– A skąd przyszło ci do głowy – ledwo rozpoznał własny głos – że oni potrzebują jakiejkolwiek chwały? To bandyci, złodzieje i mordercy. Przyszli tu, by zabić to coś, co podaje się za anwalara.
Gryghas wciąż siedział nieruchomo jak przyklejony do krzesła. Młody szlachcic machnął lekceważąco dłonią.
– Zanim zorientują się, w którym magazynie przebywa, przybędą nasze posiłki.
Tak, to miało sens. Obsadzenie kilku magazynów, zmuszenie Cetrona do szturmowania jednego za drugim, a w końcu zaatakowanie jego osłabionych sił. Dobry, solidny, żołnierski plan. Zupełnie w stylu byłego wojskowego, takiego jak hrabia. To tłumaczyło, dlaczego Warzelnia sprawiała wrażenie opustoszałej. Reszta Prawych i większość straży miejskiej ukrywała się zapewne albo na jej granicy, albo w którymś z dalszych magazynów.
– A gdy mnie do niego prowadzili, to ten piękny, widoczny na milę płaszcz założyłem, żeby ochronić się przed wieczorną bryzą? – Altsin potrząsnął trzymaną w ręku tkaniną. – Skoro już wspomniałem o bryzie... Czy wiesz, że ciężkie barki wpływały do tutejszych kanałów najczęściej właśnie wieczorem? Wiejący od morza wiatr ułatwiał ich wprowadzanie. Czy te liny i łańcuszki, którymi przegrodziliście kanały, powstrzymają długą na sto stóp, rozpędzoną krypę?
Gryghas zaskomlił coś i rzucił się na niego, błyskając trzymanym w ręku sztyletem. Altsin zrobił unik, kopnął atakującego z półobrotu w kolano i przyłożył potężnym sierpowym w skroń. Anwalar runął na ziemię jak sterta szmat.
Młodzik nawet nie drgnął i złodziej zorientował się, że sam też jest obserwowany i oceniany.
Krzyki na dachu wybuchły ze zdwojoną siłą. Coś olbrzymiego wtargnęło między magazyny. Gigantyczny obiekt przesuwał się powoli, zdrapując warstwę wodorostów i muszli ze ścian kanału.
A potem w zabarykadowane wrota rąbnęła boża pięść. Już po pierwszym uderzeniu rozległ się odgłos pękającego drewna, a przybite od środka deski sypnęły drzazgami i gwoźdźmi.
– Ustawili taran na barce. Gruby wciąż umie zaskakiwać, nie sądzisz...? – Altsin machnął ręką i rzucił zwinięty płaszcz do najbliższego kosza z ogniem. Sypnęły iskry, ogień zabarwił się na głęboką purpurę.
Nagłe zwężenie źrenic, drgnienie dłoni zaciśniętej na mieczu i niemal niezauważalne przeniesienie środka ciężkości w przód. A potem miecz kreślący w powietrzu zawiły łuk i zmierzający wprost w stronę jego głowy. I ręka złodzieja, wędrująca na spotkanie klingi.
Złapał głownię prawą ręką mniej więcej w połowie, stal przykleiła się do dłoni, ostrze pocałowało ją miękko, bezboleśnie, druga dłoń wystrzeliła do przodu i schwyciła miecz niżej, tuż przy jelcu. Szarpnął w górę, wyrwał broń z ręki zaskoczonego Prawego, stanął na palcach i z góry, jakby był rybakiem polującym za pomocą harpuna, walnął go prosto w twarz głowicą miecza.
Nos pękł, zamieniony w krwawy placek, usta eksplodowały. Szlachcic złapał się za twarz, krzyk zamienił się w charkot i ugrzązł za połamanymi zębami. Altsin podrzucił miecz w górę, płynnie, jakby ćwiczył to od urodzenia, złapał go w powietrzu i zamłynkował. Ostrze nie tańczyło wokół niego. Ostrze było nim, częścią ciała, kawałkiem woli, duszy, jednością. Spojrzał na rzężącego młodzika. Otaczająca go aura już nie wyglądała przerażająco, znikło uczucie obezwładniającej Potęgi. W nocy świeca może uchodzić za słońce, lecz w dzień...
Trzeba go zabijać powoli... obciąć dłonie... potem stopy... wykastrować... wyłupić oczy i wyrwać język... zerwać kilka pasów skóry...
