Autor Starożytności żydowskich, Józef Flawiusz, to postać fascynująca i zarazem enigmatyczna, właściwie jedna z najbardziej niezwykłych osobistości starożytnego świata. Jego psychika była tak zawiła i znaczona paradoksalnymi sprzecznościami, że do dnia dzisiejszego nikt właściwie nie zdołał jej rozszyfrować do końca, a opinie wydawane o nim przez kolejne pokolenia historyków wahają się od najwyższych pochwał aż do pomawiania go o najszpetniejsze bezeceństwa.
Ten człowiek o wielu obliczach spędził połowę życia na falach burzliwych wydarzeń swojej epoki, a resztę przeżył w spokojnym dostatku w Rzymie, korzystając z protekcji trzech z kolei cesarzy. Jeżeli się zważy, że był on jednym z wodzów powstania żydowskiego, że swoim męstwem dał się dotkliwie we znaki legionom cesarskim, że wreszcie znalazł się w niewoli i właściwie przeznaczona była mu śmierć na krzyżu jak innym jeńcom żydowskim, to chyba trudno wyobrazić sobie bardziej fantastyczną drogę życiową. Tak, losy jakoś dziwnie mu sprzyjały i nawet z najbardziej dramatycznych opałów potrafił wyjść obronną ręką. Jedni przypisują to szczęście diabelskiej chytrości i cynizmowi, inni znowu powiadają, że przerastał on bystrością umysłu swoich współczesnych i że posiadał wyjątkowy dar wnikliwości, co pozwalało mu szybko przystosować się do kolejnych sytuacji życiowych. Jakoż inteligencja była to rzeczywiście obrotna, wyostrzona jak brzytwa i pozbawiona skrupułów, nie można jednak nie brać pod uwagę innej, nie mniej intrygującej strony jego charakteru. Miał on bowiem w swoim usposobieniu coś ujmującego, coś, co uderzająco łatwo jednało mu oddanych przyjaciół i protektorów. Dziwną ironią losu było to, że jego rodacy napiętnowali go stygmatem zdrajcy i renegata, tymczasem w miarę upływu czasu okazało się, że mało kto położył tyle zasług dla żydostwa, jak właśnie on, autor niezastąpionych dzieł historycznych, piewca bohaterskich zmagań narodu żydowskiego z potęgą rzymskiego imperium, obrońca żydowskiej kultury i żydowskiej religii w polemicznych szermierkach z wrogimi pamflecistami.
Józef Flawiusz, jak sam stwierdza w swojej autobiografii, urodził się w roku objęcia władzy przez cesarza Kaligulę, czyli według obecnego kalendarza w 37 r. n.e. Z dumą zaznacza przy tej okazji, że jest członkiem wybitnego rodu kapłańskiego i że matka jego pochodziła z królewskiego domu Machabeuszów. Już w latach wczesnego dzieciństwa uchodził za cudowne dziecko. Podobno w trzynastym roku życia zabłysnął taką znajomością Prawa, że radzili się go w sprawach tej wiedzy nawet kapłani i wyżsi przedstawiciele administracji jerozolimskiej. W szesnastym roku życia oddał się z pasją zagadnieniom religijnym. Istniały wówczas w judaizmie trzy główne sekty: faryzeusze, saduceusze i esseńczycy. Młody zapaleniec postanowił zgłębić ich naukę w ten sposób, że po kolei wstępował w ich szeregi i uczestniczył we wszystkich nakazanych przez te sekty praktykach sakralnych. Widocznie jednak te kolejne doświadczenia nie uśmierzyły jego religijnego niepokoju, bo w końcu przyłączył się do głośnego naówczas anachorety Bannusa i spędził z nim aż trzy lata na pustyni w warunkach najskrajniejszej ascezy. Potem wrócił do rodziców w Jerozolimie i ostatecznie zgłosił akces do faryzeuszy, ponieważ, jak powiada, przypominali mu oni stoików greckich.
W 64 r. spotkał się ze swą pierwszą wielką przygodą życiową. Prokurator rzymski Feliks uwięził kilku zaprzyjaźnionych z nim kapłanów i odesłał do Nerona, aby odpowiadali tam za jakieś przewinienie. Czekając w więzieniu na rozprawę, z braku potraw rytualnych, żywili się jedynie tylko figami i orzechami. Józef miał wtedy zaledwie 27 lat, ale zdecydował się na rzecz zdawałoby się pozbawioną wszelkich widoków powodzenia: postanowił pojechać do Rzymu i wybawić przyjaciół z przykrego położenia. Podróż morska o mało nie położyła kresu jego życiu, bo okręt, na którym płynął, zatonął na Adriatyku podczas gwałtownej burzy. Z pięciuset pasażerów tylko osiemdziesięciu ocalało. Rozbitków wyłowił z morza inny przygodny statek i wysadził na ląd w italskim mieście portowym Puteoli.
Między uratowanymi był Józef Flawiusz, ale podjęta przezeń misja uratowania rodaków spaliła na panewce; utraciwszy cały swój dobytek, znalazł się w obcym mieście bez środków do życia. Kaprys przypadku jednakże i tym razem pośpieszył mu z odsieczą: szczęśliwy zbieg okoliczności zetknął go z protegowanym przez Nerona aktorem Aliturusem, Żydem z pochodzenia. Znajomość z kapłanem świątyni jerozolimskiej, i na dodatek z potomkiem królewskiej dynastii Machabeuszów, musiała pochlebić ambicji aktora; wyrobił mu on audiencję u cesarzowej Poppei. I tutaj po raz pierwszy zadziałał chyba ów urok osobisty, który później w życiu Józefa okaże się nieraz jeszcze przydatny. Poppea, podobno w cichości skłaniająca się ku religii żydowskiej i oczarowana młodym kapłanem z Jerozolimy, uzyskała u małżonka uwolnienie więźniów przysłanych przez Feliksa, a jego samego hojnie obdarowała.
Pobyt Józefa Flawiusza w Rzymie trwał prawie dwa lata i był dlań pożyteczną edukacją, która wpłynęła decydująco na jego późniejszą postawę w sprawach politycznych. W owym czasie nie tylko nauczył się płynnie mówić po łacinie, ale swoim bystrym umysłem trafnie ocenił ogrom potęgi rzymskiej i niemoc państw podbitych, które usiłowały się tej potędze przeciwstawić.