Judeochrześcijanie, w przekonaniu, że uznawszy Jezusa za Mesjasza są bardziej prawowiernymi Żydami, niż ci, którzy go odrzucali, nadal oczywiście poczytywali Stary Testament za swoje pismo święte i na pewno w głowie im nie powstała myśl, iżby mogli zastąpić go czymś innym. Gdy chodziło o Jezusa, o szczegóły jego życia i naukę moralną, zadowalali się tym, co opowiadali im o Jezusie ludzie godni zaufania.
Gdy wreszcie zaczęły się pojawiać pisane świadectwa, które później weszły w skład Nowego Testamentu, to bynajmniej nie miały one zastąpić Starego Testamentu i stać się Biblią chrześcijaństwa. Nie były one też adresowane do szerokich rzesz wiernych, wśród których, jak wiadomo, większość nie umiała czytać. Przede wszystkim były to publicystyczne traktaty, mające pogańskim pamflecistom i żydowskim ortodoksom udowodnić, że Jezus z Galilei był naprawdę Mesjaszem. I tutaj rzecz znamienna: dowód ten usiłowano przeprowadzić odwołując się do autorytetu Starego Testamentu. Dość powiedzieć, że Nowy Testament aż roi się od cytat ze Starego Testamentu, zawiera ich bowiem około trzystu, nie licząc mnóstwa aluzji i odniesień.
Dlaczego jednak zaczęły ukazywać się te rozprawy dopiero czterdzieści lat po śmierci Jezusa? Stało się to wtedy, gdy wymagała tego aktualna sytuacja społeczno-polityczna. Od paru lat – jak to już wspominaliśmy – szalała w Palestynie krwawa wojna rzymsko-żydowska, której tragicznym finałem było zburzenie Jerozolimy. Wyznawcy Jezusa odmówili udziału w tych zmaganiach i Żydzi, którym udało się wyjść cało z tej katastrofy, uważali ich z tego powodu za zdrajców i renegatów. Położenie wyznawców Jezusa pogarszało jeszcze i to, że także otoczenie grecko-rzymskie odnosiło się do nich z jawną wrogością, ponieważ na ogół nie odróżniano ich od pogardzanych Żydów. Trzeba więc było bronić się przed wszelkiego rodzaju napaściami z zewnątrz, a także umacniać własnych współbraci w wierze, że prawda jest po ich stronie.
Niektórzy bibliści zwracają uwagę na inne jeszcze, co najmniej równie ważne przyczyny tego czterdziestoletniego milczenia. Trzeba mianowicie pamiętać, w jakich nastrojach żyli chrześcijanie po śmierci ukochanego Mistrza. Była to nieustanna egzaltacja religijna płynąca z wiary w bliski powrót Jezusa, który miał osądzić niesprawiedliwych i założyć Królestwo Niebieskie na ziemi. Wiemy z Ewangelii Mateusza, jak rychło to miało nastąpić, Jezus bowiem przepowiada tam swoim uczniom: „Zaprawdę powiadam wam, że są niektórzy ze stojących tutaj, co nie zaznają śmierci, zanim nie ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim” (16,28).
Sławny biblista francuski Maurycy Goguel napisał, że „Jezus nie miał zamiaru zakładać Kościoła i nie założył go. To, czego pragnął i proklamował, to nie był Kościół, lecz Królestwo Boże na ziemi. Pierwsi chrześcijanie, skoro w ich mniemaniu lada dzień miało nadejść Królestwo, nie myśleli o zakładaniu instytucji kościelnej ani o spisywaniu dokumentów”. Owładnięci bez reszty apokaliptyczną wizją bliskiego Sądu Ostatecznego i przejęci mesjanistyczną wiarą w rychłe nastanie nowego ładu na ziemi, nie byli ciekawi tak przyziemnej rzeczy, jak żywot doczesny Jezusa. Jezus był dla nich przede wszystkim Chrystusem, który dobrowolnie umarł na krzyżu, by odkupić grzechy ludzkości. Coś z tej postawy widzimy u Pawła z Tarsu, pisał on uderzająco mało o Jezusie jako człowieku. Co prawda nie znał go osobiście, ale i tak nie tłumaczy to bynajmniej owego braku zainteresowania dla biografii galilejskiego proroka, któremu przecież oddał się duszą i ciałem.
