Spostrzegł mnie, przeszedł jeszcze dwa kroki i stanął. Jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
— Nie udało się, Dan — powiedział przeciągając sylaby.
Gdzie ja to słyszałem? Nigdzie. Sam to pomyślałem, kilka minut temu. Ale przypomniałem sobie co innego. Ustaliliśmy z nim, że nie będziemy mówić sobie po imieniu. Kiedy to było? Przez moment zaświtała mi idiotyczna nadzieja, że odzyskałem wiedzę o czasie, kiedy nie istniałem. Bzdury. To był sen. Nic więcej. I to grubo wcześniej, zanim trafiłem do pewnego gabinetu, tu na tej stacji.
— Nie udało się — mruknąłem. — Oto właściwe słowo. Jeśli jednak masz na myśli coś, o czym nie wiem, bądź łaskaw poczekać — dodałem. — W końcu możesz się mylić.
— Nie tym razem — burknął. Uśmiech znikł z jego twarzy. Tak było lepiej. — To ty się pomyliłeś — ciągnął ponuro. — Zabrałeś nie ten słoiczek, co należało. Wykiwali cię. Jest tutaj dziewczyna… ale o tym wszystkim rzeczywiście nie możesz wiedzieć — zaśmiał się krótko. — No, nic. Opowiedzą ci. Dowiesz się ciekawych rzeczy. Ja mam to już za sobą. W ogóle zabrali się do mnie wcześniej. Ziemia, rozumiesz. Ty byłeś dalej. No więc za chwilę będziesz wiedział. A jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci na myśl powtórzyć tę zabawę, to… — urwał. Nie było to powiedziane ot, tak sobie. Za dobrze znałem ten głos.
Odwrócił się do mnie tyłem. Lewą nogę wysunął pół kroku do przodu, ręce położył na biodrach i pochylił się, jakby miał zamiar skoczyć. Chwilę patrzył na nich, po czym nagle wyprostował się, posłał mi kosę spojrzenie i ruszył ku wciąż jeszcze otwartym drzwiom. Nie dochodząc do nich przystanął, obejrzał się ponownie i zachichotał cichym, urwanym śmiechem.
— No to nas macie — powiedział. — Mnie i jego. Co zresztą wychodzi na jedno. Zrobiliście swoje. Pomyślcie, co dalej. I nie radziłbym zwlekać z tym zbytnio. On… to jest my — poprawił się — nie umiemy czekać. Przychodzą nam wtedy pomysły. Poza tym czekają na mnie. Nie chciałbym być niegrzeczny.
Nie śmiał się już. Zrobił ruch głową w stronę Greniana, jakby chciał podkreślić, że to, co powiedział, było skierowane do niego i tylko do niego, po czym wyszedł, spokojnie zamykając za sobą drzwi. Pomyślałem, że nieźle to zrobił. Nie potrafiłbym lepiej.
10
Palce miałem miękkie, z okrągłymi, różowiutkimi opuszkami. Skóra na dłoniach była mi obca, przypominała skorupkę świeżo zniesionego jajka. Sięgnąłem lewą ręką ku szczytowi czoła i poszukałem włosów, których tam już nie było. Nie było ich nadal.
Potrząsnąłem głową i uniosłem powieki. Powinienem wstać i zająć się czymś konkretnym. Na przykład porozmawiać z Cullenem. A w każdym razie przestać się obmacywać jak Baba Jaga na przeglądzie tuczników.
Myśląc to uniosłem stopę i przyjrzałem jej się. Oczywiście gładka, jakbym w życiu nie przeszedł boso dziesięciu kroków. Idiotyzm. Od razu podsunęli mi lustro, żebym sobie wszystko obejrzał i pozbył się kompleksów. Jeśli wtedy nie skorzystałem z ich uprzejmości, tym bardziej teraz nie powinno mnie obchodzić, czy jestem dokładnie taki jak przedtem, czy trochę inny. Ostatecznie mogli mi na przykład, skrócić odrobinę brodę. Nie wziąłbym im tego za złe. Bzdury.
Cóż kiedy to ciało czy może tylko skóra nie dawały mi spokoju. I to w chwili, kiedy wiedziałem już wszystko. To znaczy tyle, ile ich zdaniem powinienem wiedzieć. Zresztą po kilku pierwszych słowach Norina mogłem sobie dośpiewać całą resztę. Chociaż, szczerze mówiąc, nie interesowało mnie, co robiłem nie będąc sobą. Już nie. Pierwsze kilka godzin próbowałem z tym walczyć. Potem dałem spokój. Czegokolwiek się doszukam, nie zmieni faktu, że sam, nie wiedząc kiedy i dlaczego, uznałem ten okres za niebyły.
