Выбрать главу

— To był nikt — odparła.

— Co to znaczy?

— To nie był ktoś. To było coś. Android, ruchoma jednostka antyłaskawcza podłączona wprost do wielkiego systemu komputerowego Istot w Culver City. Nowinka, którą puściliśmy na miasto.

— Aha — powiedziałem. — Aha.

— Zameldowano, że dałeś mu dobrze popalić przy tej robocie.

— On mi też. Prawie zrobił mi śmietanę z mózgu.

— Próbowałeś wypić morze przez słomkę. Przez chwilę wyglądało, że ci się to uda. Wiesz, że jesteś cholernie dobrym pajęczarzem?

— Dlaczego zaczęłaś dla nich pracować? — zapytałem. Wzruszyła ramionami. — Wszyscy dla nich pracują. Prócz takich jak ty. Zabrałeś wszystko, co posiadałam, i nie dałeś mi łaski. Cóż miałam zrobić?

— Rozumiem.

— To nie taka zła praca. Przynajmniej nie jestem tam, przy. murze. Nie posłano mnie też na TND.

— Nie — powiedziałem. — Pewnie nie jest to takie złe. Jeśli nie przeszkadza ci praca w pokoju z tak wysokim sufitem. To właśnie się ze mną stanie? Wysyłka na TND?

— Nie bądź głupi. Jesteś zbyt cenny.

— Dla kogo?

— System ciągle wymaga doskonalenia. Wiesz o tym najlepiej. Będziesz pracował dla nas.

— Myślisz, że zostanę borgmannem? — zdumiałem się.

— To lepsze niż TND — odparła.

Ponownie zapadłem w milczenie. Pomyślałem, że nie może mówić tego poważnie; zgłupieliby, gdyby powierzyli mi jakiekolwiek stanowisko, a wyszliby na kompletnych durniów, gdyby mi dali się zbliżyć do swego komputera.

— W porządku — powiedziałem. — Zrobię to. Pod jednym warunkiem.

— Twardziel z ciebie, nie?

— Pozwól mi na jeszcze jedno starcie z tym waszym androidem. Muszę coś sprawdzić. A potem możemy podyskutować, do jakiej pracy będę się tutaj najlepiej nadawał. Zgoda?

— Wiesz, że nie znajdujesz się w położeniu, w którym można stawiać warunki.

— Jasne. To co potrafię robić z komputerami, to sztuka jedyna w swoim rodzaju. Nie możecie mnie do tego zmusić wbrew woli. Do niczego nie możecie mnie zmusić.

Pomyślała nad tym. — Czemu ma służyć to powtórne starcie?

— Nikt przedtem mnie nie pokonał. Chcę spróbować jeszcze raz.

— Wiesz, że będzie gorzej niż za pierwszym razem?

— Niech się o tym sam dowiem.

— Ale po co?

— Daj tutaj swego androida, a pokażę ci po co powiedziałem.

Przełknęła to. Może to była ciekawość, może coś innego, ale podłączyła się do komputera i po krótkiej chwili przyprowadzono do pokoju androida, którego spotkałem w parku albo może jakiegoś innego z tą samą twarzą. Obrzucił mnie uprzejmym spojrzeniem bez śladu zainteresowania.

Zjawił się ktoś, zdjął mi z nadgarstka opaskę zabezpieczającą i wyszedł. Kobieta wydała androidowi polecenia, on wyciągnął w moją stronę nadgarstek i nawiązaliśmy kontakt. Rzuciłem się jednym skokiem.

Byłem obolały, sponiewierany, trząsłem się jak galareta, ale wiedziałem, co trzeba zrobić, i wiedziałem, że muszę to zrobić szybko. Rzecz polegała na całkowitym pominięciu androida — to była tylko końcówka, zespół w systemie komputerowym — i podążeniu dalej do tego, co stało za nim. Przeszedłem więc obok własnego programu androida; był pomysłowy, ale płytki. Od razu go wyminąłem, gdy układał swoje kombinacje, zanurkowałem pod powierzchnię i przeskoczyłem z poziomu końcówki na poziom głównego systemu komputerowego: serdecznie uścisnąłem sobie ręce z głównym komputerem w Culver City.

Jezu, ale to było uczucie!

Ta moc, te miliardy megabajtów, które tam przycupnęły, a ja podłączyłem się wprost do nich. Jasne, że czułem się jak mysz, która złapała się na jazdę na grzbiecie słonia. No i dobra. Mogłem być myszą, ale ta mysz wiozła się znakomicie. Trzymałem się kurczowo i wzbijałem w powietrze na huraganowych wichrach bijących od tej kolosalnej maszyny.

Bujając w górze wyrywałem z niej garściami całe bryły i ciskałem je w podmuchy wiatru.