Lata jednak mijały, ludzie rodzili się i umierali, a ów oczekiwany Dzień Pański nie nadchodził. Wiernych, którzy z ufnością czekali na swego Zbawiciela, poczęło trapić uczucie zwątpienia i goryczy. Szukano odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie wrócił na ziemię, jak zapowiadał. A jednocześnie budziło się zaciekawienie dla biografii Jezusa, bo w jego cudotwórczej działalności, w ogóle w tym, co czynił, mówił i przecierpiał, mogła kryć się ta upragniona odpowiedź, mająca podbudować ich zachwianą wiarę, gdy mianowicie po latach mesjanistycznych uniesień i nadziei przyszło otrzeźwienie. W ten sposób powstała nowa literatura, literatura mająca za zadanie bronić, wyjaśniać i przedstawić dowody, że Jezus był naprawdę Mesjaszem. W jakim stopniu możemy uważać za prawdziwe wszystkie te wiadomości o Jezusie, przekazane nam przez tradycję ustną, która przecież liczyła sobie bez mała czterdzieści lat? Chcąc na to pytanie odpowiedzieć, musimy zastanowić się, co to właściwie jest ta tradycja. Broniąc niektórych artykułów wiary, Kościół powołuje się niejednokrotnie na świadectwo tradycji, tak jakby była ona nieodwołalną wyrocznią wszelkiej prawdy. My jednak wolimy pamiętać, że narastała ona stopniowo za sprawą ludzi prostych i niewykształconych, skłonnych do fantazjowania, mitologizowania i wyolbrzymiania, ludzi oddających się chętnie marzeniom i rojeniom, by uwznioślić swoje życie przez nadanie mu głębszego znaczenia.
Jeśli cechy te, przyznajmy, nie są obce pokoleniom wszystkich w ogóle epok i krajów, to jednak charakteryzowały one specjalnie ludzi pierwszego wieku naszej ery. Wówczas na przykład uważano za rzecz całkiem naturalną, że sławni monarchowie, mężowie stanu i myśliciele posiadali moc cudownego leczenia chorych, a nawet wskrzeszania umarłych, co więcej, że mogli stać się bogami za życia lub po śmierci. Pojęcie boskości było wtedy po prostu zgoła inne, miało wymiary bardziej przyziemne; granica między światem transcendentnym a światem ziemskim była właściwie nieostra i łatwa do przeniknięcia przez wybrańców. Tego rodzaju wierzenia weszły w krwiobieg ludzkiego myślenia i na ogół nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, by wątpić w ich prawdziwość.
Najdawniejsi chrześcijanie byli oczywiście nieodrodnymi dziećmi swojej epoki i na równi z innymi podatni na będące wówczas w obiegu idee czy przesądy. W dodatku mieli jeszcze swoje własne cechy, które wyodrębniały ich od reszty społeczeństwa. Trwali bowiem w stanie ekstatycznych zachwyceń, spodziewając się każdej chwili końca świata i nastania nowego ładu na ziemi. Rzecz jasna, że pod wpływem tych apokaliptycznych nastrojów musiała w ich umysłach zacierać się granica między rzeczywistością a pobożnymi życzeniami, co z kolei przyczyniło się do swoistych przeinaczeń i stylizacji wszelkich nadchodzących z dalekiej, egzotycznej dla nich Palestyny wieści o Jezusie i jego losach. W ten sposób właśnie, a nie inaczej, powstała owa otoczona nimbem wiarogodności tradycja ustna, której końcowym produktem są relacje pozostawione nam w pismach Nowego Testamentu i literatury apokryficznej.