Senat rzymski wydał czcicielom Izydy bezwzględną walkę, burząc jej sanktuarium i posągi. W 19 r. n.e. Tyberiusz wszczął nawet okrutne prześladowania tych, którzy nie chcieli wyrzec się nowej wiary. Ale wszystko było daremne. Następcy Tyberiusza: Kaligula, Klaudiusz i Neron, oraz cesarze z domu Flawiuszów, Antoninów i Sewerów, ulegając nastrojom szerokich rzesz społeczeństwa, wznosili Izydzie świątynie i posągi w samym sercu Rzymu.
W początkach naszej ery, a więc w zaraniu chrześcijaństwa, egipska bogini dzierżyła władzą duchową nad rozległymi obszarami imperium, od Sahary do Brytanii, od gór iberyjskich aż po same źródła Dunaju. Kult jej trwał przeszło pięć stuleci. Wiemy z kronikarskiego zapisku, że procesja na cześć Izydy odbyła się w Rzymie jeszcze w 391 r. Co więcej, pod koniec V wieku profesorowie i studenci akademii w Aleksandrii demonstrowali publicznie swoją miłość i przywiązanie do pogańskiej bogini, mimo że miasto było już opanowane przez Chrześcijaństwo i biskupów, którzy tam sprawowali władzę.
Na czym polegała owa siła przyciągająca, która pozwalała Izydzie zniewalać nieprzebrane tłumy obcego etnicznie społeczeństwa i wytrwać tyle czasu na przekór prześladowaniom i wszelkim innym przeciwnościom? Powieściopisarz grecki Ksenofont z Efezu (żył na przełomie I w. p.n.e. i I w. n.e.) w jednym ze swoich opowiadań przedstawia ją jako opiekunkę wszystkich cnotliwych kobiet na świecie. Dotknął on w ten sposób sedna sprawy, gdyż istotnie kobiety uważały ją za swoją boginię i powiernicę, z którą mogły dzielić swoje najtajniejsze żale i radości. Żadna bogini olimpijska nie pozwalała na tego rodzaju osobiste zażyłości. Jedynie Izyda obróciła swoje miłosierne oblicze w stronę upośledzonych kobiet, a kobiety, jeśli chodzi o urabianie powszechnej opinii, zawsze były najpierwszą potęgą. Nie znaczy to jednak, że nie wielbili jej również mężczyźni. W ich oczach była ona doskonałym uosobieniem wiernej małżonki, poświęcającej się matki, niewiasty cnotliwej, dobrej, przebaczającej krzywdy.
Nazywano ją między innymi Matką Bożą i Królową Mórz. Rzeźby i wizerunki malarskie przedstawiały ją zawsze z dzieciątkiem Horusem na kolanach, z obliczem pełnym słodyczy, zadumy i macierzyńskiej czułości. Ubierano ją w szaty bogate, ozdobne, obszyte złotem, srebrem i drogimi kamieniami. I właściwie nigdy nie zeszła z tego świata. Drogą naturalnej kontynuacji i prostego przemianowania jej wizerunki stały się czarnymi Madonnami z dzieciątkiem, co bowiem w niej było arcyludzkie i ponadczasowe, nie mogło zginąć.
Najpóźniej zaszczepił się w Italii perski mitraizm. Wprawdzie nie znalazł on zbyt podatnego gruntu w świecie hellenistycznym, lecz ze Wschodu przeniósł się właściwie bezpośrednio do Rzymu, nie można go jednak pominąć milczeniem, gdyż należał on do tej wielkiej rodziny misteriów zbawienia, które stały niejako u kolebki chrystianizmu. Misjonarzami kultu byli żołnierze legionów rzymskich, niewolnicy nabyci na Wschodzie, kupcy azjatyccy i majtkowie okrętów handlowych. W krótkim czasie zyskał on sobie wyznawców w środowiskach patrycjatu i wysokich urzędników imperialnych, a w końcu nawet u władców. Pod koniec II wieku wtajemniczony został Domicjan, zaś w początkach IV wieku mitraizm stał się religią państwową cesarstwa, gdy w 307 r. na zjeździe w Carnuntum nad Dunajem współregenci imperium Dioklecjan, Galeriusz i Licyniusz pertraktacje swoje uświetnili inauguracją świątyni poświęconej „patronowi imperium” Mitrze. Nawet cesarz Konstantyn Wielki, protektor chrześcijaństwa, wychowywał się w religii mitraistycznej i chociaż później odszedł od tego kultu, nie stał się zaraz chrześcijaninem w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz dopiero na łożu śmierci przyjął sakrament chrztu.
