Выбрать главу

– Uciekło czternastu – zaczął szaman bez wstępu. – W tym czworo władających Mocą: jeden chłopak, dwie kobiety i ten czarownik. Wiem, że idą do Gwyhhrenh-omer-gaaranaa, chcą przejść na waszą stronę. Drogą, którą uciekli, da się dojść do lodowca w kilkanaście godzin. Ale ja znam szlak o połowę krótszy.

Kenneth skrzywił się, gdy wiatr przyniósł potworny smród od strony jaskini. Coś mu to przypomniało.

– Do czego zatem jesteśmy ci potrzebni? – zapytał. – Wyprzedź ich i dokończ sprawę.

Borehed pokiwał głową w bardzo ludzkim odruchu.

– Chciałbym. Wtedy mógłbym przyprowadzić więcej wojowników i przywitać was jak należy.

Oficer nawet nie mrugnął.

– O – szaman uniósł brwi, co nadało jego twarzy niemal komiczny wygląd – powstrzymałeś się od położenia ręki na mieczu. I od zrobienia groźnej miny. Prawdą więc jest to, co mówią, że włosy w kolorze ognia świadczą albo o głupocie, albo o twardym charakterze. U ludzi też.

– Mów dalej – porucznik zignorował zaczepkę.

– Moi wojownicy pochodzą z trzech różnych szczepów, które chwilowo zawarły sojusz. Są wściekli po wczorajszej klęsce i cały ten sojusz się chwieje. Tylko ja trzymam ich razem. Jeśli nie pójdę z nimi, mogą z byle powodu rzucić się sobie do gardeł. Wiedzą, że przepędziliśmy już Shadoree z naszej ziemi, niewielu rozumie, że oni mogą wrócić, a zbyt wielu ma gorące głowy.

– Więc idź z nimi.

– Nie mogę. – Aher dotknął ręką piersi. – W tych bliznach kryje się Moc. Potrzebowałbym przynajmniej dwóch dni, by ją zamaskować. Teraz ten czarownik wyczuje mnie na milę, tak jak ja jego. Żadna zasadzka nam się nie uda. Ale mogę posłać was. Sam mówiłeś, że potrafisz się na nich zasadzać. My wam ich nagonimy.

– Czterech władających Mocą – przypomniał oficer. – Mamy być sztuką mięsa w sidłach na niedźwiedzia?

Borehed ruszył powoli w stronę jaskini. Kenneth zauważył, że w miarę jak rosła dzieląca ich odległość, spojrzenia otaczających go aherów przestawały być obojętne. Pojawiło się w nich coś bardzo niedobrego. Coś kojarzącego się z krzywym, zębatym ostrzem, zgrzytającym o żebra. Ruszył za szamanem.

– Teraz rozumiesz – zagadnął wojownik, nie odwracając się i nie zwalniając kroku. – Oni wiedzą o Węźle Wody, ale respektowanie go wiele ich kosztuje. I to nawet wtedy, gdy jestem tuż obok. Nie mogę posłać ich do zasadzki samych, i nie mogę być tam z nimi.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

W chwili, gdy otwierał usta, kolejny podmuch wiatru przyniósł od strony jaskini falę tak potwornego smrodu, że stanął, jakby uderzył o ścianę. Nagle zrozumiał, co mu to przypomina, i pobladł.

Borehed też się zatrzymał.

– Wrażliwy nos?

– Nie. Nie na smród, ale na to, co jest w tej jaskini. Widziałem już kiedyś coś takiego.

– Gdzie?

I wtedy, stojąc przed jaskinią, co do przeznaczenia której nie miał już żadnych wątpliwości, Kenneth opowiedział aherskiemu szamanowi o Koory-Amenesc. Oraz o wypełnionej gównem piwniczce, którą znaleźli w wiosce.

– Spędzili tam każdego, kto przeżył pierwszy atak – opowiadał, mając wszystko jeszcze raz przed oczami. – Mężczyzn, kobiety i dzieci. Przez trzy miesiące nikogo nie wypuszczali, chyba że prosto na rożen albo żeby się zabawić, torturować, katować. Raz na dwa, trzy dni wrzucali im trochę jedzenia i dawali wody. Czterdzieści osiem osób zamkniętych w piwniczce, cztery kroki na sześć. Oni wiedzieli, co ich czeka, nie mogli nie wiedzieć. Ci, którzy umieli pisać, paznokciami na belkach ścian skrobali modlitwy, zaklęcia, przekleństwa. Większość popadła w apatię, oszalała lub popełniła samobójstwo.

Zapatrzył się na wylot jaskini, czując suchość w ustach. Kiedy znów się odezwał, zdania rwały mu się jak kiepska przędza.

– Jedna z kobiet była w ciąży. Shadoree nie zabili jej od razu. Pewnie obiecywali sobie przysmak z mięsa noworodka. Nie wiadomo, czemu czekali na naturalne rozwiązanie, zamiast wypruć z niej dziecko w ostatnich dniach ciąży. Czekali, aż sama urodzi. I nie wiem, dlaczego się nie zabiła. Może trzymała ją przy życiu nadzieja, że przyjdzie ratunek, że ktoś się zjawi i wyciągnie ją z tego piekła. Żyła najdłużej... Sama. Ostatnia z rodu... Wiedząc, że urodzi tylko po to, by...

