Выбрать главу

Bat nie zaprowadził go do wieży pieców, lecz z powrotem do baraków. Z zamkniętego pomieszczenia wyniósł niewielką miękką sakiewkę z grubej skóry. Wyraźnie ciążyła mu w dłoniach. Otworzył ją i pokazał Wydrze ukrytą w środku maleńką, lśniącą kałużę. Gdy zaciągnął rzemyki, metal poruszył się w sakwie, napierając na skórę niczym zwierzę próbujące wyrwać się na zewnątrz.

— Oto Król — oznajmił Bat tonem, w którym krył się podziw… bądź nienawiść.

Choć sam nie władał mocą, okazał się człowiekiem znacznie groźniejszym niż Ogar. Podobnie jednak jak tamten był brutalny, lecz nie okrutny. Żądał posłuszeństwa i niczego ponadto. Wydra całe życie oglądał w dokach Havnoru niewolników i ich panów. Wiedział, że dopisało mu szczęście. Przynajmniej za dnia, gdy Bat był jego panem.

Jeść mógł wyłącznie w celi; tam zdejmowano mu knebel. Zwykle dostawał chleb pokropiony cuchnącym olejem i cebulę. Choć stale dręczył go głód, magiczne więzy sprawiały, że ledwie mógł przełykać jedzenie. Smakowało metalem, popiołem. Noce były długie i przerażające, zaklęcia napierały na niego, ciążyły, budziły raz po raz zalęknionego, z trudem łapiącego oddech. Nie potrafił się skupić. W celi panowała ciemność, nie mógł bowiem przywołać magicznego światła. Nadejście dnia przyjmował z niewypowiedzianą ulgą, choć oznaczało, że znów zwiążą mu ręce za plecami, zakneblują usta, a na szyję założą obrożę.

Bat wyprowadzał go co dzień wczesnym rankiem; często wędrowali aż do późnego południa. Czekał cierpliwie. Nie pytał, czy Wydra wyczuwa ślady rudy, nie pytał, czy w ogóle jej szuka, czy tylko udaje. Sam Wydra nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Podczas tych bezcelowych wędrówek nagle w jego umyśle pojawiała się wiedza z podziemi. On zaś próbował się przed nią zamykać.

Nie będę pracował w służbie zła, powtarzał w duchu.

Potem jednak światło słońca i świeże powietrze go uspokajały. Nagie stwardniałe podeszwy wyczuwały suchą trawę i wiedział, że pod korzeniami trawy w mroku ziemi płynie strumień, pokonuje szeroką skalną półkę poszatkowaną warstwami miki. Pod półką leży pieczara, w której ścianach pęcznieją cienkie, szkarłatne, kruche żyły cynobru… Nie okazał tego po sobie, uznawszy, że powstająca w jego głowie mapa podziemi może zostać wykorzystana w dobrej sprawie — jeśli tylko on sam się dowie, jak tego dokonać.

Po dziesięciu dniach Bat oznajmił:

— Przyjeżdża pan Gelluk. Jeżeli nie dostanie rudy, znajdzie sobie nowego różdżkarza.

Wydra z ponurą miną pokonał kolejną milę. Potem skręcił, prowadząc Bata na wzgórze, niedaleko starej kopalni. Tam skinął głową i tupnął.

Gdy w celi Bat osobiście rozwiązał go i usunął knebel, Wydra rzekł:

— Jest tam trochę rudy. Dostaniecie się do niej, przedłużając stary tunel prosto jak strzelił jakieś dwadzieścia stóp.

— Dużo?

Wydra potrząsnął głową.

— Malutka porcyjka, co?

Chłopak milczał.

— To mi odpowiada — powiedział Bat.

Dwa dni później, gdy otwarli stary szyb i zaczęli kopać w stronę rudy, zjawił się mag. Bat zostawił Wydrę na dworze, siedzącego w słońcu. Chłopak był mu wdzięczny. Wolał to niż celę w barakach. Nie mógł siedzieć wygodnie ze związanymi rękami i zakneblowanymi ustami, lecz wiatr i słońce były prawdziwym błogosławieństwem. Mógł też oddychać głęboko i drzemać, nie myśląc o tym, że ziemia zasypuje mu usta i nozdrza. Tylko takie sny nawiedzały go nocami w celi.

Prawie już zasnął na ziemi w cieniu obok baraku. Zapach kłód ułożonych w stosy pod murem wieży pieców przywołał wspomnienia rodzinnych doków, woń świeżego drewna, gdy hebel przesuwa się po gładkiej, dębowej desce. Coś — jakiś odgłos czy ruch — wyrwało go z drzemki. Uniósł wzrok i ujrzał nad sobą czarnoksiężnika.

