Wydany przez nich werdykt ukazał się dopiero po długich latach wnikliwych dociekań i nie we wszystkich szczegółach spotkał się z jednomyślną aprobatą. Są kwestie, które z tych czy innych względów nie zostały wyjaśnione ostatecznie i nadal stanowią przedmiot żywej kontrowersji. Poczyniwszy w imię rzetelności to zastrzeżenie, spróbujmy teraz w mocno skróconej relacji przedstawić wyniki tych badań, które, nawiasem mówiąc, przypominają czasami pasjonujący pojedynek współczesnego, krytycznie wyostrzonego intelektu ze starodawnymi łamigłówkami.
Zacznijmy od Tacyta, wielkiego dziejopisarza i prozaika rzymskiego, patrycjusza i konsula (ok. 56-120 r. n.e.) Około 116 r. ukazało się najważniejsze jego dzieło Roczniki (Annales). W księdze XV znajdujemy opis słynnego pożaru, który wybuchł w 64 r. i omal nie strawił całego Rzymu. Wiemy, że współcześni oskarżali Nerona o to, że sam kazał miasto podpalić, aby uzyskać wolny teren na budowę nowego Rzymu według swoich własnych wyobrażeń. Szaleniec na tronie cesarskim postanowił odwrócić od siebie podejrzenia i zwalił winę na chrześcijan. W rozdziale 44 czytamy:
„Aby ją więc usunąć [pogłoskę], podstawił Neron winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Pilatusa; a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników. Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali, potem na podstawie ich zeznań ogromne mnóstwo innych, i udowodniono im nie tyle zbrodnię podpalenia, ile nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu. A śmierci ich przydano to urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów [albo przeznaczeni na pastwę płomieni i, gdy zabrakło dnia, palili się służąc za nocne pochodnie. Na to widowisko ofiarował Neron swój park i wydał igrzysko w cyrku, gdzie w przebraniu woźnicy z tłumem się mieszał lub na wozie stawał. Stąd, chociaż ci ludzie byli winni i zasługiwali na najsurowsze kary, budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni”.
Co o tym fragmencie sądzić? Za jego autentycznością przemawia jawnie wrogi stosunek do ofiar Nerona i ich wierzeń religijnych, nazwanych wzgardliwie „zgubnym zabobonem”. Ponieważ nie sposób przypuszczać, iż jest to interpolacja pochodzenia chrześcijańskiego, przyjmujemy za pewnik, że autorem jest sam Tacyt.
Wobec tego zadajmy sobie teraz pytanie, w jakim stopniu i czy w ogóle Tacyt zasługuje na wiarę, gdy pisze, iż w Rzymie mieszkało wielu chrześcijan, którzy swą nazwę od Chrystusa wywodzili. Pytanie to, na pierwszy rzut oka zaskakujące, nie jest tak znowu pozbawione uzasadnienia. Wiemy bowiem skądinąd, że w I wieku n.e. wyznawcy Chrystusa nie nazywali się jeszcze „chrześcijanami”, a pożar Rzymu, jak wiadomo, przypada na 64 r. n.e.
Z Dziejów Apostolskich (11,26) dowiadujemy się, że nazwę albo przydomek – jak kto woli – „christianoi” ukuli pogańscy mieszkańcy Antiochii. Jak powstała ta nazwa? Otóż „christos” to przekład na język grecki hebrajskiego słowa „mesjasz”, które oznacza „pomazany”, „namaszczony”. A więc przydomek „christianoi” znaczył: „zwolennicy Chrystusa”.
