Nie odpowiedział na pytanie Ogara.
— Co jest pod nami? — Ogar wskazał podłogę wyłożoną niegładzonymi kamiennymi płytami.
Chłopak milczał chwilę.
— Glina i żwir, a niżej skała, w której kryją się granaty. Warstwa tych skał leży pod całą tą częścią miasta. Nie znam ich nazw.
— Mógłbyś się nauczyć.
— Umiem budować łodzie, żeglować.
— Lepiej się trzymaj z dala od statków, walk, abordaży. Król otworzył stare kopalnie w Samory po drugiej stronie góry. Tam zejdziesz mu z oczu. Musisz dla niego pracować, jeśli chcesz pozostać przy życiu. Dopilnuję, by cię tam wysłano. Jeśli zechcesz.
Wydra znowu przez chwilę milczał.
— Dzięki — odezwał się wreszcie i spojrzał na Ogara przelotnie, pytająco. Zupełnie jakby próbował go osądzić.
Ten człowiek uwięził go, patrzył, jak jego zbrojni biją do nieprzytomności ojca i kobiety z rodziny Wydry, nie powstrzymał ich — a jednak przemawiał jak przyjaciel. Czemu? — pytał chłopak spojrzeniem.
— My, sztukmistrze, powinniśmy trzymać się razem — odpowiedział Ogar na niewypowiedziane pytanie. — Ci, którym brak naszej sztuki, którzy mają wyłącznie bogactwa, stawiają nas przeciw sobie. To oni zyskują, nie my. Sprzedajemy im naszą moc. Czemu? Gdybyśmy razem wzięli się do pracy, lepiej by się nam wiodło. Tak myślę.
Wysyłając młodzieńca do Samory, Ogar miał dobre zamiary, nie zdawał sobie jednak sprawy, jak silna jest wola Wydry. Podobnie zresztą sam Wydra. Zanadto przywykł do słuchania innych, by dostrzec, że w istocie zawsze kroczył własną ścieżką. Był też za młody, by wierzyć, że zła decyzja może doprowadzić go do zguby.
Gdy tylko wyprowadzą go z celi, zamierzał użyć zaklęcia starego Zmiany, przemienić się i uciec. Niewątpliwie groziła mu śmierć, mógł zatem skorzystać z zaklęcia. Nie potrafił się tylko zdecydować, jaką postać przybrać — ptaka, smużki dymu? Co byłoby najbezpieczniejsze? Lecz ludzie Losena przywykli do sztuczek magów, toteż podali mu narkotyk i nieprzytomnego rzucili niczym worek owsa na zaprzężony w muły wóz. Gdy Wydra zaczął okazywać oznaki powrotu przytomności, jeden z mężczyzn ogłuszył go ciosem w głowę, komentując, że powinien więcej odpoczywać.
Kiedy słaby, dręczony bólem głowy i mdłościami po truciźnie w końcu doszedł do siebie, znajdował się w pomieszczeniu o ceglanych ścianach i zamurowanych oknach. Drzwi nie miały zasuwy ani widocznego zamka, gdy jednak spróbował wstać z ziemi, poczuł opasujące ciało i umysł więzy magii, silne, niezniszczalne, zaciskające się przy każdym ruchu. Wstał, ale nie mógł już postąpić choćby kroku w stronę drzwi. Nie zdołałby unieść ręki. Było to straszne wrażenie, zupełnie jakby jego mięśnie należały do kogoś innego. Usiadł na ziemi, starając się nie ruszać. Obręcz zaklęć wokół piersi nie pozwalała mu głębiej odetchnąć. Umysł także wydawał się skrępowany, jakby myśli stłoczono w za małej przestrzeni.
Po długim czasie do środka weszło kilku ludzi. Nie mógł nic zrobić. Bezradnie czekał, podczas gdy kneblowali go i wiązali mu ręce za plecami.
— Teraz nie możesz rzucać czarów i zaklęć, młodzieńcze — oznajmił mężczyzna o szerokich ramionach i groźnej twarzy; inni nazywali go Batem. — Możesz jednak kiwać głową, prawda? Wysłali cię tu jako różdżkarza. Jeśli dobrze się spiszesz, zasłużysz sobie na smaczną strawę i spokojny sen. Masz szukać cynobru. Mag króla twierdzi, że jest gdzieś tutaj, w okolicy starej kopalni. Lepiej zatem, żebyśmy go znaleźli. Teraz cię wyprowadzę. Jestem jak różdżkarz. Ty jesteś moją różdżką. Ty prowadzisz. Jeśli zechcesz skręcić w jedną bądź drugą stronę, obróć głowę, a gdy zorientujesz się, że żyła jest pod nami, tupnij, o tak. Umowa stoi? Jeśli ty będziesz grał uczciwie, ja także. — Czekał, lecz Wydra stał bez ruchu. — A dąsaj się — powiedział Bat. — Jeśli nie spodoba ci się ta praca, są jeszcze piece.
