— No, no — mruczał. — Czyja to sprawka? — Podszedł do steru i położył na nim dłoń. — Sprytne! — mruknął do siebie. — Ale kto to zrobił? Chyba ktoś nowy. — Z uznaniem pociągnął nosem. — Bardzo sprytne — dodał.
Przybyli do domu przy ulicy Szkutników po zmroku. Wyważyli drzwi. Ogar stojący pośród grupki zbrojnych rzekł:
— Tylko jego. Resztę puśćcie. — Zwracając się do Wydry, dodał niskim, przyjaznym tonem: — Nie broń się.
Wyczuwał w młodzieńcu wielką siłę, tak wielką, że nieco się go obawiał. Lecz strach Wydry okazał się zbyt silny, a umiejętności zbyt skąpe, by mógł skorzystać z magii, aby się uwolnić bądź powstrzymać napastników. Rzucił się na nich i zaczął walczyć niczym zwierzę, póki go nie ogłuszyli. Potem złamali szczękę ojcu i pobili do nieprzytomności ciotkę i matkę, by ich nauczyć, że nie warto wychowywać sztukmistrzów. Zabrali Wydrę i odeszli.
Na wąskiej uliczce nie otwarły się żadne drzwi. Nikt nie wyjrzał, by przekonać się, co to za hałas. Minęło sporo czasu od odejścia zbrojnych, nim pierwsi sąsiedzi wykradli się z domów i zaczęli pocieszać rodzinę Wydry.
— Ten magiczny dar to prawdziwe przekleństwo! — powtarzali. Ogar poinformował swojego pana, że ujęli już tego, który rzucił czar.
— Dla kogo pracował? — spytał Losen.
— Pracował w waszej stoczni, wasza wysokość. — Losen uwielbiał wyniosłe tytuły.
— Kto go wynajął, żeby przeklął statek, głupcze?
— Najwyraźniej był to jego własny pomysł.
— Ale czemu? Co mu z tego przyszło?
Ogar wzruszył ramionami. Nie zamierzał mówić Losenowi, że ludzie darzą go bezinteresowną nienawiścią.
— Mówisz, że ma dar. Możesz go wykorzystać?
— Mogę spróbować, wasza wysokość.
— Poskrom go albo urządź mu pogrzeb — polecił Losen i zajął się ważniejszymi sprawami.
Skromni nauczyciele Wydry wpoili mu dumę i przekazali głęboką pogardę wobec czarnoksiężników, którzy pracowali dla takich ludzi jak Losen, pozwalali, by strach bądź chciwość zwróciły magię na manowce. Dla niego nie było niczego gorszego niż podobna zdrada magicznej sztuki. Toteż martwił go fakt, że nie potrafi gardzić Ogarem.
Zamknięto go w składzie w jednym ze starych pałaców zajętych przez Losena. Pomieszczenie nie miało okien. Drzwi zrobiono z dębowych desek okutych żelazem. Rzucono na nie zaklęcia, które zatrzymałyby nawet znacznie bardziej doświadczonego maga. Losenowi służyli bardzo potężni czarnoksiężnicy.
Ogar nie uważał się za jednego z nich. “Mam tylko nos", mawiał.
Co dzień wpadał z wizytą, żeby sprawdzić, jak Wydra dochodzi do siebie po pobiciu. Wydrze wydawał się szczery i pełen dobrych chęci.
— Jeśli nie zechcesz dla nas pracować, zabiją cię — rzekł Ogar. — Losen nie może pozwolić, byś działał na wolności. Lepiej zatrudnij się u niego, póki cię chce.
— Nie mogę.
Dla Wydry było to zwykłe stwierdzenie przykrego faktu, nie decyzja moralna. Ogar spojrzał na niego z aprobatą. Żyjąc u boku króla piratów, miał powyżej uszu gróźb i przechwałek brutali i chwalipiętów.
— W czym jesteś najmocniejszy?
Wydra nie miał ochoty odpowiadać. Polubił Ogara, ale nie zamierzał mu ufać.
— W zmianach postaci — wymamrotał w końcu.
— Przyjmowaniu różnych postaci?
— Nie, zwykłych sztuczkach. Jak pozorna zamiana liścia w bryłkę złota.
W owych czasach nie miano jeszcze ustalonych nazw dla magicznych sztuk, nie dostrzegano też łączących ich więzi. Jak powiedzieliby później mędrcy z Roke, wiedza ówczesnych ludzi pozbawiona była podstaw naukowych. Ogar jednak orientował się doskonale, że jego więzień ukrywa swe zdolności.
— Nie potrafisz zmienić własnej postaci, nawet pozornie?
