– Dzień dobry, panie Petrel. Jestem doktor Gulptilil – powiedział energicznie wysokim, prawie dziecięcym głosem.
Doktor był mocno zaokrąglony, zwłaszcza w barkach i w pasie; przypominał ściśnięty balonik. Był Hindusem albo Pakistańczykiem. Na szyi miał ciasno zawiązany, jaskrawoczerwony krawat. Nosił lśniącą czystością białą koszulę, ale niedopasowany, szary garnitur miał wystrzępione mankiety. Doktor sprawiał wrażenie człowieka, który stracił zainteresowanie swoim wyglądem w trakcie porannego ubierania się do pracy. Nosił grube okulary w czarnych oprawkach, a zaczesane do tyłu włosy zawijały mu się nad kołnierzem. Francis miał trudności z określeniem wieku lekarza. Doktor lubił podkreślać każde słowo machnięciem ręki, tak więc jego mowa wyglądała jak popis dyrygenta.
– Dzień dobry – odezwał się Francis niepewnie.
Uważaj, co mówisz! – krzyknął jeden z głosów.
– Wie pan, dlaczego tu trafił? – zapytał doktor. Wydawał się tym autentycznie zainteresowany.
– Nie jestem pewny – odparł Francis.
Doktor Gulptilil zajrzał w kartę.
– Najwyraźniej przestraszył pan kilka osób – powiedział powoli. – A one chyba uważają, że potrzebuje pan pomocy.
Mówił z delikatnym brytyjskim akcentem, angielszczyzną, która zerodowała przez lata spędzone w Stanach Zjednoczonych. W pokoju było ciepło; jeden z grzejników pod oknem syczał.
Francis pokiwał głową.
– To była pomyłka – oznajmił. – Nie chciałem. Wszystko trochę wymknęło mi się spod kontroli. Naprawdę to był wypadek. Zwykły błąd w ocenie. Chciałbym wrócić do domu. Przepraszam. Obiecuję, że się poprawię. Bardzo się poprawię. To była pomyłka. Nic nie znaczyła. Naprawdę. Przepraszam.
Doktor pokiwał głową, ale raczej nie w reakcji na odpowiedź Francisa.
– Czy słyszy pan w tej chwili głosy? – zapytał. Powiedz, że nie!
– Nie.
– Nie?
– Nie.
Powiedz mu, że nie wiesz, o czym mówi! Powiedz, że nigdy nie słyszałeś żadnych głosów.
– Nie do końca rozumiem, o co panu chodzi z tymi głosami – powtórzył Francis.
Bardzo dobrze!
– Pytam, czy słyszy pan głosy osób fizycznie nieobecnych. Czy może słyszy pan to, czego nie słyszą inni?
Francis gwałtownie pokręcił głową.
– To by było wariactwo – obruszył się. Zaczynał czuć się trochę pewniej.
Doktor przyjrzał się karcie, potem znów podniósł wzrok na Francisa.
– A więc dlaczego członkowie pana rodziny wiele razy zauważyli, że nie wiadomo do kogo pan mówi?
Francis poruszył się na wózku, zastanawiając się nad pytaniem.
– Może coś im się pomyliło? – W jego głosie znów pojawiła się niepewność.
– Nie sądzę – odparł doktor.
– Nie mam wielu przyjaciół – dodał Francis ostrożnie. – Ani w szkole, ani w sąsiedztwie. Inne dzieci zawsze zostawiały mnie w spokoju. Dlatego często mówię do siebie. Może to właśnie zauważyli.
Doktor pokiwał głową.
– Po prostu mówił pan do siebie?
– Tak. Zgadza się – powiedział Francis. Trochę się uspokoił. Dobrze, bardzo dobrze. Bądź tylko ostrożny.
Doktor drugi raz zajrzał w papiery. Lekko się uśmiechał.
– Ja też czasami mówię do siebie – przyznał.
– Proszę bardzo, sam pan widzi – odparł Francis. Zadrżał trochę i poczuł dziwny przypływ ciepła i zimna jednocześnie, jakby zła pogoda z zewnątrz w jakiś sposób dostała się tu za nim i pokonała pracowicie tłoczący ciepło grzejnik.