Przerwał, zaciskając pięści aż do bólu. W dniu, gdy zakończyli przeszukiwanie tej piwniczki, złożył sobie pewną przysięgę. Obiecał, że nie spocznie, póki Shadoree nie znikną z powierzchni ziemi. Nie przypuszczał wtedy, że ta obietnica zaprowadzi go na północną stronę lodowca i zmusi do pogawędki z jednym z najgroźniejszych aherskich szamanów.

– Urodziła, tydzień przed terminem, udusiła dziecko pępowiną i utopiła w gównie. Tak, w gównie, przez prawie trzy miesiące czterdzieści osób srało i szczało pod siebie. Gdy przybyliśmy do wioski, w piwniczce było gówna po kolana. Dziwi cię to?

– Nie. Zabiła się? – Borehed nie okazał żadnych emocji.

– Tak. Nasz czarodziej wyczytał tę historię ze ścian piwnicy. Przez trzy dni jeszcze ich zwodziła, żeby ciało dziecka nie nadawało się do jedzenia. Potem zębami przegryzła sobie żyły i umarła, leżąc w tym samym gównie, w którym utopiła dziecko. Nie zjedli jej, może nie byli aż tak głodni.

Szaman poprowadził go w stronę jaskini.

– Patrz – wycedził.

Z wylotu pieczary wypływał mętnobrązowy strumień. Cuchnęło od niego na milę. Na znak Boreheda dwóch wojowników weszło do środka i wyciągnęło z niego skamlącą istotę. Kenneth potrzebował chwili, by zorientować się, że to młoda aherska kobieta, właściwie dziecko. Naga, usmarowana ekskrementami i czymś jeszcze, brązową zaschniętą skorupą, która pękając, odsłaniała żywe mięso. Z jej czaszki zdarto skalp i jedynym czystym miejscem na wychudzonym ciele była biała kość czerepu, okolona wianuszkiem zaropiałej skóry. Nie miała nosa, warg, zębów, jej oczodoły były pustymi jamami. Stworzenie zawyło rozpaczliwie i przypadło do nóg najbliższego wojownika, śliniąc mu buty. Potem uniosło głowę i zawyło. Pomiędzy poczerniałymi dziąsłami zatrzepotał kikut języka.

Oficer odwrócił wzrok.

– Nieładny widok, co? Mieli tu trzy takie jaskinie, ale tylko w jednej znaleźliśmy kogoś żywego, o ile można ją tak nazwać. – Szaman dał znak i dziewczynę zawleczono do jaskini.

Kenneth powoli wziął głęboki oddech.

– Dlaczego nie skrócicie jej cierpień?

Borehed odwrócił się na pięcie z ogniem w oczach.

– Pytasz, dlaczego nie roztrzaskam jej głowy kamieniem, jak to podobno robimy ze swoimi rannymi? Albo czemu nie poszczujemy na nią dla zabawy jednego z naszych psów bojowych? Wojownicy mieliby wielką uciechę. Znam większość waszych opowieści o naszych zwyczajach i rozrywkach. Tych, które rozpalają w sercach nienawiść i pogardę. Aherzy, aherowie, jak nas z odrazą nazywacie, stwory ciemności, pomiot Niechcianych. Zabić ich, wytłuc, oczyścić z nich naszą piękną ziemię. Aherzy. – Wypluł to słowo, jakby parzyło go w usta. – Pamiętasz początek waszej Księgi Czarnych Wieków? „I nadeszły z północy Legie Demonów, Niechcianych, Władców Bólu, Wyrthów, Gryellów, Aherów i wszelakiego plugastwa. I nastały Wieki Czarne, gdy nawet słońce zakryło twarz, nie mogąc patrzeć na nędzę i niedolę, jaka spadła na ludy świata”. Tak, znam to. Nauczyłem się czytać wasze pismo, żeby zrozumieć... Poznaj swojego wroga, mówicie. Mądrze.

Szaman zbliżył się do porucznika.

– Gdybyś zobaczył na własne oczy prawdziwego ahera, człowieku, zeszczałbyś się ze strachu, a potem zaczął krzyczeć, dopóki nie pękłyby ci płuca i serce. My jesteśmy Ag’heeri. Lud Gór. Przez wiele lat żyliśmy z ludźmi w pokoju, obok siebie. Handlowaliśmy, pracowaliśmy i bawiliśmy się razem. Były i zatargi, lała się krew. Ale zawsze potrafiliśmy się dogadać. Nasze wioski były i sto mil na południe od Ojca Lodu. A potem dotarło tu Imperium. Meekhańczycy ze swoimi prawami, religią, zabobonami, poczuciem wyższości i chciwością. Nagle okazało się, że doliny, w których stały nasze wioski, powinny należeć do ludzi, bo są w nich zbyt żyzne ziemie, że góry, które na nasze nieszczęście kryły w swoich trzewiach bogate złoża srebra, złota, miedzi i żelaza, przede wszystkim żelaza, to za dobre miejsce dla niższej rasy. Więc wypaczyliście naszą nazwę, bo była podobna do nazwy jednego z plemion Niechcianych, i uznaliście, że można nam zabrać wszystko. Nasza magia, Tańce z Duchami, Pieśni Kamienia i Wody nagle stały się dziką formą czczenia Mroku, choć istniały, zanim przybyli Niechciani i zaczęły się Wojny Bogów. Zepchnęliście więc nas tu, na kraniec świata, pomiędzy Wielki Grzbiet, za którym nie ma już nic poza lodowym pustkowiem, a ścianę waszej nienawiści. Z jednej strony nieprzebyte góry, z drugiej miecze i topory, a pośrodku głód i nędza.