– A uczeń?
– Uczniem to on będzie za rok albo za dwa. Na razie tobołki nosi, obóz pomaga rozbijać, no i towarzystwo zapewnia, bo w górach człowiek nogę złamie na szlaku i z głodu zdechnie.
Ruszyli w stronę stajni. Oficer wciąż uśmiechając się, uprzejmie zajął miejsce po prawej stronie nieznajomego.
– Racja, panie...
– Wybaczcie. Mistrz Enwar z Wereh.
– Idziecie za góry? Przez Belenden? A potem? Na szczyt Przejścia Dwóch, przez Łysicę i w dół? Nie zdążycie przed nocą.
– Nie mam zamiaru. – Muzyk uśmiechnął się lekko. – Dobrze będzie, jak uda nam się dotrzeć na szczyt, a tam przenocujemy w strażnicy. I tak za późno wstaliśmy. Gdybym się nie spieszył, poprosiłbym was o towarzystwo, ale chcę zejść z gór jutro w południe, więc muszę wyruszyć już teraz.
Weszli do stajni. Sześć koni stało w boksach, a dwa wierzchowce i muł były właśnie przygotowywane do drogi. Na górze, na stryszku wypełnionym sianem, wciąż chrapali żołnierze. Kenneth przyszedł tu właśnie zarządzić pobudkę. Trochę zaspali, czekało ich szybkie śniadanie i jeszcze szybszy marsz, jeśli mieli zdążyć przed zmierzchem. Prawie z zazdrością spojrzał na konie muzyka i jego ucznia, osiodłane już i gotowe do drogi. Krępy wyrostek, będący zapewne towarzyszem Enwara, zaczynał właśnie troczyć sakwy na grzbiecie jucznego muła. Na widok mistrza skulił się i przyspieszył.
Z otworu w poddaszu wyjrzał dziesiętnik.
– Już na nogach, panie poruczniku?
– Tak, Varhenn, dola oficera – ostatni idzie spać, pierwszy wstaje i tak dalej. Złaź.
– Już idę, panie poruczniku. Ależ mnie łeb boli...
– O ile dobrze pamiętam, Varhenn, uparliście się, że każdy postawi kolejkę. Tylko psy zwolniono z tego obowiązku.
Dziesiętnik uśmiechnął się boleśnie, usiadł na krawędzi, zsunął się, przez chwilę zawisł na rękach i ciężko zeskoczył na klepisko. Zachwiał się, zaklął, zrobił dwa szybkie kroki naprzód i żeby nie upaść, oparł się lekko o zad muła.
– Ostr...
Muzyk nie zdążył dokończyć. Zwierzę wydało z siebie dziki ryk, jakby nagle poczuło na skórze pazury niedźwiedzia, i stanęło dęba. Chłopak, próbujący załadować mu na grzbiet kolejną sakwę, został kopnięty w pierś. Pakunek rozwiązał się i na wszystkie strony poleciały jakieś rulony, karty i papiery. Kenneth spojrzał. Rysunki gór, miast, wsi, dróg.
– Nie mówiliście, że jesteście malarzem, mistrzu. – Porucznik podszedł do rozsypanych papierów, dając jednocześnie ręką znak Velergorfowi.
Uwaga. Niebezpieczeństwo.
– To nie ja, tylko Mallen, panie poruczniku. Chłopak. Pozwalam mu rysować co chce, bo nie dałby mi spokoju. Chyba będę musiał go oddać na naukę do malarza.
Muzyk, który pozwala uczniowi w terminie marnotrawić czas na rysowanie, zamiast gonić go do brząkania na lutni. Ciekawe. Oficer przykucnął, podniósł jeden z rulonów i go rozwinął.
– Mapy też rysuje? I skąd wiedziałeś, że jestem porucznikiem, skoro nie noszę dystynkcji?
Zgrzytnęło. W chwili, gdy się odwracał, Enwar runął na niego, łopocąc płaszczem. W prawej dłoni, cudownie uwolnionej z temblaka, trzymał sztylet o wąskim ostrzu. Kenneth rzucił mu w twarz mapę, złapał za rękę i czując, że napastnik przenosi ciężar ciała na przednią nogę, skręcił szybko biodra tak, że kolano, które miało trafić go w krocze, uderzyło w udo. Zabolało.
Naparł na fałszywego muzyka, odchylił się lekko i uderzył głową w twarz przeciwnika. Mężczyzna zdążył się lekko odchylić i cios nie rozkwasił mu nosa, tylko trafił w policzek.
– Varhenn!
Świsnęło. Drewniany cebrzyk z wodą do pojenia zwierząt zatoczył krótki łuk i trafił szpiega w potylicę. Było po wszystkim.
—— • ——
Zbiórka odbyła się w trybie bojowym. W niecałe trzy minuty oddział był pod bronią i w pełnym rynsztunku. Kac nie kac, byli Górską Strażą.
