Выбрать главу

— Jak mu się udaje zawładnąć nimi wszystkimi? — zapytał Mistrz Imion. — Mistrzu Ziół, byłeś tam, gdy Irioth rzucił wyzwanie Krogulcowi i Thorionowi. Jego dar był równie wielki jak Thoriona. Wykorzystywał ludzi, całkowicie nad nimi panował. Czy to właśnie czyni Thorion?

— Nie wiem. Mogę tylko rzec, że kiedy jestem z nim w Wielkim Domu, czuję, że nie można zrobić niczego, co nie zostało już kiedyś zrobione, że nic się nie zmieni, nic nie urośnie. Nieważne, jakich leków użyję, choroba zakończy się śmiercią. — Powiódł po nich wzrokiem zranionego zwierzęcia. — I myślę, że to prawda. Nie da się odzyskać równowagi, jeśli będziemy nadal łamać zasady. Posunęliśmy się za daleko. Kiedy Arcymag i Lebannen wkroczyli do krainy śmierci i powrócili — to nie było właściwe. Złamali prawo, którego łamać nie wolno. Thorion powrócił, by to naprawić.

— To znaczy, odesłać ich do krainy śmierci? — dokończył Mistrz Imion, a Mistrz Wzorów rzekł:

— Kto wie, jakie jest prawo?

— Istnieje mur — odparł Mistrz Ziół.

— Jego korzenie nie sięgają tak głęboko, jak korzenie moich drzew — powiedział Mistrz Wzorów.

— Masz jednak rację, nie odzyskaliśmy równowagi — wtrącił Kurremkarmerruk ostrym, twardym głosem. — Kiedy, gdzie posunęliśmy się za daleko? O czym zapomnieliśmy? Co przeoczyliśmy, do czego odwróciliśmy się plecami?

Irian patrzyła to na jednego, to na drugiego maga.

— Gdy równowaga zostaje zachwiana, trwanie w bezruchu nic nie da, tylko wszystko pogarsza — oznajmił cicho Mistrz Wzorów.

— Póki… — Uczynił szybko gest odwrócenia, unosząc otwartą dłoń i znów ją opuszczając.

— Co jest gorsze niż przywołanie samego siebie z krainy śmierci? — spytał Mistrz Imion.

— Thorion był z nas najlepszy. Śmiałe serce, szlachetny umysł.

— Mistrz Ziół przemawiał niemal w gniewie. — Krogulec go kochał, podobnie jak my wszyscy.

— Dopadło go sumienie — dodał Mistrz Imion. — Sumienie podpowiedziało, że tylko on może wszystko naprawić. By to uczynić, odrzucił własną śmierć, i tym samym odrzucił życie.

— Ale kto stanie przeciw niemu? — spytał Mistrz Wzorów. — Ja mogę jedynie ukrywać się w mym lesie.

— A ja w mojej wieży — dokończył Mistrz Imion. — Ty zaś, Mistrzu Ziół, i Odźwierny tkwicie w pułapce, w Wielkim Domu, wśród ścian, które wznieśliśmy, by nie dopuszczać do środka zła. Czy też, jak w tym przypadku, nie wypuszczać go na zewnątrz.

— Jest nas czterech przeciw jednemu — rzekł Mistrz Wzorów.

— Przeciw pięciu — poprawił Mistrz Ziół. Mistrz Imion westchnął.

— Czyżby do tego przyszło, że stoimy na kraju lasu zasadzonego przez Segoya i rozważamy, jak się zniszczyć nawzajem?

— Tak — powiedział Mistrz Wzorów. — To, co zbyt długo trwa niezmienione, niszczy samo siebie. Las jest wieczny, bo wciąż umiera i umiera; dzięki temu żyje. Nie pozwolę, by dotknęła mnie martwa ręka Thoriona, by dotknęła króla, który przyniósł nam nadzieję. Moimi ustami złożono nam obietnicę. Ja wymówiłem te słowa: “kobieta na Goncie". Nie pozwolę, by o nich zapomniano.

— Czy zatem powinniśmy wyruszyć na Gont? — spytał Mistrz Ziół, zarażając się pasją dźwięczącą w słowach Azvera. — Jest tam Krogulec.

— I Tenar od Pierścienia — dodał Azver.

— Może też cała nasza nadzieja — dokończył Mistrz Imion. Stali w ciszy, niepewni, pielęgnując skrywaną nadzieję. Irian także milczała, lecz jej nadzieja zniknęła, zastąpiona poczuciem wstydu i świadomością własnej małości. Oto mężni, mądrzy ludzie próbujący ocalić to, co kochają, choć nie wiedzą, jak to uczynić. Nie była mądra jak oni. Nie uczestniczyła w ich decyzjach. Odeszła na bok, a oni niczego nie zauważyli. Ruszyła brzegiem Thwilburn. W miejscu gdzie potok wypływał spomiędzy drzew, pienił się na kamieniach. Woda lśniła w słońcu, bulgotała radośnie. Irian miała ochotę się rozpłakać, ale łzy nie przychodziły jej łatwo. Patrzyła w wodę; wstyd powoli przeradzał się w gniew. Po chwili wróciła do trzech magów.