Z czasem wyznawcy Chrystusa przyzwyczaili się do tej nazwy i zaczęli sami jej używać. Zanim to jednak nastąpiło, nazywali siebie „świętymi”, „braćmi”, „wybranymi”, „synami światłości”, „uczniami”, „ubogimi”, a przede wszystkim „nazarejczykami”. U Mateusza czytamy: „A przyszedłszy zamieszkał w mieście, które zowią Nazaret, aby się wypełniło, co jest powiedziane przez proroków, że „Nazarejczykiem będzie nazwany” (2, 23). W Dziejach Apostolskich arcykapłan Ananiasz powiada o Pawle: „Męża tego, szerzyciela zarazy, znaleźliśmy wzbudzającego niepokoje wśród wszystkich Żydów na całym świecie, jako że jest on przywódcą buntowniczej sekty nazarejczyków” (24, 5). Wiemy również od niektórych ojców Kościoła, że przez długi czas dla określenia wyznawców Chrystusa znano tylko nazwę „nazarejczycy”.
A więc w 64 r. n.e. w Rzymie nie było „chrześcijan”, jak to podaje Tacyt. Nazarejczycy tworzyli wprawdzie osobną sektę, ale nie wyłamywali się z judaizmu. Uważali siebie za prawowiernych Żydów, a różnili się od swoich współbraci tym jedynie, że w ich przekonaniu zapowiedziany przez biblijnych proroków Mesjasz już się pojawił w osobie Jezusa Chrystusa. Nie można się dlatego dziwić Rzymianom, że nie odróżniali chrześcijan od Żydów, co między innymi widzimy na przykładzie notatki Swetoniusza, którą niebawem też tu się zajmiemy.
Tacytowi musimy w konsekwencji zarzucić, że swoją metodą odtwarzania przeszłości dopuścił się anachronizmu. W początkach II wieku, kiedy powstawały Roczniki, w Rzymie istotnie było dużo wyznawców Jezusa, których w tych czasach już nazywano chrześcijanami, Tacyt po prostu stosunki aktualne przeniósł żywcem wstecz o całe pół wieku. Można nawet wyobrazić sobie, jak do tego doszło. Historyk zaczerpnął chyba swoje informacje bezpośrednio u chrześcijan. Zapewne opowiadali mu oni nie tylko o tym, jak wielu chrześcijan zginęło niewinnie podczas pożaru, chociaż – trzeba tu nawiasem wtrącić – ofiarami byli na pewno także Żydzi, ale również podawali mu przy tej okazji takie fakty, jak śmierć Chrystusa za panowania Tyberiusza z wyroku Poncjusza Piłata, a przede wszystkim ogromnie ciekawy szczegół, jakoby męczeni przez Nerona wyznawcy Chrystusa wzbudzili uczucie litości wśród ówczesnych Rzymian.
Biorąc wszystko to pod uwagę, możemy ostatecznie powiedzieć, że zacytowany fragment istotnie wyszedł spod pióra Tacyta, wszelako inspirowany przez chrześcijan II wieku nie odtwarza wiernie sytuacji z 64 r., a więc z połowy I wieku. Trzeba jeszcze dodać dla ścisłości, że tekst Roczników odnaleziono dopiero w 1429 r. Znając swobodę, z jaką dawni kopiści traktowali oryginalne teksty, nie można wykluczyć możliwości, że ktoś z tych nieprzeliczonych pokoleń przepisywaczy uważał za wskazane dodać niektóre wymienione powyżej szczegóły, czyli że stanowią one późniejszą interpolację. Chodzić mogło m.in. o to, by w oczach nawróconych na chrześcijaństwo mieszczan rzymskich zrehabilitować ich przodków przez zaznaczenie, że dla pierwszych męczenników wiary żywili oni uczucie litości, że przeto dystansowali się od zbrodni Nerona. Kto by sądził, że ta teza jest raczej wątpliwa, ten nie liczy się z mentalnością i psychologią ludzi dawnych wieków, którym pojęcie historii w sensie współczesnym było całkowicie obce. W ciągu naszych rozważań często jeszcze spotkamy się z tego rodzaju ingerencjami w oryginalne teksty, by nie powiedzieć – z poprawiającymi historię falsyfikatami, dokonanymi w imię jakichś wyższych celów.