Gelluk miał fantastyczny strój; w owych czasach magowie często się tak nosili. Długa szkarłatna szata z jedwabiu z Lorbanery, haftowana złotą i czarną nicią w runy i symbole, i szpiczasty kapelusz o szerokim rondzie sprawiały, że wydawał się wyższy niż zwykły człowiek. Wydra nie musiał patrzeć na ubranie, by rozpoznać maga. Poznał dłoń, która utkała krępujące go więzy. Całymi nocami przeklinał kwaśny smak i dławiący uścisk owych kajdan.

— Chyba znalazłem mojego małego szukacza — powiedział Gelluk. Głos miał głęboki i miękki niczym dźwięk wiolonczeli. — Śpi jak człowiek, który wykonał kawał dobrej roboty. Posłałeś ich śladem Czerwonej Matki, co? Czy znałeś Czerwoną Matkę, nim tu przybyłeś? Jesteś dworakiem Króla? Niepotrzebne nam sznury i węzły.

Jednym pstryknięciem rozwiązał ręce Wydry. Knebel opadł na ziemię.

— Mógłbym cię nauczyć, jak to się robi. — Czarnoksiężnik z uśmiechem patrzył, jak chłopak rozciera obolałe przeguby i porusza zdrętwiałymi wargami. — Ogar mówił, że wyglądasz obiecująco i jeśli natrafisz na właściwego przewodnika, możesz daleko zajść. Chciałbyś odwiedzić królewski dwór? Mogę cię tam zabrać. Ale może nie wiesz, o jakim królu mówię.

Istotnie, Wydra nie był pewien, czy mag ma na myśli pirata, czy też rtęć. Zaryzykował jednak i szybkim gestem wskazał kamienną wieżę.

Czarnoksiężnik zmrużył oczy. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

— Znasz jego imię?

— Wodny metal — rzekł Wydra.

— Tak nazywają go prostacy. Albo rtęcią, żywym srebrem, ciężką wodą. Ci jednak, którzy mu służą, zwą go Królem, Wszechkrólem, Ciałem Księżyca. — Mag twarz miał wielką i pociągłą, bielszą niż jakiekolwiek oblicze, z jakim zetknął się wcześniej Wydra. Spoglądały z niej niebieskie oczy. Na brodzie i policzkach tu i ówdzie wyrastały siwe i czarne włosy. Spokojny, szeroki uśmiech ukazywał małe zęby. Kilku z nich brakowało. — Ci, którzy umieją naprawdę widzieć, zawsze postrzegali go takiego, jaki jest naprawdę: to władca wszystkich substancji. W nim kryje się fundament mocy. Wiesz, jak go nazywamy w ciszy jego pałacu?

Wysoki mężczyzna w wysokim kapeluszu usiadł nagle na ziemi obok Wydry, bardzo blisko. Jego oddech pachniał ziemią. Jasne oczy spojrzały wprost w źrenice chłopaka.

— Chciałbyś wiedzieć? Możesz dowiedzieć się wszystkiego, czego zapragniesz. Nie muszę mieć przed tobą sekretów ani ty przede mną. — I roześmiał się, niegroźnie, z radością. Ponownie spojrzał na Wydrę. Jego wielka biała twarz była gładka, zamyślona. — Masz w sobie moc. Wiele tropów, wiele sztuczek. Sprytny z ciebie chłopak, ale nie za sprytny. To dobrze. Nie za sprytny, by się uczyć jak inni… Będę cię uczył, jeśli zechcesz. Lubisz się uczyć? Lubisz wiedzę? Chciałbyś poznać imię, jakim nazywamy Króla, gdy przebywa samotnie w swej jasności wśród kamiennych murów? Jego imię brzmi Turres. Znasz je? To słowo w języku Wszechkróla. Jego własne imię, w jego własnej mowie. W naszym przyziemnym języku nazwalibyśmy go Nasieniem. — Poklepał dłoń Wydry. — Niesie bowiem życie, zapładnia. Nasienie, źródło władzy i mądrości. Sam zobaczysz, przekonasz się. Chodź. Chodź. Zobacz, jak Król biega pośród swych poddanych. Uwalnia się od nich. — Wstał nagle, energicznie, trzymając dłoń chłopaka i z zaskakującą siłą pociągając go za sobą. Śmiał się głośno, podniecony.