Выбрать главу

Ce­tron po­ki­wał gło­wą.

– No to któ­ry z nich wy­pu­ścił cię ży­we­go?

To było py­ta­nie na wagę ży­cia.

– Ten dru­gi. Ten, któ­ry sę­dzio­wał przy po­je­dyn­ku i wie­rzył, że Pan Bi­tew był­by nie­za­do­wo­lo­ny, gdy­by mnie wte­dy za­bił.

Alt­sin cze­kał i pa­trzył, z peł­ną świa­do­mo­ścią, że wła­śnie waży się jego los. Je­śli Gru­by uzna, że skła­mał, a jego po­ja­wie­nie się wła­śnie tu i te­raz jest czę­ścią ja­kiejś in­try­gi uknu­tej przez hra­bie­go, noc­ne kosz­ma­ry oka­żą się na­praw­dę nie­wiel­kim pro­ble­mem. Naj­pew­niej zresz­tą na­stęp­ny nie zdą­ży go na­wie­dzić. Zło­dziej pró­bo­wał się nie wier­cić, choć wciąż wy­da­wa­ło mu się, że opie­ra się o blok lodu.

Wresz­cie Ce­tron zmru­żył lek­ko oczy i uśmiech­nął się pół­gęb­kiem, a ścia­na za ple­ca­mi Alt­si­na od­zy­ska­ła nor­mal­ną tem­pe­ra­tu­rę. Uda­ło mu się też po­wstrzy­mać głę­bo­kie wes­tchnie­nie i był z tego po­wo­du na­praw­dę dum­ny.

– Ilu ma tych Pra­wych? – rzu­cił, żeby coś po­wie­dzieć.

– Czter­na­stu. Dzie­się­ciu znam z imie­nia i na­zwi­ska, to głów­nie mło­dzi szlach­ci­ce z pro­win­cji. Lecz o czte­rech na­dal nic nie wiem. Wszy­scy to zim­no­krwi­ste, po­zba­wio­ne su­mie­nia i li­to­ści su­kin­sy­ny, co to po­tra­fią ko­bie­tę w cią­ży i z czwór­ką dzie­ci wy­rzu­cić z mia­sta, bo nie ma męża i mo­gła­by że­brać na uli­cy. Cho­dzą za­zwy­czaj pa­ra­mi i w to­wa­rzy­stwie kil­ku straż­ni­ków, któ­rzy na­wet nie uda­ją, że są czymś wię­cej niż pa­choł­ka­mi od brud­nej ro­bo­ty.

– Dla­cze­go jesz­cze żyją? Nie, nie – Alt­sin uniósł dłoń – wiem, że to by zna­czy­ło ofi­cjal­ną woj­nę z Radą. Ale gdy­by je­den czy dru­gi obry­zga­li krwią bruk, resz­ta stra­ci­ła­by na za­pa­le. Hę?

– A co my­ślisz, że wszyst­kie gil­die dają się wy­rzy­nać przez sza­cu­nek dla pra­wa? – Ce­tron skrzy­wił się, jak­by go bo­lał ząb. – Wi­dzia­łeś ich broń? Wi­dzia­łeś. A wi­dzia­łeś, jak nią wal­czą? Jak­by ich ktoś opę­tał. Za dwo­ma z nich Rzeź­biarz po­słał kie­dyś trzy­dzie­stu swo­ich chłop­ców. Do­pa­dli ich w śle­pej ulicz­ce. Oglą­da­łem po­tem to miej­sce, ręce, nogi, fla­ki. Te skur­wy­sy­ny za­bi­ja­ły tak, by było jak naj­bar­dziej wi­do­wi­sko­wo. I ża­den nie zo­stał na­wet dra­śnię­ty. Strze­la­no do nich z kusz, pró­bo­wa­no otruć, rzu­ca­no za­klę­cia. Bez­sku­tecz­nie. Chro­nią ich ja­kieś cza­ry, a gdy przy­cho­dzi do wal­ki twa­rzą w twarz... – Splu­nię­cie na bruk było aż nad­to wy­mow­ne. – Po­trze­bu­je­my Ligi. Ca­łej, sil­nej i zwar­tej, mo­gą­cej ku­pić so­bie po­moc do­brych cza­row­ni­ków, mo­gą­cej zła­mać Pra­wych i wresz­cie, je­śli i to nie po­mo­że, mo­gą­cej do­rwać hra­bie­go. Albo my, albo on.

– I dla­te­go szy­ku­jesz się do woj­ny z Gry­gha­sem? Chcesz być zbaw­cą Ligi?

– To złe py­ta­nie, chłop­cze. Po­win­no brzmieć: je­śli nie Liga, to kto po­wstrzy­ma Ter­le­acha i jego Pra­wych? I co bę­dzie na­stęp­ne? Od­no­wie­nie Przy­się­gi Mie­cza? Od­ro­dze­nie Le­gio­nów Re­agwy­ra i nowe woj­ny re­li­gij­ne? Pró­ba pod­bi­cia są­sied­nich ziem? Jak za­re­agu­je Ar-Mit­tar? Wol­ne Księ­stwa? Me­ekhan wresz­cie? Co zro­bi ksią­żę? Nie ma rze­czy­wi­stej wła­dzy nad mia­stem, ale for­mal­nie na­dal je­ste­śmy czę­ścią Fii­lan­du. Ci, któ­rzy są­dzą, że moż­na cof­nąć czas i że resz­ta świa­ta bę­dzie się temu bier­nie przy­glą­dać, są głup­ca­mi. A głup­cy nie po­win­ni rzą­dzić w Pon­kee-Laa.