A potem zostawić, niech go znajdą. Niech się boją.
Oblizał wargi, czując słono-żelazisty posmak. Coś lepkiego i gorącego popłynęło mu po policzkach.
Wypad i sztych, chłopak wciąż trzyma ręce przy twarzy, charczy, próbuje wywrzeszczeć z siebie ból, ostrze uderza tuż nad przeponą, przebija skórzaną kurtkę, rozcina serce i wychodzi plecami.
Nie. Jeśli zabijasz, rób to szybko.
Jakby we wnętrzu głowy zderzyły mu się dwa pełnomorskie dromony.
A może to huk wyłamywanych wrót i ryk setki ludzi Cetrona, szturmujących wnętrze magazynu?
Altsin puścił rękojeść i przewrócili się obaj – on i martwy już szlachcic.
* * *
Szum morza, lekkie kołysanie, skrzypienie wioseł. Noc. Był na barce, co oznaczało, że Gruby nie zostawił go w magazynie.
– Ocknąłeś się.
Głos dochodził z góry. Po chwili ktoś ciężko klapnął obok niego. Cetron.
– Ocknąłem. Jak oko?
– Nie najgorzej. – Po ich ostatnim spotkaniu Cetron nosił potężną śliwę pod lewym okiem. – Sto uderzeń serca. Może mniej. Tyle to nam zajęło. Tak jak planowaliśmy, synu. I nie straciłem ani jednego człowieka, byli zbyt zaskoczeni, żeby zareagować. Ryba nie ma już łba.
– A łeb gdzie?
Złodziej uniósł rękę i delikatnie obmacał twarz. Wąsy i brodę pokrywał na wpół zaschnięty skrzep, na policzkach i wokół uszu twarda skorupa kruszyła się pod palcami.
– Popłynął do Bliźniąt z kamieniem u stóp. I tak masz gębę, jakbyś ją wsadził do kadzi do robienia kaszanki. Mało brakowało, a bylibyśmy cię przegapili. Musiałeś oberwać jakimś zaklęciem.
Altsin ostrożnie wziął głębszy oddech. Bolały go stawy, bolały żebra, coś kłuło w lewym boku. Miał wrażenie, że postarzał się o dwadzieścia lat.
To przejdzie, z głębi umysłu napłynęła spokojna pewność. Żebra zagoiły ci się w dwa dni, a z tym pójdzie jeszcze szybciej. Jutro ból będzie tylko echem, a pojutrze snem. Tak, oberwałeś zaklęciem. Takim, które pozwoliło ci złapać ostrze półtoraka gołą dłonią. Takim, które sprawia, że chcesz obdzierać ludzi żywcem ze skóry i krwawisz z nosa, oczu i uszu, jakby wybuchł ci mózg. To była Moc, w tobie. Razem z demonem.
– Miałeś dobry pomysł z tym płaszczem, inaczej moglibyśmy was szukać do tej pory.
Tak. Zdesperowani ludzie robią desperackie rzeczy, a on ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że oferta Hundera jest warta tyle, co robak wijący się na haczyku. Jeśli z niej skorzysta, będzie martwy.
Była jeszcze sprawa Grubego. Złodziej wrócił do portu, wszedł do kamieniczki Cetrona i na powitanie grzmotnął go w zęby. Stary sukinsyn był w prawie, za śmierć Kerlana mógł wystawić go ludziom Gryghasa, ale byłoby dobrze, gdyby uprzedził, że Altsin powinien mieć oczy dookoła głowy. Z drugiej strony komu mógł zaufać w tej sytuacji? Pokazał więc Grubemu buteleczkę z trucizną i przedstawił propozycję anwalara. A ten zrewanżował się swoją: szybki atak od strony morza, zabicie Gryghasa i wycofanie się. Plan był prosty i desperacki, zamiast wielomiesięcznej wojny między gildiami, z cieniem hrabiego nad karkiem, błyskawiczne uderzenie, odrąbujące rybie łeb, jak mawiano w porcie. Bez Gryghasa jego ludzie byli tylko bandą zbirów, pozbawioną przywództwa i co najważniejsze, motywacji do walki. Liga Czapki straciła anwalara, lecz chyba nikt nie miał wątpliwości, że nie na długo.