miejscu.

Tylko przez kogo? Demianiuk junior był w zasięgu ręki. Czyżbym okazał się jedynym człowiekiem, który zrozumiał, że odegranie się na synu Demianiuka to bardzo łatwa sprawa?

Jakieś pól kilometra od parkingu znajdował się spory hotel, który zapamiętałem jadąc na proces.

Zerwałem się desperacko i ruszyłem biegiem w tamtym kierunku. Dotarłem do hotelu po kilku minutach, kompletnie przemoknięty. W moich pantoflach chlupała woda. Stałem w hotelowym holu, rozglądając się za telefonem, z którego mógłbym zamówić taksówkę, gdy naraz ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z drugim Philipem Rothem.

ROZDZIAŁ 3

MY

– Aż mnie zatkało – powiedział. – To pan. Zjawił się pan!

Tylko że tak naprawdę to zatkało mnie. Nie mogłem złapać oddechu i tylko częściowo dlatego, że biegłem w deszczu pod górę. Przypuszczam, że aż do tej chwili nie wierzyłem tak do końca w jego istnienie, choć przecież wcześniej usłyszałem jego głos przez telefon i zapoznałem się z treścią wywiadu w gazecie. A teraz zobaczyłem, jak się zmaterializował, stał się wymierny niczym klient w sklepie z ubraniami, namacalny jak bokser na ringu. I przeląkłem się, jakbym ujrzał zjawę – a jednocześnie poczułem się ożywiony, bo dzięki ulewie całkiem przemokłem i strugi deszczu wypłukały ze mnie tkwiące od dawna halucynacje. W tych zaskakujących okolicznościach niemal uciekły mi z pamięci plany, jakie ułożyłem sobie na wypadek spotkania z tym osobnikiem, gdy dzisiejszego poranka jechałem taksówką. Wyrafinowane pytania, zjadliwe riposty: wszystko to zdało się na nic. Otóż on płakał. Objął mnie ramionami, przemoknięty do suchej nitki tak samo jak ja, i rozpłakał się. W jego płaczu było coś dramatycznego – tak jakby cieszył się z powrotu członka swej rodziny, który zdecydował się spacerować samotnie w nocy po Central Parku i powrócił do domu cały i zdrowy. Łzy radosnej ulgi – a ja wyobrażałem sobie, że podczas konfrontacji ze mną on będzie skręcał się ze strachu.

– Philip Roth! Prawdziwy Philip Roth… po tych wszystkich latach! Drżał z emocji, potężnego wzruszenia, chociaż jednocześnie trzymał się mocno.

Wykonałem serię chaotycznych szarpnięć łokciami, by uwolnić się z jego objęć.

– A pan – powiedziałem robiąc krok w tył i chcąc go nieco ostudzić – musi być tym fałszywym Philipem Rothem.

Zaśmiał się. Ale nadal płakał! Nawet gdy wcześniej myślałem o nim, to nie czułem doń takiej niechęci jak na widok tych głupich łez.

– Fałszywym… Och, w porównaniu z panem absolutnie fałszywym… Przy panu nikim, zupełnym zerem. Nie wiem, jak to wyrazić… Tutaj, w Izraelu! W Jerozolimie! Nie wiem, co powiedzieć! Nie mam pojęcia, od czego zacząć! Książki! Te książki! Często wracam do moich ulubionych postaci!

Libby Herz i psychiatra! Paul Herz i tamten płaszcz! Praca, którą włożył pan w książki! Pańskie kobiety! Anna! Barbara! Claire! Co za fantastyczne kobiety! Niech pan spróbuje znaleźć się na moim miejscu. Dla mnie… spotkać pana… w Jerozolimie! Co pana tu sprowadza?