Wyprowadził Wydrę na oślepiające poranne słońce. Gdy chłopak wyszedł z celi, poczuł, jak magiczne pęta opadają. Jednakże wokół budynków rozsnuto inne zaklęcia. Szczególnie gęsto otaczały wysoką kamienną wieżę. W powietrzu czuł lepkie nici oporu i odrazy. Kiedy spróbował się przez nie przecisnąć, twarz i brzuch zabolały gwałtownie, jakby ktoś dźgnął je nożem. Przerażony spuścił wzrok w poszukiwaniu rany, niczego jednak nie dostrzegł. Skrępowany i zakneblowany, pozbawiony głosu i rąk, którymi rzucał zaklęcia, nie mógł niczego zrobić. Bat zawiązał mu wokół szyi obrożę splecioną z rzemieni. Smycz mocno trzymał w dłoni. Pozwolił chłopakowi wejść w kilka zaklęć; po tym doświadczeniu Wydra zaczął ich unikać. Natychmiast dostrzegał, gdzie się kryją. Piaszczyste ścieżki skręcały, by je ominąć. Uwiązany niczym pies, powoli szedł naprzód. Rozejrzał się wokół, drżąc z obrzydzenia i wściekłości: kamienna wieża, stosy drewna obok szerokiego wejścia, widoczne w dole zardzewiałe koła i maszyny, wielkie sterty żwiru i gliny. Zakręciło mu się w obolałej głowie.
— Jeśliś różdżkarzem, zaczynaj szukać. — Tuż obok niego stanął Bat i spojrzał mu prosto w twarz. — A jeśli nie, i tak szukaj. W ten sposób dłużej pozostaniesz na powierzchni.
Z kamiennej wieży wynurzył się wychudzony człowiek. Minął ich, idąc szybkim, lekko rozkołysanym krokiem prosto przed siebie. Jego podbródek lśnił, pierś była mokra od ściekającej z ust śliny.
— Oto wieża pieców — oznajmił Bat. — Tam właśnie gotuje się cynober, by wydobyć z niego metal. Piecowi umierają po roku do dwóch. Dokąd, różdżkarzu?
Po chwili Wydra obrócił głowę w lewą stronę. Ruszyli w kierunku długiej, pozbawionej drzew doliny, mijając trawiaste wzgórza i pagórki.
— Z tego miejsca już dawno wszystko wydobyto — oznajmił Bat. Wydra zaczął wyczuwać pod stopami dziwną krainę — puste szyby, mroczne komnaty w ciemnej ziemi, pionowy labirynt, najgłębsze studnie wypełnione nieruchomą wodą.
— Nigdy nie było tu wiele srebra, a wodny metal to też pieśń przeszłości. Posłuchaj, chłopcze, wiesz w ogóle, co to jest cynober?
Wydra potrząsnął głową.
— Pokażę ci. Tego właśnie szuka Gelluk: rudy wodnego metalu. Wodny metal pochłania inne metale, nawet złoto. Gelluk nazywa go Królem. Jeśli znajdziesz mu Króla, będzie cię dobrze traktował. Często nas odwiedza. Chodź, pokażę ci. Pies nie może tropić, póki nie złapie zapachu.
Bat zaprowadził go do kopalni i pokazał mu rudy, a także typ ziemi, w której najczęściej występowały. Na końcu długiego tunelu pracowała grupka górników.
W Ziemiomorzu w kopalniach zawsze pracowały kobiety — może dlatego że były drobniej zbudowane niż mężczyźni i zręczniej poruszały się w ciasnych tunelach, a może ponieważ łączyła je bliska więź z ziemią. Najprawdopodobniej jednak była to kwestia tradycji. W przeciwieństwie do robotników w wieży pieców były wolne. Bat opowiadał, że Gelluk mianował go zarządcą kopalni, ale kobiety nie pozwalają mu w niej pracować. Szczerze wierzyły, że mężczyzna machający łopatą i stemplujący strop przynosi pecha.
— Mnie to odpowiada — dodał Bat.
Jasnooka niewiasta o rozczochranych włosach ze świecą przywiązaną do czoła odłożyła kilof i zademonstrowała Wydrze odrobinę cynobru w wiadrze: brązowoczerwone grudki i okruchy. Na warstwie ziemi, którą rozbijały kobiety, tańczyły cienie, stare stemple trzeszczały, ze stropu opadał pył. Panował tu mrok i chłód; komory i korytarze okazały się tak niskie i wąskie, że musieli się pochylać i przepychać z trudem. W niektórych miejscach strop się zapadł. Drabiny były przepróchniałe. Kopalnia okazała się przerażającym miejscem, a jednak Wydra czuł się w niej bezpiecznie i niemal żałował, że musi z powrotem wyjść na słońce.