Był zmęczony. Bardzo zmęczony.
Od lat niebo zasłaniały chmury.
Nie pamiętał już, jak wygląda słońce.
* * *
Dan’wers jest spustoszone. Mogrel-la również. Liczące po pięćdziesiąt tysięcy głów miasta, gdzie spodziewał się znaleźć nowych wojowników, zostały zdobyte i zrujnowane w mniej niż pół dnia. Sto tysięcy ludzi poszło w niewolę.
Zaciska dłonie w pięści, a otaczające go naczynia bezwiednie robią to samo. Ganeruldi zawiódł. Zgodnie z przysięgą miał osłaniać ziemie jego ludu. Tymczasem od dwóch dni przemierzają spustoszoną krainę. Wędrowcy, którzy pojawili się na długich na pół mili statkach, by zmierzyć się z Władcą Oceanu, nie powinni wedrzeć się tak łatwo w głąb lądu.
Zaufał mu!
Czuje gniew swojego Pana. Bóg nie Obejmował go od dłuższego czasu, ale jest zawiedziony i czuje się oszukany.
Będzie musiał zmienić taktykę.
* * *
Nocna pieszczota, dotyk żaru na skórze, pocałunek suchych, rozpalonych strachem ust.
– To ty – szept. – Ty czy On, czy ON? To ja czy Ona? Wiesz?
Milczy. Myśli galopują. Ja to ja? Czy On? Czy potrafię to jeszcze rozróżnić? Czy to pyta ona, czy już Ona? I czy On wie?
Kłócili się, bóg i bogini, a potem On znikł, ukrył się tak głęboko, że niemal go nie wyczuwał. A ona została, naga, sama, piękna. I przyszła do niego, szukając... zapomnienia?
Jakie to właściwie ma znaczenie, myśli, odpowiadając na pieszczotę. Żadnego. Był naczyniem od dwudziestu lat. Całe pokolenie. Nie pamiętał już, jak to jest nie mieć w sobie Obecności, przyczajonej, lecz wiecznej. Jakby miał wbity w brzuch nóż, który rani czasem mocniej, a czasem można o nim prawie zapomnieć. Przypomina sobie, jak patrzył w oczy swoich ludzi i widział, jak umiera w nich radość i nadzieja.
Całuje ją, oczy, usta, szyję. Gryzie delikatnie w ucho. Tak dawno nie miałem kobiety, myśli, lecz jego ciało odnajduje swój rytm, odpowiada.
– Tak dawno – słyszy szept, a brzmiące w nim niskie dźwięki, stłumiona żądza, odzywa się dreszczem w kręgosłupie – tak dawno nie miałam mężczyzny.
Zamyka jej usta pocałunkiem, słowa nie są potrzebne. Wojna, krew, bitwy, wszystko znika, rozpływa się w dotyku i pieszczocie, żar wypełnia go, rośnie, niecierpliwość, z jaką szuka jej ciała, ma posmak szaleństwa.
Łączą się w chwili, gdy wydaje mu się, że zaraz eksploduje, i w tym właśnie momencie pojawia się Obecność.
Nie, NIE! Nie teraz! Nie będzie zabawką swojego boga!
Stawia opór, odnajdując własne zmysły, uchylając się przed Objęciem, rzucając wyzwanie Jemu. To tak, jakby dziecko rzucało wyzwanie oceanowi, sikając na fale. A jednak Obecność cofa się nieco i on czuje Jego zagubienie. I niepewność.
Pozwól, proszę, słyszy po raz drugi w życiu.
I po raz pierwszy jest to szczera prośba.
Patrzy w oczy dziewczyny i widzi, że jej bogini też już tam jest, a ona to akceptuje. Kiwa głową i uśmiecha się nieznacznie, wyzywająco.
– Pozwól Mu – szepczą obie. – Proszę.
Pozwala. I całując ją, Ją, je, zapomina o Obecności. Niech zatem tak będzie. Jeśli jest tak zagubiony i przestraszony jak ja, niech poczuje, co to znaczy być człowiekiem.
* * *
Powitania zmieniają się. Czasem jest to uścisk, kiedy indziej całus lub rzucenie się na szyję.
Nigdy słowa.
Dziewczynka nie mówi. Nigdy nie wydaje z siebie żadnych dźwięków, nigdy nie płacze i się nie uśmiecha. Nie przeszkadza mu to. W porównaniu z tym, co go najczęściej otacza, szczękiem broni, hałasem walki, jękami i szlochami konających, ta cisza jest błogosławieństwem.
Czasem patrzy na jej duszę i widzi, jak płonie coraz potężniejszym blaskiem. Być może, myśli wtedy, być może trzeba będzie wkrótce zaprowadzić ją do Bramy. Być może trzeba będzie otworzyć przed nią wrota własnego królestwa, by mogła tam pomieścić taką Moc.
Jeśli nie...
Nie chce o tym myśleć.
* * *
– Panie. – Zwiadowca pochyla się w wejściu do namiotu. – Znaleźliśmy ich.
– Ilu?
– Około ośmiuset. Chowają się w jaskiniach na wschód stąd.
– Drogi ucieczki?
Zwiadowca kręci głową.
– Nie ma, panie.
Ośmiuset, z tego zapewne połowa to mężczyźni, z których mniej niż dwustu nadaje się do walki. Dziesięć dni poszukiwań i ledwo taka garstka. Ale lepsze to niż nic, kobiety i dzieci trafią do obozów, starcy zostaną.
Potrzebuje ludzi do kampanii na zachodzie, a jego własny lud jest bardzo wykrwawiony. Po śmierci A’eshen jej plemiona rozproszyły się i nie chcą się pokłonić nikomu z tych, którzy zostali. Trzeba na nich polować jak na dzikie zwierzęta.
Trudno. Nikt nie może udawać, że ta wojna go nie dotyczy.
* * *
Budzi się i już wie, że stało się coś strasznego. Światło na północy zgasło.
Rusza tam najszybciej, jak potrafi, otwierając portal wprost na pobojowisku.
Nie ma jej! Nie ma! Wszędzie wokół trupy, setki, tysiące trupów, lecz nigdzie nie ma nawet śladu po jego córce.