— Azverze — rzekła.

Odwrócił się do niej, zaskoczony, i postąpił krok naprzód.

— Czemu złamałeś dla mnie Regułę? — zapytała. — Czy to sprawiedliwe, skoro nie mogę stać się taka jak wy?

Azver zmarszczył brwi.

— Odźwierny wpuścił cię, bo o to poprosiłaś. Ja przyprowadziłem cię do Gaju, gdyż nim jeszcze w ogóle przybyłaś na Roke, liście drzew powtarzały mi twoje imię. Irian, mówiły, Irian. Nie wiem, czemu tu jesteś, ale nie przypadkiem. Mistrz Przywołań także to wie.

— Może przybywam, by go zniszczyć. Patrzył na nią w milczeniu.

— Może przybywam, by zniszczyć Roke. Na te słowa jego blade oczy rozbłysły.

— Spróbuj!

Przebiegł ją dreszcz. Nagle poczuła się większa niż Azver, większa niż ona sama, ogromna. Mogła wyciągnąć palec i zniszczyć go. Stał przed nią samotny, mały, odważny, ulotny człowiek, zbrojny jedynie w śmiertelność i swe człowieczeństwo. Głęboko zaczerpnęła powietrza. Cofnęła się.

Poczucie olbrzymiej siły zaczęło ją opuszczać. Lekko odwróciła głowę i ze zdumieniem spojrzała na własną rękę, podwinięty rękaw, stopy w sandałach pośród zimnej, zielonej trawy. Ponownie popatrzyła na Mistrz Wzorów; wciąż wydawał jej się słaby i kruchy. Żałowała go i szanowała. Chciała go ostrzec przed niebezpieczeństwem, jakie mu zagraża, nie mogła jednak znaleźć słów. Zawróciła na pięcie i poszła na brzeg strumienia Thwilburn. Tam przykucnęła, kryjąc twarz w dłoniach, nie dopuszczając go do siebie, nie dopuszczając całego świata.

Głosy pogrążonych w rozmowie magów były niczym szum rwącego strumienia. Strumień powtarzał własne słowa, oni także, lecz żadne z nich nie było tym właściwym.

IV. IRIAN

Gdy Azver dołączył do pozostałych, jego twarz miała dziwny wyraz.

— Co się stało? — spytał Mistrz Ziół.

— Nie wiem. Może nie powinniśmy opuszczać Roke.

— Zapewne i tak nie zdołamy — odparł tamten. — Jeśli Mistrz Wiatrów zwróci je przeciw nam…

— Wracam tam, gdzie jestem — oznajmił nagle Kurremkar-merruk. — Nie lubię pozostawiać siebie samego niczym starego buta. Spotkamy się wieczorem.

I zniknął.

— Chciałbym przejść się trochę wśród twoich drzew, Azverze. — Mistrz Ziół westchnął głęboko.

— Idź, Deyala. Ja zostanę tutaj.

Mistrz Ziół odszedł. Azver usiadł na szorstkiej ławie zrobionej przez Irian i oparł się o frontową ścianę domu. Spojrzał ku dziewczynie przycupniętej nieruchomo na brzegu strumienia. Owce pasące się na łąkach pomiędzy nimi a Wielkim Domem beczały cicho. Coraz bardziej grzało słońce.

Ojciec nazwał go Proporcem Wojennym. On sam przybył na zachód, porzucając wszystko, co znał, i otrzymał swe prawdziwe imię od drzew w Gaju Wewnętrznym, po czym stał się Mistrzem Wzorów z Roke. Przez ostatni rok wzory wśród korzeni i cieni gałęzi, milcząca mowa lasu mówiła tylko o zniszczeniu, przejściu, zmianie. Teraz wiedział, że zmiana nadeszła wraz z Irian.

Gdy ją ujrzał, zrozumiał, że za nią odpowiada. Była pod jego opieką. I choćby przybyła, by zniszczyć Roke, on wciąż musi jej służyć i czynił to chętnie. Wędrowała z nim po Gaju, wysoka, niezgrabna, nieulękła. Wielką dłonią odsuwała cierniste gałęzie jeżyn. Jej oczy, bursztynowobrązowe niczym woda potoku Thwilburn o zmierzchu, dostrzegały wszystko. Słuchała, milczała. Chciał jej bronić i wiedział, że nie może. Kiedy zmarzła, oddał jej trochę ciepła. Nie miał nic innego, co mógłby jej dać. Sama pójdzie tam, gdzie będzie musiała iść. Nie pojmowała niebezpieczeństwa. Nie dysponowała mądrością, jedynie swą niewinnością; jej zbroją był tylko gniew. Kim jesteś, Irian? — spytał w myślach, patrząc na przycupniętą na brzegu dziewczynę. Była niczym skrzywdzone nieme zwierzę.