– W two­im mie­ście?

– W moim mie­ście.

Przez chwi­lę mie­rzy­li się wzro­kiem i Alt­sin zro­zu­miał, że tu nie otrzy­ma wspar­cia. Ce­tron za­an­ga­żo­wał się w woj­nę o wła­dzę w Li­dze Czap­ki, a po­tem chciał ne­go­cjo­wać pra­wo do współ­rzą­dze­nia mia­stem z Radą i nie miał ani cza­su, ani środ­ków, żeby po­ma­gać by­łe­mu pod­wład­ne­mu. Na do­da­tek po­ja­wie­nie się ko­goś, w czy­ich snach go­ści de­mon, mo­gło być dla nie­go groź­ne. Stwo­ry spo­za Mro­ku ko­cha­ły krew i prze­moc.

Za­sta­no­wił się.

– Zor­ste­an na­dal miesz­ka w D’Ar­twe­enie?

– Tak. Ale na two­im miej­scu nie cho­dził­bym tam te­raz.

– Za­ka­zu­jesz mi? Od kie­dy to rzą­dzisz tam­tej­szy­mi cza­row­ni­ka­mi?

– Nie ja. – Ce­tron po­krę­cił gło­wą. – Znów nie słu­chasz. Mó­wi­łem, hra­bia ogło­sił wal­kę z wy­stęp­kiem i zbrod­nią. A we­dług nie­któ­rych, a zwłasz­cza ka­pła­nów, nie ma więk­szej zbrod­ni niż nie­aspek­to­wa­ne cza­ry. To nie jest już zwy­kłe ga­da­nie po świą­ty­niach. Na ra­zie Rada nie ma od­wa­gi ani środ­ków, żeby ude­rzyć na gil­die, któ­re nie pod­po­rząd­ko­wa­ły się sta­rym me­ekhań­skim za­ka­zom, lecz robi się co­raz od­waż­niej­sza. A D’Ar­twe­ena za­wsze sły­nę­ła ze swo­ich cza­row­ni­ków i z tego, że aku­rat oni za­ka­zy mają w no­sie. Więc choć nasz głę­bo­ko wie­rzą­cy hra­bia nie chce na ra­zie ry­zy­ko­wać ma­gicz­ne­go star­cia w środ­ku mia­sta, to po­sta­no­wił wziąć ich gło­dem. Jego lu­dzie ob­sta­wi­li wszyst­kie ulicz­ki wo­kół dziel­ni­cy i ob­ser­wu­ją. Nie ro­bią nic poza prze­py­ty­wa­niem każ­de­go, kto tam wcho­dzi, po co, dla­cze­go, w ja­kim celu, na jak dłu­go i tak da­lej, ale to wy­star­czy. Mia­sto czu­je, że coś wisi w po­wie­trzu, więc wszy­scy za­czę­li omi­jać tę dziel­ni­cę. Już trze­cia część jej miesz­kań­ców wy­je­cha­ła z Pon­kee-Laa, a ci, co zo­sta­li, są co­raz bar­dziej zde­spe­ro­wa­ni. Nie ma klien­tów, nie ma pie­nię­dzy. Je­śli jed­nak je­steś pe­wien, że nikt z lu­dzi hra­bie­go cię nie roz­po­zna, za­ry­zy­kuj, ale...

– Ale?

– Je­steś sam.

Tak. Je­steś sam. Już nie je­steś moim czło­wie­kiem. Je­śli tra­fisz do lo­chu, to licz tyl­ko na sie­bie.

– Ro­zu­miem. Po co więc tra­cisz na mnie czas?

– Z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze chcia­łem się prze­ko­nać, kto po­wró­cił do mia­sta, dla­cze­go aku­rat te­raz i dla­cze­go hra­bia kie­dyś wy­pu­ścił go z rąk, choć po­wi­nien za­bić. A dru­gi po­wód to spła­ta sta­re­go dłu­gu. – Spoj­rze­nie Gru­be­go stward­nia­ło. – Za­bro­ni­łem ci wte­dy ba­wić się w ze­mstę. Nie po­słu­cha­łeś. Oka­za­łeś się aro­ganc­kim, za­ro­zu­mia­łym gnoj­kiem, któ­ry nie wie, kie­dy prze­stać. Ba­wi­łeś się w in­try­gi, jak­byś był rów­no­rzęd­nym gra­czem dla szlach­ty z Wy­so­kie­go Mia­sta.

Alt­sin od­chy­lił koł­nierz, po­ka­zu­jąc siną bli­znę.

– To była moja gra i za­pła­ci­łem za to.

– Nie tyl­ko ty. Hra­bia wy­słał mi wcze­śniej wia­do­mość, że­bym się nie an­ga­żo­wał. Gdy mimo wszyst­ko cię nie upil­no­wa­łem, wy­słał dru­gą, ze sło­wa­mi, że do­bry przy­wód­ca za­wsze po­no­si od­po­wie­dzial­ność za czy­ny swo­ich lu­dzi.

– Na­praw­dę strasz­ne. I co, tak się tego zlą­kłeś?

Ce­tron uśmiech­nął się tak, że ścia­na za ple­ca­mi Alt­si­na znów zmie­ni­ła się w blok lodu.

– Ka­zał za­bić Ker­la­na. Przy­słał mi jego gło­wę.

To było, jak­by lo­do­wy blok pękł i wiel­ka bry­ła spa­dła mu na gło­wę. Po­czuł...