Oczywiście Rada mogła kontynuować batalię, oznaczałoby to jednak wojnę na wyniszczenie, płonące statki i magazyny, trupy na ulicach Wysokiego i Niskiego Miasta, skrytobójców biegających po dachach. Nikt by tej wojny nie wygrał, a nawet jeśli, to wyszedłby z niej tak osłabiony, że latami lizałby rany. Obie strony wolały zachowywać chwiejną równowagę.
Żeby jednak tak się działo, Radzie Miasta musiała się przeciwstawić silna i odpowiednio kierowana Liga Czapki. Poszczególnymi dzielnicami, a nawet ulicami, rządziły na wpół niezależne gildie złodziei, lecz wszyscy ich przywódcy tradycyjnie składali przysięgę anwalarowi, wielkiemu przywódcy Ligi. Oddawali mu też dziesiątą część dochodów, w zamian oczekując rozstrzygania sporów, stania na straży kodeksów i pośredniczenia w konfliktach z prawem. Niejeden złodziej wyszedł z lochów po przekazaniu odpowiedniej kwoty odpowiednim ludziom, niejeden wyrok zamieniono z łamania kołem na galery, z których można uciec, albo na banicję, z której można powrócić.
Jednakże w sytuacji, gdy Ligą rządził nieudacznik pokroju Gryghasa i każda gildia musiała sama mierzyć się z atakami hrabiego i jego fanatyków, nie potrafiono powstrzymać rzezi. Nic dziwnego, że Gruby szykował się do wojny. Jeśli było coś, co kochał bardziej niż miasto, była to Liga Czapki, a raczej jej wyidealizowany obraz, lecz Altsin musiał też przyznać, że mało kto nadawał się na anwalara lepiej niż Cetron-ben-Goron.
– Szykujesz się przeciw Gryghasowi? Chcesz zostać nowym anwalarem? Nigdy nie miałeś takich ambicji.
Gruby wzruszył ramionami.
– To bardziej sprawa konieczności niż ambicji. Ludzie do mnie przychodzą, ci z rozbitych gildii i ci z tych zagrożonych. Czanhor, ges-Breagd, Onwers, Vantymayla – wszyscy czują sztych półtoraka na gardle, że się tak malowniczo wyrażę. Ci strachliwsi pochowali się po różnych dziurach, ale to nic nie daje. Pamiętasz Mątwę? Próbował ukrywać się w kanałach pod starymi dokami. Straż i Prawi wykurzyli go stamtąd w dwa dni.
– I co? – Altsin nie potrafił ukryć zdziwienia. – Tak po prostu włożył łapki w dyby? Sam sobie założył pętlę na szyję? Bywałem w tamtych kanałach, tysiąc ludzi by ich nie zdobyło, gdyby Mątwa tego nie chciał.
– Chyba że ktoś wydałby na to naprawdę dużo pieniędzy. A hrabia nie oszczędza. Ma dostęp do kasy miasta i jeśli trzeba, zatrudnia szpiegów, magów i bandy zbirów, którzy wspomagają straż i jego przydupasów. Przeciw Mątwie wysłał trzystu ludzi, w tym kilkunastu czarowników, i to wystarczyło. A nie wynajmuje ulicznych magików, tylko mistrzów z wielkich gildii.
Dochodzili do końca uliczki. Altsin zatrzymał się, odwrócił i oparł o ścianę, lustrując uważnie okolicę. Za cholerę nie potrafił wskazać, kto spośród kręcących się po uliczce ludzi pracował dla Cetrona. Albo byli naprawdę dobrzy, albo kilka lat poza miastem pozbawiło go podstawowych umiejętności.
– Którzy są twoi? – rzucił wreszcie.
Cetron wyszczerzył się krzywo.
