– Tak. Środa. Oczywiście.
Doktor potarł dłonią podbródek.
– Wróćmy teraz do dzisiejszego poranka i pana rodziny. To było coś więcej niż zwykła kłótnia, prawda?
Nie! Taka sama jak zawsze!
– Moim zdaniem nie było w niej nic niezwykłego…
Doktor podniósł wzrok z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy.
– Czyżby? To ciekawe. Bo z policyjnego raportu wynika, że groził pan swoim dwóm siostrom, a potem oznajmił, że zamierza się zabić. Że nie warto żyć i że wszystkich pan nienawidzi. A potem groził pan ojcu i matce, jeśli nie bezpośrednim atakiem, to czymś równie niebezpiecznym. Powiedział pan, że chce, żeby cały świat zniknął. To chyba pana dokładne słowa. Raport stwierdza dalej, że poszedł pan do kuchni, wziął duży nóż i zaczął wymachiwać tak, że rodzina uwierzyła, iż zamierza pan tą bronią zaatakować. Potem mocno rzucił pan nożem, a ostrze wbiło się w ścianę. Kiedy przyjechała policja, zamknął się pan w swoim pokoju i odmówił wyjścia. Głośno pan w nim rozmawiał i kłócił się, chociaż był pan tam zupełnie sam. Policjanci musieli wyważyć drzwi, prawda? Na koniec raport stwierdza, że stawiał pan opór także sanitariuszom z karetki, która przyjechała panu pomóc. Bronił się pan tak zaciekłe, że jeden z policjantów sam wymagał pomocy medycznej. Czy to krótkie podsumowanie dzisiejszych wydarzeń, panie Petrel?
– Tak – odparł ponuro Francis. – Przykro mi z powodu tego policjanta. Trafiłem go przypadkiem, nad okiem. Było dużo krwi.
– Owszem, bardzo niefortunny przypadek – przyznał doktor Gulptilil. – Dla pana i dla niego.
Francis pokiwał głową.
– A teraz może mi pan wyjaśni, dlaczego do tego wszystkiego doszło? Nic mu nie mów! Wszystko, co powiesz, obróci się przeciwko tobie! Francis znów spojrzał w okno i odszukał wzrokiem horyzont. Nienawidził słowa „dlaczego”. Prześladowało go przez całe życie. Francis, dlaczego nie masz żadnych przyjaciół? Dlaczego nie możesz dogadać się z siostrami? Dlaczego nie umiesz rzucać prosto piłką ani siedzieć spokojnie na lekcjach? Dlaczego nie uważasz, kiedy mówi do ciebie nauczyciel? Albo drużynowy. Albo ksiądz. Albo sąsiedzi. Dlaczego zawsze, codziennie przed wszystkimi się chowasz? Dlaczego jesteś inny, Francis, kiedy chcemy od ciebie tylko tego, żebyś był taki sam jak wszyscy? Dlaczego nie umiesz znaleźć pracy? Dlaczego nie chcesz chodzić do szkoły? Dlaczego nie możesz iść do wojska? Dlaczego nie umiesz się zachować? Dlaczego nie można cię kochać?
– Moi rodzice uważają, że powinienem coś z sobą zrobić. Od tego zaczęła się kłótnia.
– Zdaje pan sobie sprawę, że osiąga bardzo dobre wyniki we wszystkich testach? Zadziwiająco wysokie, interesująco wysokie. Być może więc ich nadzieje, związane z panem, nie są pozbawione podstaw?
– Pewnie tak.
– Czemu więc się pan z nimi kłóci?
– Rozmowa z moją rodziną nigdy nie wygląda tak rozsądnie jak nasza teraz – odparł Francis.
Doktor Gulptilil uśmiechnął się.
– Ach, panie Petrel, podejrzewam, że ma pan co do tego słuszność. Ale wciąż nie widzę powodu, dla którego dzisiejsza dyskusja tak dramatycznie się rozwinęła.
– Mój ojciec był bardzo kategoryczny.
– Uderzył go pan, prawda?
Do niczego się nie przyznawaj! On cię pierwszy uderzył! Powiedz tak!
– On mnie pierwszy uderzył – odparł posłusznie Francis.
Doktor Gulptilil zrobił kolejną notatkę na kartce. Francis się poruszył. Doktor spojrzał na niego.
– Co pan pisze? – spytał Francis.
– Czy to ważne?
– Tak. Chcę wiedzieć.
Nie daj mu się spławić! Dowiedz się, co on tam pisze! Na pewno nic dobrego!
– To tylko notatki z naszej rozmowy – wyjaśnił doktor.