Nie zauważył tego przez dobrą jedną dziesiątą sekundy. Taki był ogromny. A ja się tam znalazłem wyszarpując mu z wnętrzności całe bloki danych, drąc je radośnie i prując. On nie wiedział o tym, bo nawet najwspanialszy komputer, jaki kiedykolwiek zmontowano, ciągle jeszcze ograniczony jest w tempie swych operacji prędkością światła; jeśli najlepsze, na co cię stać, to te trzysta tysięcy kilometrów na sekundę, wędrówka sygnału alarmowego przez wszystkie kanały neuronowe zajmuje chwilę czasu. Ta maszynka była olbrzymia. Czyżbym się wyraził, że chodziło o muchę na grzbiecie słonia? Ameba wożąca się na barkach brontozaura byłaby odpowiedniejszym porównaniem.

Bóg jeden wie, ile szkód udało mi się wyrządzić. Ale oczywiście zespoły obwodów alarmowych w końcu weszły mi w paradę. Wewnętrzne bramki zatrzasnęły się i wszystkie czułe obszary zostały zaplombowane, a ja zostałem stamtąd strącony jednym ruchem, bez najmniejszego wysiłku. Nie było sensu tkwić tam dalej czekając, aż wpadnę w potrzask, więc wyszedłem ze zwarcia.

Odkryłem to, co chciałem wiedzieć. Gdzie kryją się systemy obronne, jak pracują. Tym razem komputer dał mi kopa, ale następnym mu się to nie uda. Mogę tam wleźć, kiedy tylko zechcę, i zniszczyć to, na co będę miał ochotę.

Android opadł na dywan. Teraz była to tylko pusta łupina. Na ścianie pokoju błyskały światła.

Patrzyła na mnie z trwogą.

— Co ty zrobiłeś?

— Pokonałem twojego androida — powiedziałem. — Nie było to takie trudne, gdy już się dowiedziałem, jakie klawisze nacisnąć.

— Uszkodziłeś główny komputer.

— Nie całkiem. Nie za bardzo. Dałem mu tylko mały prztyczek. Zdziwił się widząc, że do niego dotarłem, i to wszystko.

— Sądzę, że naprawdę go uszkodziłeś.

— Po co by mi to było?

— Właściwe pytanie brzmi: dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś. Dlaczego tam nie wlazłeś i nie spieprzyłeś na dobre ich programów.

— Myślisz, że mógłbym zrobić coś takiego?

Przypatrywała mi się badawczo. — Myślę, że mógłbyś.

— Cóż, może tak. A może nie. Ale wiesz, że nie jestem krzyżowcem. Podoba mi się życie, jakie prowadzę. Jeżdżę, gdzie chcę, robię, na co mam ochotę. To spokojne życie. Nie rozpoczynam rewolucji. Gdy trzeba wykiwać jakieś urządzenie, kiwam je, ale nie bardziej niż to konieczne. A Istoty nawet nie wiedzą, że istnieję. Jeśli wepchnę im palec między drzwi, przytrzasną mi go. A więc tego nie czynię.

— Ale teraz możesz.

Zacząłem czuć się nieswojo. — Nie rozumiem ciebie — powiedziałem, choć przychodziło mi na myśl coś przeciwnego.

— Nie lubisz ryzyka. Nie lubisz być na widoku. Ale jeśli pozbawimy cię wolności, jeśli uwiążemy cię tu, w L.A., i zmusimy do pracy, co będziesz miał do stracenia? Zaraz tam wleziesz. Wykiwasz maszynkę, raz a dobrze. — Milczała jakiś czas. — Naprawdę byś to zrobił. Widzę teraz, że masz po temu możliwości i można postawić się w takim położeniu, w którym zechcesz z nich skorzystać. I wtedy spieprzysz dla nas wszystko, prawda?

— Co?

— Załatwisz Istoty, to jasne. Tak narozrabiasz w ich komputerze, że będą musiały wyrzucić go na złom i zacząć wszystko od nowa. Czy nie tak?

No dobra, dopadła mnie.

— Ale nie dam ci tej szansy. Nie będzie tu żadnej rewolucji, ja nie zamierzam być jej bohaterką, a ty nie jesteś typem herosa. Rozumiem ciebie teraz. Niebezpiecznie z tobą igrać. Jeśli ktoś to zrobi, znajdziesz okazję do zemsty i nic cię nie obejdzie, co ściągniesz komuś na głowę. Mógłbyś zniszczyć ich komputer, ale wtedy oni wzięliby się za nas i byłoby dwa razy gorzej niż teraz, a ty miałbyś to gdzieś. Ucierpielibyśmy wszyscy, a ty miałbyś to w nosie. Nie. Moje życie nie jest takie okropne, nie chcę, żebyś je przewrócił do góry nogami. Już raz mi to zrobiłeś. Nie chcę, żeby się to powtórzyło.