– Ale kiedy ja mówię do siebie, to nie jest rozmowa, panie Petrel. To bardziej przypomnienie, na zasadzie „Kupić mleko” albo wykrzyknik, na przykład „Au!”, „Cholera!”, a czasami, muszę przyznać, jeszcze grubsze słowa. Nie prowadzę dyskusji, nie zadaję pytań i nie udzielam odpowiedzi komuś, kogo nie ma. A to, obawiam się, według pana rodziny robi pan od wielu lat.
Teraz uważaj!
– Tak powiedzieli? – zdziwił się Francis przebiegle. – Dziwne. Doktor pokręcił głową.
– Mniej dziwne niż może się panu wydawać, panie Petrel.
Wyszedł zza biurka, zmniejszając dzielący ich dystans. Oparł się o blat, na wprost wciąż unieruchomionego w wózku Francisa; możliwość ruchu ograniczały chłopakowi kajdanki, ale również dwie czarne postacie – żaden z pielęgniarzy nie poruszył się ani nie odezwał, ale stali tuż za nim.
– Może wrócimy za chwilę do pana rozmów – kontynuował doktor Gulptilil. – Nie do końca bowiem rozumiem, jak może je pan prowadzić, nie słysząc żadnych odpowiedzi, i to mnie autentycznie martwi.
Strzeż się go, Francis! Jest przebiegły i nie planuje nic dobrego. Uważaj, co mówisz!
Francis pokiwał głową. Potem uświadomił sobie, że doktor mógł to widzieć. Zesztywniał i zobaczył, że Gulptilil zapisuje coś na kartce.
– W takim razie spróbujmy pójść w innym kierunku, panie Petrel – podjął lekarz. – Miał pan dzisiaj trudny dzień, nieprawdaż?
– Tak – przyznał Francis. Potem domyślił się, że powinien rozwinąć tę myśl, bo doktor milczał i przeszywał go wzrokiem. – Pokłóciłem się. Z matką i ojcem.
– Pokłócił się pan? Tak. Nawiasem mówiąc, czy może mi pan powiedzieć, jaki mamy dzień?
– Datę?
– Zgadza się. Datę kłótni, która dzisiaj wybuchła.
Francis przez chwilę mocno się zastanawiał. Potem znów spojrzał w okno i zobaczył drzewo wyginające się na wietrze, spastycznie machające gałęziami, jakby szarpał je niewidoczny lalkarz. Na gałęziach zawiązały się już pączki i Francis szybko wykonał w głowie kilka obliczeń. Skoncentrował się w nadziei, że któryś z głosów może znać odpowiedź, ale, jak to irytująco miały w zwyczaju, akurat wszystkie umilkły. Rozejrzał się po pokoju, szukając kalendarza czy innej pomocy, ale nic nie znalazł, spojrzał więc znów za okno, na kołyszące się drzewo. Zaokrąglony człowieczek wciąż cierpliwie czekał na odpowiedź, jakby od zadania pytania minęło kilka minut. Francis gwałtownie wciągnął powietrze.
– Przepraszam… – zaczął.
– Zamyślił się pan? – spytał doktor.
– Przepraszam – powtórzył Francis.
– Wyglądało na to, że przez jakiś czas był pan myślami gdzie indziej – oznajmił lekarz powoli. – Często zdarzają się takie epizody?
Powiedz, że nie!
– Nie. Wcale nie.
– Naprawdę? Zaskakujące. Mniejsza z tym, panie Petrel, miał mi pan coś powiedzieć.
– Pytał pan o coś? – spytał Francis. Był na siebie zły, że stracił wątek.
– Data, panie Petrel?
– Myślę, że jest piętnasty marca – odparł Francis spokojnym tonem.
– Ach, idy marcowe. Pora słynnych zdrad. Niestety, nie. – Doktor pokręcił głową. – Ale był pan blisko. A rok?
Francis znów zrobił w myślach kilka obliczeń. Wiedział, że ma dwadzieścia jeden lat i że miesiąc wcześniej obchodził urodziny. Zaryzykował.
– Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty.
– Dobrze – odparł doktor Gulptilil. – Doskonale. A jaki jest dzień?
– Jaki dzień?
– Pytam o dzień tygodnia, panie Petrel. Jest… – Znów się zawahał. – Sobota.
– Nie. Przykro mi. Dzisiaj jest środa. Może to pan zapamiętać?