W końcu odwróciła głowę i zajęła się swoją sukienką. Strzepnęła ją, podciągnęła rękawy i poprawiła pasek. Następnie przygładziła włosy i ponownie spojrzała w moją stronę. Uśmiechnęła się. Dawała mi do zrozumienia, że skoro już jestem, ona potrafi przyjąć to z godnością.
— Zrobić panu coś do picia? — spytała. Głos miała wysoki. Mówiła cicho, nie tak cicho jednak, żebym nie zapragnął znaleźć się od razu jak najdalej stąd. Nie było w niej nic, co uzasadniało taką reakcję. Przyczyna tkwiła we mnie. Pamięć innego głosu. Mężczyzny. I jego śmiechu.
Poruszyłem przecząco głową.
— Starszy mężczyzna… — zacząłem. Urwałem, nabrałem powietrza w płuca i odczekałem chwilę. — Starszy mężczyzna — powtórzyłem. — Z brodą. Nosił taką wysoką, okrągłą czapkę. Czy to pani coś mówi?
Nie odpowiedziała. Jakiś czas przyglądała mi się bez słowa, po czym nagle potrząsnęła przecząco głową. Jej dłoń wykonała ruch w stronę leżącej na kontuarze szczotki. Przestałem być gościem. Nie miała dla mnie zbyt wiele czasu.
— Pracował tutaj — nalegałem. — Przedtem chodził po górach…
Ponownie poruszyła głową. Zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do włosów. Nie wypadłem najlepiej.
— Nie wiem — powiedziała tonem, w którym zadrgała nutka zniecierpliwienia. — Jestem tu od czerwca. Wszystko płynie przewodami z dołu — jej wzrok powędrował w stronę baterii kurków za kontuarem. — Ale trzeba podać i posprzątać. Nie było nikogo, pawilon stał zamknięty. Dlatego musiałam przyjść…
Westchnęła głośno, jakby z ulgą, po czym odwróciła się i zajęła swoimi kubkami.
To kończyło sprawę. Z całej jej postaci przebijało, że powiedziała więcej, niż musiała. I że teraz powinienem już pójść.
Zrobiłem to. Nie od razu. Zbyt często myślałem w ostatnim czasie o tym różowym pawiloniku, żeby tak po prostu odwrócić się i odejść. Potrzebowałem tych kilkudziesięciu sekund na oswojenie się z myślą, że to już wszystko.
W końcu kiwnąłem kobiecie głową i wycofałem się za próg. Nie obdarzyła mnie jednym spojrzeniem. Dla niej byłem już nieobecny, jak tamten stary człowiek, o którym nawet nie słyszała. Ponownie zabrzmiał mi w uszach jego śmiech, kiedy powiedziałem, że nie może umrzeć. Jak do tego doszło? O czym myślałem, zanim wpadłem na pomysł, by pytać o moje własne sprawy tego niepotrzebnego nikomu przewodnika, pochodzącego, jak sam powiedział, znikąd, z gór.
Nie wiem. W gruncie rzeczy to bez znaczenia Teraz. Wobec tej krzątającej się we wnętrzu różowego budyneczku kobiety. I nie tylko z jej powodu.
Odwróciłem się i wolnym krokiem podszedłem do balustrady. W tym miejscu stał wtedy i patrzył w dół, na skalną półkę. Nie obchodziły go okoliczne szczyty, spomiędzy których prześwitywały lodowe czapy, domki podobne do kolorowych klocków, zrzuconych z gór, sosny uczepione głazów sterczących z ciemnoszafirowego fiordu, słońce i wiatr. Nie obchodziło go, czy odnajdzie to wszystko jutro, za tydzień czy rok. Liczył się tylko człowiek, który tkwił kilka metrów niżej, na pochyłej półeczce i wyglądał, jakby za chwilę miał dać nura w przepaść. Nie pomyślał nawet, czy dla tego kogoś istniała już droga powrotu na to płaskie miejsce pod szczytem, czy też nie zdążył jeszcze zaznać dobrodziejstwa „wieczności”. Wyglądało, że w ogóle o niej nie słyszał. Przynajmniej jak długo się nie roześmiał.
Oparłem się łokciami o poręcz i powiodłem wzrokiem po dolinie. W pewnej chwili uśmiechnąłem się. Łatwo wytyczyć punkt w przestrzeni, z którego wzrok objąłby cały glob ziemski. Promienie światła nie muszą biegnąć po liniach prostych. Czy przyjdzie czas, kiedy w podobny sposób człowiek spojrzy na galaktykę? Teoretycznie nie można tego wykluczyć. A wszechświat?
Uśmiechnąłem się szerzej. Nie. Raczej nie. Ale przecież nie w tym rzecz. Chodzi o punkt, z którego potrafilibyśmy ogarnąć nie przestrzeń, lecz czas, jak tę dolinę, pełną światła i cienia, barw, powietrza niosącego zapach roślin, kamieni i morza. Zabawa, tak. No, to bawmy się dalej. Niektórym zdarzało się odnaleźć takie miejsca. Przynajmniej tak twierdzili. Ale tak było, dopóki człowiek pozostawał w czasie jak obraz w ramach. Przy największym bogactwie perspektywy, wytyczały ją nieprzekraczalne granice przestrzeni. A teraz?
Nie, teraz nie znajdzie się punktu, z którego można spojrzeć na własny czas i zbadać, czy choćby ogarnąć jego szansę. Taki sam próg, jak pomiędzy galaktyką a kosmosem. Tym niemniej człowiek sięga w ten kosmos. Przygotowuje trasy i statki. Prędzej czy później wytyczymy drogi przez wszechświat, jak teraz w kręgu własnego słońca. Może kiedyś to samo stanie się z czasem?
Odetchnąłem głęboko. Dzień osiągnął pełnię. Blask dalekich lodowych palców przygasł nieco, woda w fiordach zmieniła odcień, pojaśniała. Powinienem jechać. Dość dawno z nikim się nie umawiałem. Zdążyłem odwyknąć.
Oderwałem się od balustrady i zawróciłem w stronę portera. Idąc, machinalnie obciągnąłem kurtkę. O tej porze dnia ruch na tachostradzie nie będzie zbyt duży. Nie sądzę, abym kazał długo na siebie czekać.