Jeremiasz, zwiedzając Jerozolimę po jej spustoszeniu przez Egipcjan i Babilończyków, stwierdził ku swojej konsternacji, że dzieci zbierały paliwo na ognisko, które ich ojcowie mieli rozniecić na cześć „bogini nieba”, podczas gdy kobiety piekły święte placuszki z wytłoczonym wizerunkiem Asztarot. Niektórzy badacze wyrazili przypuszczenie, że nawet Pieśń nad pieśniami jest w rzeczywistości zbiorem śpiewów liturgicznych na cześć Tammuza. Wspomnieć tu trzeba jeszcze i to, iż za panowania Salomona w świątyni jerozolimskiej obok ołtarza Jahwe stały przez pewien czas ołtarze Baala i bogini Asztarot. Podobne synkretyczne nawyki wśród Żydów zdarzały się jeszcze za czasów Pawła. Tak na przykład w niektórych środowiskach diaspory niewiasty piekły specjalne placki na święto Izydy. Jak stąd wynika, nawet ortodoksyjny judaizm nie uodporniał Żydów na wpływy obcych kultów religijnych.
Mając na uwadze cały ten splot okoliczności, można z pewnym prawdopodobieństwem powiedzieć, że Paweł wierzył już w Chrystusa, zanim uwierzył w Jezusa. W każdym razie, jeśli nie wierzył świadomie, to od dawna chyba drzemał w nim obraz Zbawiciela, zapisany w jego podświadomości przez kulty religijne jego rodzinnego miasta. Idee, jakie te kulty emanowały, nasunęły mu pytania i refleksje na temat roli tradycyjnego żydowskiego Mesjasza w schemacie zbawienia ludzkości. I wówczas zdarzyło się coś, co spowodowało przewrót w jego życiu: wizja hellenistycznego Zbawiciela utożsamiła się w jego myśli z Jezusem, o którym dużo się nasłuchał.
Na skutek tej fuzji, w której ideą żydowskiego Mesjasza nałożyła się na ideę Odkupiciela, śmierć pogańskich zbawicieli, powtarzająca się cyklicznie w mitach i widowiskach obrzędowych, stała się w osobie Jezusa jednorazowym, historycznym wydarzeniem, przemawiającym swoją realnością bardziej sugestywnie do wyobraźni i uczuć prostego ludu. Głośny biblista francuski Alfred Loisy w książce Misteria pogańskiej misteria chrześcijańskie napisał: „Mit chrześcijaństwa jest wielkim dramatem zbawienia świata przez Chrystusa, mit, który Paweł pod wpływem mitów o bogu-człowieku wyczytał z prostej ewangelicznej historii Jezusa”. W podobny sposób scharakteryzował Pawła katolicki pisarz, autor książki Paweł z Tarsu Jean Steinmann, pisząc o nim, że przełożył przygodę galilejskiego Mesjasza na język Efezu i Koryntu.
Idea, jaka zarysowała się w umyśle Pawła, mianowicie że Jezus był Bogiem i Zbawicielem, który swoją ofiarą na krzyżu odkupił grzechy ludzkości, była czymś zupełnie nowatorskim. U Żydów pojęcie Mesjasza było zupełnie inne. Nie miał on natury boskiej, nie był „Synem Bożym” w znaczeniu chrześcijańskim. Mesjasz w Starym Testamencie oznaczał wybitnego męża i proroka, obdarzonego przez Jahwe specjalną misją, ale jednak tylko człowieka. Nie miał on odkupywać ludzkości i otworzyć jej wstępu do nieba, lecz wprowadzić nowy ład i nowe królestwo izraelskie na ziemi. Tak również rozumiał go Szczepan, gdy wygłosił swoją słynną mowę przed Sanhedrynem, tak pojmowali go judeochrześcijanie Jerozolimy. Ich potomkowie, jak to wykazały odkryte dokumenty, oskarżali Pawła, że głosząc boskość Jezusa dopuścił się odstępstwa.
Proces deifikacji Jezusa w sensie hellenistycznym znalazł swoje odzwierciedlenie w zmianie semantycznej, jaka dokonała się w żydowskim terminie Syn Boży. Określenie to nie miało za czasów Jezusa w Galilei i w Judei tego samego znaczenia, jakie obecnie mu przypisujemy. Syn Boży nie implikował boskości. Synami Bożymi byli wszyscy Żydzi, to właśnie różniło ich od innych ludów. W Deutoronomium Jahwe zwraca się do swego ludu: „Synami jesteście Pana, Boga waszego” (14,1), a u Izajasza czytamy: „Albowiem Pan mówi: Synów wychowałem i wywyższyłem” (1,2), w innym zaś wersecie: „Bóg rzekł: wżdyć są, ludem moim, są synami...” (68,8), wreszcie u Jeramiasza: „Nawróćcie się, synowie oporni...” (3,22).
W drodze takiej właśnie synkretycznej kontynuacji zrodziła się w końcu wzniosła doktryna, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, posłanym na ziemię, aby przez cierpienie i śmierć na krzyżu zbawić ludzkość z pierworodnego grzechu, oraz wiara w drugie jego przyjście (paruzję) i w nastanie Królestwa Bożego na ziemi. W ten sposób powstał nowy dramatyczny mit, który nad misteriami pogańskimi miał tę przewagę, że był o wiele dojrzalszy etycznie i teologicznie, że pozostawał otwarty dla wszystkich bez wyjątku ludzi, biednych i bogatych, słabych i możnych.
Chrystianizm, jak starano się tu pokazać, nie był czymś wyjątkowym i niewytłumaczalnym w dziejach ludzkości, nie był zjawiskiem nadprzyrodzonym. Powstał on drogą naturalnego wewnętrznego rozwoju religii, a nie przez cudowną ingerencję z zewnątrz. Jak wszystkie inne wierzenia stanowi on pewien etap w ewolucji ogólnych koncepcji religijnych i w żmudnym wzrastaniu samoświadomości człowieka, rezultat linii rozwojowej, ciągnącej się od zamierzchłych czasów sumerskich do dnia dzisiejszego.
Już w połowie XIX wieku twórca teologicznej szkoły w Tubingen, Ferdynand Baur napisał: „Istotą chrześcijaństwa nie jest osoba Jezusa, jest nią abstrakcyjna idea, wypracowana w całej swej rozciągłości w ciągu stuleci, które poprzedzały naszą erę”. A znany religioznawca belgijski Cumont tak oto zsumował wyniki swoich badań: „W miarę jak studiujemy historię religii imperium rzymskiego, triumf Kościoła ujawnia nam się coraz wyraźniej jako kulminacja długiej ewolucji wierzeń”. Zdaniem tegoż autora: „Triumf chrześcijaństwa był rezultatem ewolucji, a nie rewolucji”.