Niektórzy badacze sądzą, że czterdzieści lat to okres zbyt krótki, by mógł dokonać się proces mitologizacji i deifikacji człowieka, zwłaszcza że był on synem cieśli z zapadłej prowincji palestyńskiej i w dodatku umarł haniebną śmiercią na krzyżu. Według nich nie mogła być wyssana z palca jednomyślnie wśród chrześcijan przyjęta wiara, że Jezus czynił cuda, uzdrawiał chorych i nawet wskrzeszał zmarłych, skoro żyli jeszcze uczniowie, co znali go takim, jakim był w rzeczywistości. Czyż jest do pomyślenia, by na oczach tych świadków i bez śladu zastrzeżeń z ich strony mogła nastąpić tak daleko idąca deformacja realiów i rzeczywistych wydarzeń? A zatem – rozumują oni dalej – wynika z tego niezbicie, że w wersjach, przekazanych nam przez tradycję za pośrednictwem ewangelii, nie mamy do czynienia z hagiograficznym zmyśleniem, lecz z prawdą.
Niestety, cała ta argumentacja, pozornie tak nieodparta, zawiera sporo słabości konstrukcyjnych. Przede wszystkim nie bierze w rachubę znanych w sądownictwie kłopotów ze świadkami. Wiadomo przecież, że pamięć człowieka nawet inteligentnego bywa zawodna, gdy chodzi o odtworzenie zaobserwowanych szczegółów z dość bliskiej nawet przeszłości. Zwłaszcza gdy ów człowiek świadczy pod mentalną presją środowiska, które żyło, jak to zaznaczyliśmy, w stanie umysłowej euforii i egzaltacji. Takie zbiorowe sugestie musiały oczywiście wpłynąć w sposób zasadniczy na ich zeznania i opowiadania o Jezusie.
Zresztą, ilu mogło być tych naocznych świadków i jaki zasięg miało ich oddziaływanie? Przeciętnie życie ludzkie trwało wówczas krócej i czterdzieści lat to było już więcej niż jedno pokolenie. Niewielu z tych świadków dożyło chwili, gdy ukazała się pierwsza relacja o Jezusie na piśmie. Jednak większego spustoszenia wśród nich dokonały zaburzenia polityczne w Palestynie, prześladowania i egzekucje. W sprawach biografii Jezusa i zasad jego nauki najpoważniejszym autorytetem była chyba gmina nazarejczyków w Jerozolimie. Przewodził jej przecież brat Jezusa Jakub Sprawiedliwy, któremu nawet Piotr Apostoł się podporządkował. Ale Jakub z rozkazu arcykapłana Annasza został ukamienowany w 62 r., a trzy lub cztery lata później zginęli także apostołowie Paweł i Piotr. Zanim nadszedł rok 70, rok zburzenia Jerozolimy, Palestyna obficie broczyła krwią, a nad jej obszarami wznosił się las nieprzeliczonych krzyży, na których zawisło na pewno również wielu świadków życia i działalności Jezusa.
Ale gmina jerozolimska liczyła, bądź co bądź, 120 członków; co z nimi się’ stało? Powiedzmy od razu, że losy ich były nad wszelki wyraz osobliwe i dla historii chrześcijaństwa brzemienne w skutki. Gmina jerozolimska – jak to już nadmienialiśmy w poprzednim rozdziale – zachowała ścisłą wierność ortodoksyjnemu judaizmowi i na tym tle miała zatarg z Pawłem, który nawracał pogan, nie żądając od nich, by poddali się rytualnym nakazom i zabiegom, jak np. obrzezaniu. Dokumenty, odkryte parę lat temu, świadczą, że oskarżała ona nawet Pawła o to, że wpadł w herezję ogłaszając Jezusa Bogiem.
