Pierre Roget:
– O ile dobrze zrozumiałem, stoi pan na czele ruchu, który chce doprowadzić do ponownego osiedlenia w Europie tych Żydów, którzy mają europejskie korzenie.
On:
– Zgadza się.
– I starcza panu czasu na pisanie powieści?
– Pisać powieści, kiedy Żydzi znaleźli się na rozdrożu? Obecnie poświęciłem się całkowicie ruchowi na rzecz powrotu Żydów do Europy. Odnowieniu diaspory.
Czy ja w ogóle mógłbym mówić coś takiego i w ten sposób? Pomyślałem, że już ja sam znacznie lepiej naśladuję Sollersa niż ten człowiek mnie. Brzmiał bardziej amerykańsko ode mnie. Pewnie miał nadzieję, że maskarada wyda się bardziej przekonująca, jeżeli zacznie gadać niczym rasowy mieszkaniec Stanów – zresztą nie wiedziałem. Mówił też mocniejszym głosem niż ja, głębszym, wręcz tubalnym. Może zdawało mu się, że ktoś, kto spłodził szesnaście książek, musi w ten sposób rozmawiać przez telefon z dziennikarzem? Gdybym ja sam tak trąbił, to pewnie nie musiałbym pisać tych szesnastu książek. Kusiło mnie, żeby mu to powiedzieć, ale powstrzymałem się. I dobrze, gdyż miałem szansę wyciągnięcia jeszcze paru cennych informacji.
– Jest pan Żydem – rzekłem – którego w przeszłości krytykowano za „nienawiść do siebie” i „antysemityzm”. Czy nie pomylę się stwierdzając…
– Proszę posłuchać – przerwał raptownie. – Jestem Żydem. Nie pojechałbym do Polski na spotkanie z Wałęsą, gdyby było inaczej. Nie odwiedziłbym Izraela i nie uczestniczył w procesie Demianiuka. Z przyjemnością udzielę panu wszelkich wyjaśnień dotyczących problemu ponownego osiedlenia Żydów w Europie, natomiast nie zamierzam marnować czasu na roztrząsanie, co nawypisywali o mnie różni idioci.
– Jednak – napierałem – czy to nie dlatego, że stawia pan na diasporę, ci idioci mogą teraz twierdzić, iż jest pan wrogiem państwa Izrael i jego historycznej misji? Czy to nie potwierdzenie…
– Jestem wrogiem Izraela – przerwał ponownie – jeżeli już chce pan to ująć w tak sensacyjny sposób, ponieważ zależy mi na losie Żydów, w interesie których nie leży dalsze popieranie izraelskiego państwa. Izrael stał się dla Żydów największą pułapką od momentu zakończenia wojny światowej.
– A czy kiedyś, pańskim zdaniem, było inaczej?
– Oczywiście. Po katastrofie holocaustu Izrael stał się dla Żydów przystanią, szpitalem, gdzie mogli otrząsnąć się z potworności czasów zagłady, z nieludzkiego ciosu zadanego żydowskiemu duchowi.
Żydzi, rzecz jasna, odczuwali rozpacz, upokorzenie i wściekłość. Lecz to już historia. Nasz narodowy duch doznał ozdrowienia. W czasie znacznie krótszym niż stulecie. To cud, nawet więcej niż cud…
Jednak faktem jest, że Żydzi otrząsnęli się z katastrofy i nadeszła pora powrotu do prawdziwego życia i prawdziwego domu, do starodawnej, żydowskiej Europy.
– Do prawdziwego domu? – powtórzyłem, nie mogąc sobie wyobrazić, że wcześniej wahałem się, czy odbyć tę rozmowę. – Prawdziwego domu…
– Nie rzucam słów na wiatr – warknął do słuchawki. – Od średniowiecza mieszkało w Europie mnóstwo Żydów. Dosłownie wszystko, co identyfikujemy z kulturą żydowską, ma swe źródło w życiu, jakie wiedliśmy przez wieki pośród europejskich chrześcijan. Żydostwo otoczone światem islamskim ma swe własne, całkiem inne przeznaczenie. Nie sugeruję, aby izraelscy Żydzi, którzy urodzili się w krajach muzułmańskich, przenieśli się do Europy, ponieważ dla nich byłoby to zamiast powrotu do domu oderwanie się od tradycji.
– W takim razie co z nimi zrobić? Odesłać ich z powrotem do krajów arabskich, skazać na poniewierkę?
– Nie. Dla nich Izrael nadal musi pozostać ojczyzną. Gdy europejscy Żydzi wraz z rodzinami powrócą do Europy, w kraju ubędzie połowa ludności. Jego granice będą mogły zostać zredukowane do stanu z 1948 roku, armia zdemobilizowana, natomiast Żydzi wychowani w kulturze islamskiej mogą kontynuować niezależne, swobodne życie u boku arabskich sąsiadów. Ci ludzie mają słuszne prawo pozostać na swojej ziemi, lecz dla europejskich Żydów Izrael jest jedynie miejscem wygnania, obszarem czasowego pobytu, chwilową przerwą w losach europejskiej sagi, którą czas wreszcie wznowić.