– Myślę, że powinien mi pan je pokazać – stwierdził Francis. – Chyba mam prawo wiedzieć, co pan pisze.
Tak trzymaj! Doktor milczał.
– Jestem tutaj – ciągnął Francis – odpowiadam na pana pytania, teraz sam mam jedno. Dlaczego pisze pan coś o mnie i nie chce mi tego pokazać? To niesprawiedliwe.
Francis poruszył się na wózku i szarpnął krępujące go więzy. Poczuł, że w pokoju robi się coraz cieplej, jakby ktoś podkręcił grzejnik. Jeszcze przez chwilę się szamotał, ale bez skutku. Wziął głęboki oddech i opadł z powrotem na siedzenie.
– Jest pan pobudzony? – spytał doktor po długim milczeniu. Pytanie nie wymagało odpowiedzi, bo prawda była oczywista.
– To po prostu nie fair – odparł Francis, próbując wtłoczyć spokój w swoje słowa.
– Sprawiedliwość jest dla pana ważna?
– Tak. Oczywiście.
– Być może, panie Petrel, ma pan co do tego rację.
Znów obaj zamilkli. Francis znowu słyszał syk grzejnika. Potem pomyślał, że może to oddech dwóch pielęgniarzy, którzy przez całą rozmowę nawet nie drgnęli. Zaczął się nawet zastanawiać, czy to niejeden z jego głosów próbuje zwrócić na siebie uwagę, szepcząc coś tak cicho, że trudno było to usłyszeć. Wychylił się do przodu, jakby nasłuchiwał.
– Często się pan niecierpliwi, kiedy rzeczy idą nie po pana myśli?
– Czy to nie normalne?
– A uważa pan, że powinien krzywdzić ludzi, kiedy nie wszystko układa się zgodnie z pana życzeniem?
– Nie.
– Ale złości się pan?
– Każdy czasem się złości.
– Ach, panie Petrel, co do tego ma pan absolutną rację. Ale krytyczne w tym momencie pytanie brzmi: jak reagujemy, kiedy wzbiera w nas gniew? Myślę, że powinniśmy znów się spotkać i porozmawiać. – Doktor nachylił się lekko, próbując wprowadzić odrobinę poufałości. – Tak, myślę, że czeka nas jeszcze trochę dodatkowych rozmów. Zgadza się pan na to, panie Petrel?
Francis nie odpowiedział. Miał wrażenie, że głos doktora zanikł, jakby ktoś go po prostu ściszył albo jakby słowa dochodziły z bardzo daleka.
– Mogę zwracać się do pana po imieniu? – spytał lekarz.
Francis znów nie odpowiedział. Nie ufał swojemu głosowi, bo ten zaczynał zdradzać wzbierające w piersi emocje. Doktor Gulptilil bacznie przyglądał się pacjentowi przez chwilę.
– Powiedz, Francis, czy pamiętasz, o co cię prosiłem w trakcie naszej rozmowy? Co miałeś zapamiętać?
Pytanie sprawiło, że Francis znalazł się z powrotem w gabinecie. Spojrzał na doktora, który patrzył na niego przebiegle.
– Co?
– Prosiłem, żebyś coś zapamiętał.
– Nie pamiętam – warknął Francis. Doktor lekko kiwnął głową.
– A może mi przypomnisz, jaki mamy dzień tygodnia?
– Jaki dzień?
– Tak.
– Czy to ważne?
– Załóżmy, że tak.
– Jest pan pewien, że mnie o to już pytał? – Francis grał na zwłokę. Ale ten prosty fakt nagle wydał mu się niejasny, jakby przysłoniła go chmura.
– Owszem – odparł doktor Gulptilil. – Jestem pewien. Jaki mamy dzień?
Francis zamyślił się głęboko, zwalczając lęk, który nagle wyskoczył spomiędzy wszystkich innych myśli. Znów przez chwilę milczał w nadziei, że z pomocą przyjdzie mu któryś z głosów, ale tym razem też milczały.
– Myślę, że dziś sobota – każde słowo wymawiał ostrożnie, z wahaniem.
– Jesteś pewien?
– Tak. – Ale słowo to padło bez przekonania.
– Nie przypominasz sobie, jak mówiłeś mi przedtem, że jest środa?
– Nie. To by była pomyłka. Jest sobota. – Francisowi kręciło się w głowie, jakby pytania doktora zmuszały go do biegania w kółko.
– Raczej nie – mruknął doktor. – Ale to nieistotne. Zostaniesz u nas na jakiś czas, Francis, i jeszcze porozmawiamy o tych sprawach. Jestem pewien, że w przyszłości będziesz lepiej pamiętał różne rzeczy.