Mimo jednak bezwzględnego przywiązania do starej wiary ojców, członkowie gminy odmówili udziału w powstaniu żydowskim. Jak tylko walki zbliżyły się do murów Jerozolimy, uciekli za Jordan i osiedlili się w mieście Pella. Tam, w tym ustronnym miejscu Palestyny, odizolowani od reszty społeczeństwa i zamknięci w ciasnym kręgu własnych wierzeń i praktyk, z fanatycznym uporem wyznawali religię, która była pierwotną, oryginalną religią apostołów i rodziny Jezusa. Kilkadziesiąt lat utrzymali się jeszcze jako sekta ebionitów (ubogich), potem zniknęli z kart historii, wchłonięci przez otaczające ich społeczeństwo.
Jeżeli wierzyć Euzebiuszowi, który z kolei powołuje się na wspomnienia Hegezypa (ok. 180 r.), część tych judeochrześcijan wróciła do Jerozolimy lub w ogóle jej nie opuściła. Wraz z najbliższą rodziną Jezusa nadal działali jako sekta nazarejczyków, a po egzekucji Jakuba wybrali na swego przełożonego bliskiego kuzyna Jezusa – Szymona, syna Kleofasa, który był bratem Józefa, ojca samego Mistrza. Ów Szymon żył bardzo długo i został ukrzyżowany za panowania Trajana (98-117 r.). Po nim objęli przewodnictwo wnukowie Judy, brata Jezusowego, Jakub i Sokker.
Jak z tego widzimy, wśród nazarejczyków wytworzył się system przypominający żywo kalifat islamski: przewodnictwo religijne spoczywało w rękach ludzi w ten czy ów sposób spokrewnionych z Jezusem. Znani byli oni jako „spadkobiercy” (desposyni), posiadali własną ewangelię w języku aramejskim i w celach dynastycznych propagowali wersję o pochodzeniu Jezusa z domu Dawidowego. Tę niezmiernie frapującą sprawę poruszymy dokładniej przy innej okazji, obecnie dodamy tylko, że jerozolimski odłam nazarejczyków istniał do 132 r., a więc do wybuchu powstania żydowskiego Bar Kochby i ostatecznego zrównania Jerozolimy z ziemią.
Zburzenie Jerozolimy i ucieczka do Pelli była jakby cezurą, która ostro przecięła historię chrześcijaństwa na dwie części: na okres judaistyczny i okres pauliński, który pozwoliłbym sobie nazwać także okresem judeo-hellenistycznym. Ośrodkami nowego ruchu stały się teraz miasta Bliskiego Wschodu, takie jak Antiochia, Efez i Tars, a ponadto Korynt, Aleksandria i oczywiście Rzym. A więc miasta, gdzie rozproszeni po świecie Żydzi z diaspory tworzyli większe skupiska dookoła swoich domów modlitwy. Do pierwszych gmin judeochrześcijańskich napływało teraz szeroką falą coraz więcej Greków, Syryjczyków i ludzi innych narodowości, a wraz z nimi przenikały do wierzeń chrześcijańskich wpływy hellenizmu, szczególnie jego misteriów religijnych, opartych na mitach o umierających i zmartwychwstałych bogach. W latach osiemdziesiątych I wieku chrześcijanie nie byli już sektą żydowską.
Z dwunastu apostołów, jeżeli uwierzymy tradycji, dziewięciu spotkał los męczenników wiary, jeden popełnił samobójstwo, a tylko dwóch, Filip i Jan, umarli śmiercią naturalną. Na tym przykładzie możemy przekonać się poglądowo, jak zatrważające to były czasy i jak niewielu świadków ocalało z palestyńskiej klęski. Ci zaś, którzy istotnie mogli świadczyć o Jezusie z autopsji – jakiż wpływ mogli mieć na umysły i wyobraźnię tych setek tysięcy obcych językowo i obyczajowo prozelitów, zamieszkujących rozległe obszary Bliskiego Wschodu. Dla tych nowych wiernych Jezus był ponad wszystko Bogiem i Zbawicielem, który umarł na krzyżu i zmartwychwstał. Daleki, obcy zakątek świata, skąd pochodził, oraz życie, jakie tam wiódł, miało dla nich znaczenie o tyle tylko, o ile czynione przezeń cuda i uzdrowienia potwierdzały wiarę w jego boskość.