– Nie słuchałeś, chłopcze. Temu pożyczyłem pieniądze, tamtemu pozwoliłem przez rok nie płacić czynszu, owemu – machnął ręką w stronę sklepiku z przyborami marynarskimi – wyciągnąłem dwóch synów z lochów. Innemu przysłałem w prezencie przyrodzenia trzech gnojków, którzy próbowali zgwałcić mu córkę. Tak między nami mówiąc, to była ostatnia próba gwałtu w okolicy. Wszyscy ci ludzie są moi. Co do jednego. Rozumiesz?
– Rozumiem. Byłbyś dobrym anwalarem.
– Nie podlizuj się. Rozmawiałeś z hrabią?
Pytanie padło niespodziewanie, a Altsin usłyszał w głowie ostrzegawczy syk. Tym samym tonem Cetron przesłuchiwał kiedyś jednego zbira spoza miasta. Wtedy po raz pierwszy w życiu złodziej widział, jak ważący dwieście pięćdziesiąt funtów i mierzący prawie dziewięć stóp drab płakał, szlochał i popuszczał w spodnie ze strachu.
– Tuż zanim kazał mi wyjechać z miasta. – Prawda zabrzmiała dziwnie niedorzecznie. – Nie rozmawialiśmy długo.
Niedobrze, Altsin się skrzywił, zaczynasz się tłumaczyć.
– Co mówił?
Znów ten ton, spokój i zwykła, niegroźna ciekawość. Tylko nagle ściana za plecami Altsina zrobiła się lodowato zimna.
– Nie pamiętam dokładnie. Byłem ranny, obolały, straciłem dużo krwi. Mówił głównie o sobie. O Reagwyrze, jakimś cudownym uzdrowieniu, obowiązkach wojownika i innych głupotach. I o polityce. Że nie dał się nabrać na intrygi Ewenneta-sek-Gresa i baronowej Lewender. Tyle.
Cetron patrzył na niego i uśmiechał się. Wbrew sobie, Altsin przełknął ślinę.
– Barona sam zabiłeś, a Darwenia Lewender wyjechała z miasta wkrótce po tym i słuch o niej zaginął. Mnie interesuje hrabia. Bendoret Terleach. Czy to, co mówił o Reagwyrze, brzmiało poważnie? Czy on naprawdę wierzy... uważa się za sługę Pana Miecza? Jak na razie Świątynia Reagwyra nie popiera go oficjalnie, ale ma w niej coraz więcej sympatyków, a niektórzy hierarchowie niemal go nie odstępują. Czy on posługuje się nimi, czy oni nim? Co? Kapłani ciągle pamiętają chwałę Legionów Pana Bitew i chętnie by ją wskrzesili. Nie wszyscy, ale niektórzy, owszem. Próbowałem zrozumieć hrabiego, zebrać o nim informacje, ale niewielu jest takich, przed którymi on się otworzył. Więc?
Altsin sięgnął pamięcią do tamtej nocy, gdy demon nawiedził go po raz pierwszy. Osłabienie po przebudzeniu, półmrok wczesnego świtu, bandaże, ledwo pozwalające poruszyć ręką. Był wtedy na łasce hrabiego. Pamiętał smak wina, cichy głos, przemawiający z wewnętrzną siłą. Gdy mówił o Reagwyrze, pojawiało się w nim jakieś ciepło.
– Wierzy naprawdę – zaczął. – Jest politykiem i intrygantem jak wszyscy w Radzie, ale przede wszystkim wierzy, że został wybrany przez Pana Bitew. I nie sądzę, by kapłani dali radę nim manipulować, bo Terleach uważa, że Reagwyr uleczył go w jakimś celu i jeśli będzie trzeba, sam wybierze nowych hierarchów. Nie wiem jednak, co jest dla niego teraz ważniejsze. Minęło... pięć lat. Mogę ci opowiedzieć o hrabim, który mnie wypuścił, lecz niewiele wiem o tym, który teraz walczy z Ligą. Czy to radca, który chce przejąć pełnię władzy w mieście, czy raczej fanatyk, który ma misję do spełnienia.