Więźnia rozebrali do przepaski biodrowej i związali. Tak jak Kenneth się domyślał, jego prawa ręka była zdrowa. Za to odzież kryła liczne niespodzianki. Znaleźli cztery sztylety do rzucania, stalową garotę, sześciocalową szpilę z wydrążonym ostrzem i kilka małych buteleczek, wypełnionych bezbarwnymi i bezwonnymi płynami. Osiem wytrychów i mały nożyk, z ostrzem z brązu i miedzianą rękojeścią, cały pokryty piktogramami. Gdy Kenneth wziął go do ręki, miał wrażenie, że broń wibruje. Magia.
Zebrali się na dziedzińcu. Szpieg leżał na wznak, niemal nagi, i nadal nie dawał oznak życia.
Karczmarz podszedł do oficera i ukłonił się z szacunkiem.
– Chłopak powinien wyżyć, panie poruczniku. Ma połamane żebra i ze dwa dni będzie nieprzytomny, ale jeśli bogowie pozwolą, wyliże się.
– To dobrze.
Pomocnik wyszedł najgorzej z całego zajścia. Choć z drugiej strony, muły wywodzące się z miejscowych zwierząt znane były z tego, że potrafią kopnięciem zabić górskiego lwa. Chłopak i tak miał szczęście. Kenneth postanowił jednak nie ryzykować przenoszenia go w takim stanie do Belenden. Młodzik miał zostać w karczmie, pilnowany przez kilku strażników, a jutro przyślą po niego wóz. Ważniejszego jeńca mieli zabrać od razu.
Dał znak dwójce żołnierzy, od jakiegoś czasu trzymających już wiadra z wodą.
– Nie trzeba. – Związany nagle otworzył oczy. – Po co mam mokry iść.
Strażnicy popatrzyli na dowódcę, ten spokojnie kiwnął głową.
Dwa strumienie lodowatej wody trafiły mężczyznę w pierś. Zaklął paskudnie i próbował poderwać się z ziemi, ale jeden z żołnierzy wcisnął go nogą w błoto.
– To ostrzeżenie. – Kenneth stanął nad szpiegiem i spojrzał mu prosto w oczy. – Nie będziesz więcej udawał nieprzytomnego. Jeśli zrobisz to jeszcze raz, każę połamać ci ręce, tak na wszelki wypadek. Poza tym jak ci będzie zimno, to zaczniesz się szybciej ruszać, a ja chcę być w koszarach przed wieczorem. Teraz cię rozwiążemy, a ty się ubierzesz.
Wskazał na stare portki, słomiane łapcie i brudną koszulę, którą dostali od karczmarza.
– A moje ubranie? – Nawet leżąc w błocie i trzęsąc się z zimna, jeniec potrafił nadać głosowi ton oburzenia.
– Za dużo tam ciekawych drobiazgów, a ja nie jestem pewien, czy wszystkie znaleźliśmy. Dowódca pułku zawiadomi miejscowe Szczury i oni je sobie dokładnie obejrzą.
Agenci imperialnego Wywiadu Wewnętrznego sami nazywali się Szczurami. Kenneth wprawdzie nie znał żadnego, ale pułkownik Akeres Gewanr, dowódca Szóstego, z pewnością miał z nimi kontakt.
Dał znak, żołnierz zdjął nogę z piersi szpiega i postawił go na nogi. Gdy rozcinano więzy jeńca, w rękach kilku strażników pojawiły się napięte kusze, ale żołnierze nawet nie zadali sobie trudu, żeby w niego mierzyć. Nie wyglądał na głupca.
Więzień, krzywiąc się i trzęsąc z zimna, założył przyniesione łachmany, po czym ponownie związano mu ręce na plecach.
– Zaraz ruszamy – Kenneth podniósł głos, aby wszyscy go usłyszeli. – Będziemy szli szybkim marszem, więc odlać się i załatwić inne rzeczy teraz. Najbliższy postój po południu.
Nie rozległ się jęk zawodu, wszyscy czuli, że sprawa jest poważna. Wśród kart i zwojów znalezionych przy szpiegu były dokładne mapy nie tylko powszechnie znanych dróg przez góry, lecz także zaznaczono na nich nieoficjalne przejścia, wąskie ścieżki i mało uczęszczane dróżki, z których korzystała głównie Górska Straż i bandyci. Położenie niektórych z tych szlaków było ścisłą tajemnicą, bo zwłaszcza w czasie wojny, szybkie i bezpieczne przemieszczanie wojska miało w górach kluczowe znaczenie. Poza tym wśród szkiców były też pejzaże, pokazujące górskie szczyty, wsie, miasta, pojedyncze wieże strażnicze i dokładnie rozrysowany z kilku stron widok na Belenden. Podejścia pod mury miasteczka, umocniony garnizon, brama wjazdowa. Chłopak, jeśli to naprawdę on rysował, miał w dłoniach i oczach prawdziwy majątek. Prawie szkoda, że zgodnie z imperialnym prawem te dłonie zostaną odcięte, a oczy wyłupione.