Wydra wzruszył ramionami. Kłamstwa przychodziły mu z trudem. Sądził, że dzieje się tak, bo nie ma doświadczenia, Ogar jednak wiedział, że sama magia stawia opór kłamstwom. Sztuczki, złudzenia, udawane rozmowy ze zmarłymi to fałszywa magia, szkło wobec diamentu, mosiądz przy złocie. Są oszukaństwem; na podobnej glebie kłamstwo wręcz rozkwita. Natomiast sztuka magiczna, choć można dzięki niej sprawiać także zło, wiąże się z tym, co prawdziwe. Jej słowa to prawdziwe słowa. Prawdziwemu czarodziejowi trudno kłamać o swej sztuce. W głębi serca wie, że raz wymówione kłamstwo może zmienić cały świat.
Ogar pożałował chłopaka.
— Wiesz chyba, że gdyby przesłuchał cię Gelluk, jednym słowem wydobyłby z ciebie wszystko, co ci wiadomo, a jednocześnie pozbawił rozumu? Widziałem, co zostawia po sobie Biała Twarz, gdy zadaje pytania. — Mówił o głównym magu Losena, Gelluku, białym człowieku z północy. W Havnorze powszechnie się go lękano. — Czy potrafisz pracować z wiatrem?
Wydra zawahał się.
— Tak.
— Masz worek?
Zaklinacze pogody zawsze nosili przy sobie skórzane worki, w których, jak twierdzili, przechowywali wiatry. Rozwiązywali swe worki, by wypuścić przychylny wiatr bądź schwytać przeciwny. Może były to tylko popisy, lecz każdy zaklinacz pogody miał swój worek, nieważne — wielki czy mały.
— W domu — rzekł Wydra. Nie kłamał. Rzeczywiści miał w domu worek; przechowywał w nim najlepsze narzędzia i poziomice. Nie kłamał też co do wiatru. Kilka razy udało mu się przywołać magiczny wiatr i wypełnić nim żagiel łodzi. Nie miał natomiast pojęcia, jak walczyć ze sztormem, a to musi wiedzieć każdy zaklinacz pogody. Uznał jednak, iż woli zginąć podczas huraganu, niż dać się zabić w tej dziurze.
— Nie zechciałbyś wykorzystać swych zdolności w służbie króla?
— Ziemiomorze nie ma króla — oznajmił młodzieniec stanowczo.
— W służbie mojego pana — poprawił się Ogar, nie tracąc cierpliwości.
— Nie. — Wydra znów się zawahał. Czuł, że winien jest swemu rozmówcy wyjaśnienie. — To nie tak, że nie chcę. Nie mogę. Myślałem, czy nie wbić kołków w poszycie galery obok kilu. Na pełnym morzu, gdy deski zaczęłyby pracować, kołki by wypadły. — Ogar przytaknął. — Ale nie mogłem. Jestem szkutnikiem. Nie potrafię zbudować statku, który zatonąłby razem z ludźmi. Moje ręce nie były do tego zdolne. Zrobiłem więc, co mogłem. Sprawiłem, że galera słuchałaby siebie, nie jego.
Ogar uśmiechnął się.
— A im nie udało się tego odczynić. Biała Twarz cały dzień łaził wczoraj po statku, mamrocząc pod nosem. Kazał wymienić ster.
— To nic nie da.
— Mógłbyś zdjąć to zaklęcie.
Na wymęczonej, poobijanej twarzy Wydry błysnął uśmieszek samozadowolenia.
— Nie. Nie sądzę, by komukolwiek się to udało.
— Szkoda. To mogłoby być niezłą kartą przetargową. Wydra nie odpowiedział.
— Nos to rzecz pożyteczna, którą można sprzedać — ciągnął Ogar. — Nie żebym tęsknił za konkurencją, ale szukacz zawsze znajdzie pracę. Tak powiadają. Byłeś kiedyś w kopalni?
U magów umiejętność zgadywania bliska jest wiedzy ścisłej, choć czarodziej zwykle nie zdaje sobie sprawy z tego, co właściwie wie. Pierwszą oznaką talentu Wydry, gdy chłopak miał dwa, trzy lata, była zdolność odnajdywania wszystkiego co zagubione — upuszczonego gwoździa, odłożonego na bok narzędzia. Wystarczyło, by rozumiał jego nazwę. W dzieciństwie uwielbiał wymykać się samotnie za miasto i wałęsać ścieżkami po wzgórzach. Podeszwami bosych stóp i całym ciałem wyczuwał wówczas ukryte pod ziemią cieki wodne, żyły i skupiska rudy, splatające się warstwy różnych rodzajów skały i ziemi, zupełnie jakby spacerował po ogromnej budowli. Widział komnaty i korytarze, zejścia do przestronnych podziemi, połysk srebra na ścianach, jak gdyby jego ciało łączyło się z ziemią. Znał jej narządy, tętnice i mięśnie tak jak własne. Moc ta radowała go w dzieciństwie. Nigdy nie próbował jej wykorzystać. To był jego sekret.