– Co skłania pana do myślenia, że Żydzi osiągną w Europie więcej wolności niż w przeszłości?
– Proszę nie mieszać naszej długowiecznej europejskiej historii z dwunastoma latami rządów Hitlera. Gdyby Hitler nie istniał, gdyby dało się wymazać te dwanaście lat terroru, wtedy uznałby pan za rzecz oczywistą, że Żydzi mają w Europie równie wspaniałe perspektywy jak w Ameryce. Być może zrozumiałby pan nawet, że więcej łączy Żydów z Budapesztem i Pragą niż z Cincinnati i Dallas.
Czy to możliwe? – pytałem sam siebie, gdy on skrupulatnie rozwijał swe idee o potrzebie kształtowania historii. Czy jego umysł jest na tyle zmącony, że wierzy, iż zdoła pokierować losami narodu? Czy to psychopata, wariat ufny w swoje wizje? Jeżeli mówi wszystko szczerze, to tym kto udaje, jestem tylko ja…? Na razie nie byłem jeszcze w stanie się tego dowiedzieć. Nie wiedziałem też, czy mój nagły przypływ szczerości – kiedy zdałem sobie sprawę, że się spieram – uczynił tę rozmowę mniej czy jeszcze bardziej absurdalną.
– Ale Hitler naprawdę istniał – usłyszałem, jak Pierre Roget informuje go z zapałem. – Tamtych dwunastu lat nie można wymazać z historii, ani też wyrzucić z pamięci, choćby nawet pragnęło się miłosiernie przebaczyć. Znaczenia zagłady europejskiego żydostwa nie da się załatwić stwierdzeniem, że holocaust trwał tak krótko.
– Do znaczenia holocaustu – odparł ponuro – należy podejść na nowo, jedno jest mimo wszystko pewne: jego wymowy nie zmieni kolejna katastrofa… Kiedy potomkowie europejskich Żydów, którzy ewakuowali się z Europy i osiedli w miejscu wyglądającym na spokojną przystań, zostaną masowo unicestwieni na Bliskim Wschodzie. Holocaust nie powtórzy się w Europie, ponieważ tam raz już miał miejsce. Może jednak wydarzyć się tutaj, jeśli konflikt między Arabami i Żydami przybierze na sile, a na to się właśnie zanosi. Zniszczenie Izraela przy pomocy broni atomowej wcale nie jest mniej prawdopodobne od holocaustu sprzed pięćdziesięciu lat.
– Ponowne osadnictwo w Europie ponad miliona Żydów… Demobilizacja izraelskiej armii…
Powrót do granic z 1948… Wygląda na to – powiedziałem – że podsuwa pan Jaserowi Arafatowi propozycję rozwiązania kwestii żydowskiej.
– Nie. Arafat ma taki sam pomysł jak Hitler: eksterminację. Ja proponuję alternatywę w stosunku do eksterminacji, rozwiązanie problemu nie dla Arafata, lecz dla nas, coś porównywalnego w skali z ideą zwaną syjonizmem. Nie chciałbym być jednak źle zrozumiany ani we Francji, ani gdzie indziej na świecie. Powtarzam więc: w okresie tuż po wojnie, kiedy Europa ze znanych powodów przestała być zamieszkana przez Żydów, tylko syjonizm zdołał uratować żydowskie nadzieje i morale. Kiedy jednak okazało się, że nasz naród szybko otrząsnął się z szoku, syjonizm stracił swą moc i musi teraz zostać zastąpiony nową diasporą. A wiąc diasporyzm zamiast syjonizmu.
– Czy mógłby pan zdefiniować pojęcie „diasporyzmu” dla moich czytelników? – poprosiłem dumając jednocześnie: sztywna retoryka, profesorska prezentacja, historyczna perspektywa, gorączkowe zapewnienia, mocne słowa… Jakimże dowcipem okaże się ten dowcip?
– Diasporyzm to popieranie żydostwa rozproszonego w świecie zachodnim, wysiłki w celu ponownego osiedlenia izraelskich Żydów wywodzących się z Europy w europejskich krajach, gdzie do 1939 roku istniały spore mniejszości żydowskie. Należy odtworzyć wszystko bynajmniej nie na niebezpiecznym Bliskim Wschodzie, ale właśnie na obszarach, gdzie dawniej kwitła nasza kultura.
Jednocześnie trzeba odwrócić groźbę drugiego holocaustu, do którego może doprowadzić trzymanie się syjonistycznej ideologii. Syjonizm zapewnił na jakiś czas egzystencję moim rodakom, ale język hebrajski nie rozbrzmiewał tak naprawdę na Bliskim Wschodzie od blisko dwóch tysięcy lat. Zamiary diasporystów są skromniejsze: tylko pięćdziesiąt lat dzieli nas od tego, co zniszczył Hitler. Skoro Żydzi zdołali osiągnąć zgoła fantastyczne cele syjonizmu w ciągu niespełna pięćdziesięciu lat, to potrafią też zrealizować idee diasporyzmu o połowę szybciej, może nawet za kilka lat. Teraz właśnie sam syjonizm stał się zasadniczym problemem narodu żydowskiego.