– Tam mamy szersze – spoważniał. – Wyszedłbym, Kailean, gdyby chodziło o same Błyskawice. Ale... patrz.
Wskazał na umieszczony nad futryną ochronny znak, który wyglądał, jakby się żarzył.
– Od samego początku tak się dzieje. Gdy stawiałem tu Vendor, wydałem na ten a’werth fortunę, ale teraz nie żałuję. Co się tam dzieje?
– Nie wiem do końca... Błyskawice próbowały się tu dostać?
Skinął głową.
– Na samym początku. Chcieli się wedrzeć z zaskoczenia, ale Laskolnyk przed wyjazdem powiedział mi, żebym szczególnie uważał tej nocy. Więc skończyło się tak, że zostawili na podwórzu kilka trupów i pojechali w głąb miasta. Gdzie reszta czaardanu?
– Poluje, nie słychać? Cholera, miałam nadzieję, że go tu znajdę albo chociaż dowiem się, gdzie jest.
– Złe wieści?
– Jest ich więcej, niż sądziliśmy, cały bojowy a’keer.
– O to się nie martw, od razu po pierwszym ataku zorientowałem się, że jest ich ponad setka, i tunelami posłałem wieść dalej. Jeśli twój kha-dar nawiązał kontakt z kimkolwiek z podziemi, to już o tym wie.
– Dobra wiadomość, Aandurs. – Odetchnęła z ulgą. – Bardzo dobra. Wypuścisz mnie?
Patrzył na nią przez kilka uderzeń serca.
– To nie jest dobra noc na przechadzki, dziewczyno, jesteś sama, nikt złego słowa ci nie powie, jeśli tu zostaniesz.
– Wiem. A ty byś został?
Machnął ręką w stronę kuchni.
– Obok dużych drzwi jest okno, przez które powinnaś się przecisnąć. Będzie szybciej.
– Dziękuję, gospodarzu.
Uśmiechnął się krzywo.
– Zawstydzasz mnie, dziewczyno. Zawstydzasz i sprawiasz, że czuję się jak stary tchórz.
Machnęła ręką.
– Twój zajazd, twoi goście, twoje obowiązki.
Zniknęła w kuchni.
* * *
Okolice Vendoru wydawały się nietknięte magią, mogłaby poruszać się tu z zawiązanymi oczami. Szła szybko, trzymając się blisko budynków, przeskakując od cienia do cienia. Wiatr przegnał dym z płonących składów w głąb miasta i rozgonił chmury na niebie, więc było dość jasno. Nie powinna dać się zaskoczyć.
Fala czarów uderzyła ją z boku i przycisnęła do ściany. Poczuła się, jakby trafiła ją wielka, cuchnąca łapa potwora, który przez całe życie grzebał w dołach z trupami i gównem. Czary tłumiły oddech, próbowały wśliznąć się jej do ust, nosa, uszu. Cuchnęły i wywoływały mdłości, a miejsca, gdzie dotknęły gołej skóry, drętwiały i piekły. Ale jej nie zabiły. Amulet, który dostała od Dagheny, zaczął dymić i skwierczeć, po czym nagle eksplodował we wszystkie strony. Magiczny atak ustąpił.
– No, no tak właśnie myślałem, siostro. Potrafisz obronić się przed Mocą. Moje gratulacje.
Z drzwi sąsiedniego budynku wyłonił się Łowczy. Wyglądał jakoś dziwnie, było go więcej, jakby tą samą przestrzeń zajmowały dwie różne istoty. Wydawało się, że utyka raz na jedną, raz na drugą nogę, jakby przy każdym kroku zmieniała się ich długość. Odniosła wrażenie, że ciało mnicha poruszało się nie do końca zgodnie z jego zamierzeniami. Zupełnie jakby musiał z nim walczyć. Kręcił głową na wszystkie strony błyskawicznymi, ptasimi ruchami, ani na chwilę nie spuszczając jej jednak z oczu.
