Wychodzi z niego kobieta. Młoda, ładna. Naga.
Patrzy na nią oczyma swoimi i boga jednocześnie. Widzi dziewczynę i noszoną przez nią Obecność. I obie patrzą na niego. Na nich.
– Czego chcesz?
Zdanie zostaje wypowiedziane na głos i przez chwilę ma wrażenie, że on to zrobił. Ale nie, to przecież niemożliwe.
– Porozmawiać. Zadać pytanie. Znaleźć odpowiedź.
Ma miły, niski głos. I ciało wojowniczki, szczupłe, pięknie umięśnione, naznaczone bliznami.
– O czym porozmawiać?
Wie, że takie sprawdzanie jest niepotrzebne. Bóg dobrze wie, o czym ma być ta rozmowa. Lecz najwyraźniej nie chce jej zaczynać.
– Poczułeś to wczoraj? Lament na północy? Ból i cierpienie? Setren wciągnął va’herowee-semh w pułapkę i zniszczył ich jedność. Wycofują się.
Oczywiście, że to poczuł. Jak większość Nieśmiertelnych. Jego najbliższe naczynie pomknęło w stronę ziem Władcy Topora, by przekazać gratulacje i poprosić o wsparcie. Na razie nie było odpowiedzi.
Nie musiała o to pytać.
– On odszedł.
– Kto?
– Byk. Wrócił do swojego królestwa.
Uczucie między rozbawieniem a pogardą. Setren uciekł. Większość wojowników darzyła go szacunkiem, lecz najwyraźniej o to nie dbał. Obronił swoje ziemie, wyparł najeźdźców i odszedł, jakby reszta świata go nie obchodziła.
– To jego sprawa.
– Jego królestwo jest zamknięte. Próbowałam do niego dotrzeć... nie ma odpowiedzi.
– Cóż z tego?
– Królestwo jest zamknięte – powtórzyła.
Cisza i bezruch. Czuje, jakby bóg w tej chwili właśnie opuścił jego ciało. Mija kilkadziesiąt uderzeń serca, nim znów pojawia się Obecność.
– Sprawdziłem – słyszy własny głos. – Wszystkie bramy do jego królestwa znikły... Co to znaczy?
– Podszedłeś tak blisko?
– Tak. – Ostrożna odpowiedź, podszyta niepewnością. Ukłucie strachu wypełza gdzieś z głębi i ma wrażenie, że słychać je w kolejnym zdaniu. – To jeszcze nic nie znaczy.
– Słyszałeś odgłos walących się drzew? Krzyki? Ryk pękającego nieba? On walczy...
Tym razem strach jest wyraźny, ma smak żelaza w ustach, jak wtedy, gdy jako dziecko omal nie utonął. I zastanawia się, czy to strach jego, czy boga.
– Z kim? – Pytanie jest szybkie, prawie agresywne. – Kto mógłby się wedrzeć do zamkniętego królestwa?
– Nikt. – Kobieta uśmiecha się i w tym uśmiechu są obie, ona i bogini. – Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz?
– To niemożliwe.
– A ile czasu już trwa ta wojna? Kiedy ostatnio dokonałeś Zjednoczenia? Kiedy opuściłeś wszystkie naczynia i znów byłeś sobą? Kiedy odwiedziłeś własne królestwo?
Nie znajduje w tych pytaniach sensu, lecz czuje, jak wzbudzają one furię jego boga.
– To nic nie znaczy – cedzi. – Zagubiliśmy się w tej wojnie, ale odnajdziemy się z powrotem. To nasze poświęcenie, dla ludzi, i oni to wiedzą.
– Naprawdę? A patrzyłeś im ostatnio w oczy...?
* * *
Obcy kuca na kamieniu w charakterystycznej pozycji. Nogi pod brodą, ręce zaplecione wokół kolan. Z daleka można by go wziąć za człowieka w dziwnym pancerzu i masce na twarzy.
Zbliża się powoli, rozciągnął swoje naczynia w długi na dziesięć mil sznur, gotów do ucieczki, Węzeł łączy go z kilkoma najbliższymi. Moc pulsuje wokół.
Od obcego biegnie smuga cienia, jakby strumień rozfalowanego od gorąca powietrza, które ktoś zabarwił kilkoma kroplami atramentu. Kaaf jest obecna.
Staje kilka kroków przed kamieniem. Trzeba zachować ostrożność, człowiek nie potrafiłby skoczyć z takiej pozycji, venleggo – tak. Ukryte pod chitynowym pancerzem mięśnie i ścięgna działają jak napięte łuczysko kuszy, w mgnieniu oka mogą wyrzucić ważące dwieście funtów ciało w powietrze. Jedyna pociecha, że nawet oni nie mogą przebywać w stanie takiej gotowości zbyt długo.
Czuje narastający w głębi ponury rechot. Rozbawienie boga, który ściągnął tu całą Moc, jaką zdołał opanować, powietrze aż iskrzy. A linia cienia, łącząca posłańca z kaaf, ma szerokość kilku stóp. Jeśli dobrze rozumie zasady rządzące obcą Obecnością, to gigantyczna potęga. Obaj mogą w czasie krótszym niż uderzenie skrzydeł trzmiela zamienić dziesięć mil kwadratowych terenu w wyżarzoną pustynię. Nie ma więc znaczenia, jak szybko obcy da radę rzucić się do ataku. A mimo to przyjął taką właśnie pozycję.
To tak jak ja, myśli kwaśno. Podchodzi do niego z Mieczem przerzuconym przez ramię, i jest to bardziej odruch człowieka niż Nieśmiertelnego. Choć do końca nie wiem, którego z nas bardziej uspokaja ciężar stali.
Poseł unosi prawą rękę. Jego dłoń jest bardzo podobna do ludzkiej, pięć palców, kciuk. Tylko palce mają przynajmniej jeden staw więcej i wyglądają jak rękawica wykonana z pancerzyków wielkich chrząszczy. Dłoń wykonuje powolny taniec.
Stój. Nie podchodź. Odłóż broń.
Żadnych powitań, tytułów, przedstawiania się. Dla venleggowi nie istnieją konwenanse. Przynajmniej nie w stosunku do kogoś, kto jest głuchy na pieśń kaaf.