Nie wskrzeszę własnego zainteresowania. Nie będę nawet próbował. Teraz i nigdy. Tym mniej zrozumiałe stawało się to permanentne zaskoczenie własną skórą i jej niemowlęcą, powiedziałbym, świeżością. Nie sądziłem nigdy, że poczucie doskonałej czystości może niepokoić nie mniej niż na przykład oparzenie drugiego stopnia.
Opuściłem stopę, pomyślałem chwilę, po czym nagle, jakbym wreszcie znalazł rozwiązanie trapiącego mnie od miesięcy problemu, zerwałem się na równe nogi. Mogę być dzieckiem czy innym człekokształtnym tworem prosto z puszki. Ale nie muszę być dzieckiem pozbawionym godności. Na to, jakby nie było, czuję się za stary.
Z korytarza dobiegł jakiś szmer. Ktoś podszedł cicho, jakby na palcach i przystanął tuż za drzwiami. Może myślał, że będę mówił przez sen?
Uśmiechnąłem się. Tak jak stałem, boso, podskoczyłem ku drzwiom i otwarłem je na całą szerokość. Tuż na wprost mojej ukazała się twarz okolona przesadnie czarnymi włosami. Uciekła natychmiast, uderzywszy mnie spłoszonymi oczyma, ale niezbyt daleko. Przemieszczenie się twarzy w przestrzeni ma ścisły związek z mięśniami nóg, te zaś najwyraźniej odmówiły dziewczynie posłuszeństwa.
Pochyliłem się do przodu, chwyciłem ją za łokieć i wciągnąłem do kabiny.
— Ależ proszę — zawołałem. — Czuj się jak u siebie… mamusiu!
Zamknąłem drzwi i odwróciłem się. Stała pośrodku, trzymając się lewą dłonią za prawe ramię. Poruszyła kilkakrotnie wargami, ale nie dobiegł mnie najcichszy szept. Powoli jej policzki zabarwiły się na różowo.
Wróciłem na fotel, wskazując jej miejsce obok siebie.
— Siadaj — powiedziałem. — Nie jestem przygotowany na pełnienie honorów domu — zatoczyłem ręką łuk, wskazując wnętrze kabinki, gdzie oprócz fotela znajdował się jedynie wąski stolik i płaska szafka w ścianie — ale nic sobie z tego nie rób. Czuj się bezpieczna. Nie skrzywdzę cię. Nie mogę. Jestem za mały. Jestem bardzo mały… — poskarżyłem się.
Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby nie rozumiejąc, co mówię, po czym nagle puściła swoje ramię, wyprostowała się i potrząsnęła głową jak po zażyciu lekarstwa.
— Idiota! parsknęła. Przytaknąłem z powagą.
— Tak — powiedziałem płaczliwym tonem. — Taki wylazłem ze skrzynki. Ale to nie moja wina. To ty podsunęłaś mi nie ten słoiczek, co należało. Teraz musisz być dla mnie dobra…
— Gdybym wiedziała… — urwała. Zaśmiałem się.
— Nie pisnęłabyś im słowa — podchwyciłem. — Sama byś mi pomogła. Dolałabyś do mojego genoforu syropu, żebym był słodszy. A w żadnym razie nie skradałabyś się na palcach pod moje drzwi, żeby posłuchać, czy nie płaczę przez sen. Albo nie wołam „mamo”. Mam rację?
Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Niezbyt zdecydowanie. Nie poruszyłem się. Nie zrobiłem nic, żeby ją zatrzymać. Jej dłoń zawisła w pół drogi do zamka. Potrzymała ją tak chwilę, po czym osłabła. Odwróciła się powoli i spojrzała na mnie ze smutkiem.
— Powiedziałeś — zaczęła z widocznym wysiłkiem — że Norin… to znaczy — zawahała się — że ja., no, sam wiesz. To naprawdę ja powiedziałam, że byłeś w magazynach, więc teraz nabrałeś pewności… krótko mówiąc, uważasz, że mnie napuścili…
— Chodź, siadaj — ponowiłem zaproszenie, posuwając się odrobinę w fotelu. Podeszła, ociągając się, jakby ktoś ją popychał od tyłu i przycupnęła na skraju poduszki, uwazając, by nie zbliżyć się zbytnio do moich kolan.
— Sam już nie wiem, co sądzę, a czego nie — powiedziałem wzruszając ramionami. — Nic nie wiem. Może zawsze tak bywa… po tym. A może coś im się pomyliło? Mniejsza z tym — poczułem, że ogarnia mnie rozdrażnienie. — Nie mówmy, co było.
Zabrzmiało to kapkę bardziej serio, niż powinno. Poruszyła się niecierpliwie i spojrzała na mnie. Jeszcze trochę, a zacznie być miła. Dojdzie do wniosku, że nic innego jej nie pozostało.