Niezliczone archeologiczne szczątki świątyń i posągów wykopane w Rzymie, szczególnie na miejscu, gdzie stoi Bazylika św. Piotra, w Londynie, nad Dunajem i nad Renem, wzdłuż północnego krańca Sahary i w dolinach gór iberyjskich, dają nam wyobrażenie, jak ogromny zasięg miał kult Mitry. W pewnym momencie wydawało się, że weźmie on górę nad swoimi rywalami i zdobędzie bezwzględną dominację w całym cesarstwie. Renan napisał, że „gdyby chrystianizm został zahamowany w swoim rozwoju na skutek jakiejś śmiertelnej choroby, świat stałby się światem Mitry”.
Niełatwo ująć w krótkiej definicji to, co stanowiło siłę i słabość mitraizmu. Głównym źródłem jego fenomenalnego sukcesu było chyba to, że w jakiś sposób zaspokajał tęsknotę ludzi do sprawiedliwości i wewnętrznej czystości. Mitra, wysłannik najwyższego boga, był typowym bogiem-zbawicielem, który przybył na ziemię aby wskazać ludziom drogę w walce z potęgami zła i ciemności. Spełniwszy swoją misję, zasiadł z towarzyszami do ostatniej wieczerzy, by potem wstąpić do nieba.
Mitraizm wywodził się z perskiego dualizmu, według którego świat jest terenem ustawicznych zmagań o władzę Arymana i Ormuzda, uosabiających zło i dobro, przy czym walka ta odbywa się także w sercach i sumieniach ludzi. W myśl mitraistycznej eschatologii miał nastąpić koniec świata; ludzie dobrzy mieli uzyskać nieśmiertelność nie tylko duszy, ale i ciała, natomiast grzeszników czekały wiekuiste męki w piekielnym ogniu Arymana.
Liturgią mitraizmu była zawiła, uciążliwa i w pewnych aspektach nawet odstraszająca. Kandydatów umieszczano w komorze pod podłogą ołtarza, aby spłynęła na nich krew zabijanego byka. Musieli oni także przejść przez siedem stopni wtajemniczenia, symbolizujących przechodzenie duszy przez siedem niebios do najwyższego przybytku ludzi błogosławionych. Osobliwością tego kultu było to, że wtajemniczeni mogli być wyłącznie tylko mężczyźni. I właśnie fakt odtrącenia od siebie kobiet, jak też i cała formalistyka rytualnej obrzędowości, zaprawiona częściowo barbarzyńskimi atawizmami, była między innymi zarodkiem jego klęski i zwycięstwa chrześcijaństwa.
Jeżeli jednak trwał przeszło pięćset lat i z taką łatwością się rozprzestrzeniał, to oczywiście musiały istnieć po temu przyczyny. Nakazując swoim wyznawcom walkę ze złem nie tylko w otoczeniu zewnętrznym, ale także w samym sobie, w swej własnej naturze, mitraizm dał im świadomość grzechu i nadzieję odkupienia poprzez oczyszczenie własnego sumienia i nieustanną pracę nad ulepszeniem świata. Była to więc niewątpliwie religia o wysokich walorach etycznych, chociaż nie dorównywała pogłębionym zasadom etycznym stoicyzmu czy chrześcijaństwa. Głosiła ona na przykład nakaz braterstwa wśród wtajemniczonych z tej racji, że byli oni synami jednego boskiego ojca, co jednak nie dorastało jeszcze do szczytnej idei uniwersalistycznie pojętej miłości bliźniego.