Uśmiechnął się szeroko, a pod nią ugięły się kolana.
– Wiem, kim jesteś, siostro. Wiem, jakie masz pragnienia. Mogę ci pomóc je zaspokoić. Możemy... być razem... Kailean.
Przeszedł nagłą transformację i znów był sobą, Aredonem-hea-Cyrenem, Trzecim Ostrzem Pani Stepów, Łowczym. Z kpiącym uśmieszkiem i za dużym nosem.
Oderwała plecy od ściany, stanęła pewnie na szeroko rozstawionych nogach i wyciągnęła przed siebie szablę.
– Nie podchodź.
– Jak sobie życzysz. – Zatrzymał się dziesięć kroków od niej. – Zwróciłem na ciebie uwagę, gdy prowadziłaś przez podwórze konia z czarnymi wstążkami w grzywie. A później, przy Uroczysku, rozmawialiśmy, pamiętasz? Otacza cię aura śmierci, nieuchwytna i niepokojąca, pojawia się i znika, starasz się maskować, jak sądzę mądrze, ale cię wyczułem. Pogranicze, wiecznie szarpane małą wojną, to dobre miejsce dla kogoś takiego jak ty, ale bez przewodnictwa zagubisz się i najpewniej zginiesz. Chcę ci pomóc, Kailean.
Wyciągnął rękę zapraszającym, niemal braterskim gestem. O co mu chodzi?
Przesunęła się w lewo, w stronę wylotu uliczki. Wyczuwała nadchodzący od centrum miasteczka podmuch.
– Myślisz, że pójdzie ci tak łatwo? – wychrypiała. – Twój plan zawiódł, ci głupi koczownicy, których oszukałeś, właśnie są wybijani, twoi kamraci też. Nie trzeba było napadać na moje miasto, Pomiotniku.
Skrzywił się, jakby ten tytuł go raził.
– Nie powiódł? Bojowy a’keer Jeźdźców Burzy, gwardii Ojca Wojny, napada bez powodu na meekhańskie miasto. Imperium nie będzie mogło puścić tego płazem. Wkrótce pułki imperialnej jazdy wyruszą w Stepy, żeby odpowiedzieć na ten atak. Granica zapłonie jasnym ogniem. Będzie dużo krwi, Kailean. Bardzo dużo krwi oblizał wargi.
Wiatr przybył w odpowiednim momencie. Uderzył ją w plecy i błyskawicznie wypełnił uliczkę dymem i kurzem. Na chwilę stracili się z oczu.
Kailean rzuciła się w lewo, wpadła w najbliższy zaułek i pognała przed siebie, jakby goniło ją stado demonów. Cóż, jeśli opowieści o Pomiotnikach nie były przesadzone, była to w zasadzie prawda.
– Wracaj, słyszysz! Wracaj tu, czarownico!!!
Czarownico?! Czarownico?
Wyhamowała.
– Wracaaaaaj...!
Zadrżała. Tyle było w tym okrzyku nienawiści.
– Zabiję ich, słyszysz, Kailean?! Zabiję wszystkich!!! And’ewersa i resztę. Cały ten wozacki pomiot, który pomagał ci się ukrywać!
Zacisnęła dłoń na rękojeści szabli. Mocno. Aż do bólu. A on krzyczał dalej:
– Będą płonąć! Sprowadzę tu więcej braci, wyślę stwory z Uroczyska i rozpalę ogień, który oczyści miasto. A pierwsi na stos trafią Verdanno. A zanim podłożę ogień pod drwa, każę zdjąć im kneble. Żebyś słyszała, jak krzyczą, czarownico! A potem będzie Laskolnyk. I inni. Wszyscy, których kochałaś. Słyszysz, mała wiedźmo?! Słyszysz?!!
Ruszyła z powrotem i po chwili wyszła z zaułka za jego plecami. Widziała, jak obraca się w kółko, oślepiony dymem, wymachuje mieczem na wszystkie strony, krzyczy i klnie.
Uniosła szablę do ciosu.