– Nie krzycz, mnichu. Słyszę.
Odskoczył, odgradzając się błyskawicą ostrza. Spojrzała mu w oczy i zadrżała po raz drugi.
– Więc jednak – miał głos podobny do zgrzytu kamieni. – Dobrze się domyśliłem. Jesteś...
– Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
– Nie? – Uspokoił się w mgnieniu oka. – Czuję od ciebie aurę starożytną i potężną. Czuję Moc. Twoją Moc, która ma wyraźny posmak śmierci, jest dzika, bardziej pierwotna... Maskujesz się, ale i tak ją widać, jeśli się wie, jak patrzeć. Siedzieliśmy wieczorem sto kroków od granicy Uroczyska i wyczuwałem ją przy tobie. Gdybyś władała aspektowanymi Źródłami, to mogłabyś wtedy co najwyżej opić się wina do nieprzytomności, żeby nie zwariować. A więc twoja Moc jest z tych, za które idzie się na stos. Przeklęta i niechciana.
Zaśmiał się.
– Aspektowana magia. Przypisane Źródła. Kiedyś wierzyłem święcie, że to jedyna droga dla ludzi, droga pobłogosławiona przez bogów. Polowałem z zacięciem na tych, którzy ośmielili się sięgnąć głębiej. Tak, Kailean, głębiej, bo aspektowane czary są jak plamy oliwy na powierzchni oceanu. Mienią się tęczowo, obiecują wiele, ale to tylko cienka warstewka, pod którą... – Zaczął gorączkowo gestykulować. – Pod którą jest wszystko, prawdziwa Moc, prawdziwa potęga, droga do... boskości... do wszystkiego, o czym zamarzysz.
Kailean nie przerywała mu. Niech mówi, niech się puszy, jeśli jest tutaj, nie może krążyć po mieście i atakować ludzi z jej czaardanu.
– Powiedz mi – wtrąciła, kiedy przerwał na chwilę. – Powiedz mi, kiedy przeszedłeś na drugą stronę. Kiedy zostałeś Pomiotnikiem?
Łowczy uśmiechnął się szeroko i szczerze. Przełożył miecz do lewej ręki, a z prawej zębami zaczął ściągać rękawiczkę. Dopiero teraz skojarzyła, że nigdy nie widziała go bez rękawiczek, ani razu. Uniósł nagą dłoń i powoli obrócił, aby mogła się jej przyjrzeć. To była kobieca dłoń, szczupła, wypielęgnowana, z paznokciami ozdobionymi wizerunkami kwiatów. Dłoń młodej szlachcianki.
– Widzisz – szepnął. – Nie moja i moja. Dostałem od Władców coś, czego odmówiła mi Pani Stepów. Szansę na normalne życie. Cennea, moja narzeczona, ona... nie wiedziała, nie wierzyła, do końca nie wierzyła, że to zrobię. Ale przecież teraz jesteśmy razem, bliżej niż kiedykolwiek. I będziemy razem aż do końca świata.
Spojrzał na nią z szalonym grymasem.
– Wiesz, że ta dłoń się nie starzeje? I nie zmienia? Ciągle jest taka jak wtedy, gdy ją odcinałem. A ona krzyczała, tak bardzo, tak bardzo krzyczała. Kocham cię, krzyczała, kocham cię. Pamiętaj o tym, Aree. Pamięęęęętaaaaaj!!!
Wydał z siebie opętańcze wycie, wyrzucając dłoń w górę.
Kailean miała dosyć. Skoczyła na niego jak wystrzelona z katapulty i zadała szerokie poziome cięcie, które powinno pozbawić go głowy. Trzymał miecz w lewej ręce, miał zamknięte oczy, wrzeszczał rykiem wyrwanym gdzieś z głębi udręczonej duszy. Powinno się udać.
Odbił cios bez wysiłku, lekko, niemal pogardliwie. Odruchowo złożyła paradę, ale nie skontrował, tylko cofnął się i znów uśmiechnął. Zdążyła już znienawidzić te jego uśmiechy.
– Straciłem obie dłonie w służbie Świątyni. – Zaatakował lekceważąco, od niechcenia, a siła ciosu prawie wytrąciła jej szablę z ręki. – Cięcie zwykłą, postawioną na sztorc kosą. A oni nie potrafili nic z tym zrobić. Nie chcieli nic z tym zrobić! Może gdybym był synem hrabiego albo księcia, znalazłyby się środki, zaklęcia, Moc. Ale dla szóstego syna jakiegoś przygranicznego barona? Wybacz, chłopcze, nasza Pani poddaje cię próbie. Znieś ją z godnością!
Dwa następne uderzenia zmusiły Kailean do cofnięcia się o krok. Trzeciego nie próbowała parować, czując, że nie da rady, odskoczyła od Pomiotnika, zwiększyła dystans. Szedł za nią wolno, krok za krokiem.
– Powiedz mi, Kailean, ile jest godności w proszeniu starego sługi, żeby ściągnął ci spodnie, gdy chcesz się wysrać, a potem żeby podtarł ci tyłek? Ile jest godności w byciu karmionym przez ślepego, bezzębnego starca, dmuchającego w twoją łyżkę i okraszającego każdy kęs kropelkami śliny? Wiesz, jak to jest, gdy ugryzie cię komar, a ty nie możesz się podrapać? I gdy wszyscy patrzą na ciebie jak na mebel? Twoi dawni towarzysze przez pierwsze dni zachodzą, współczują, pocieszają, obiecują pomoc. A po dwóch miesiącach odwracają wzrok i mijając cię, przechodzą na drugą stronę dziedzińca.
Wykonał ruch tak szybki, że jego sylwetka zamieniła się w rozmazaną smugę, i nagle wyrósł nad nią jak burzowa chmura. Nie wiedzieć kiedy, przerzucił miecz do prawej ręki i zasypał ją gradem ciosów. Cofała się, parując, zawsze o włos, zawsze w ostatniej chwili, czując, że następne uderzenie może być ostatnim. Po chwili oparła się plecami o ścianę. Miał ją tam, gdzie chciał, nie było już dokąd uciec.
Przysunął twarz do jej twarzy, wyszczerzył się dziko, oddech śmierdział mu zgnilizną.
– Prosiłem ją tylko o jedną, Kailean, prosiłem ją tylko o jedną rękę. Obojętnie, prawą czy lewą. Kapłani Władców obiecali, że nic nam się nie stanie. Ale ona nie chciała, mówiła, że poradzimy sobie, że mnie nie opuści. Że będzie dobrze. – W oczach zapłonął mu obłęd. – Ale nie byłoby dobrze, widziałem to w jej spojrzeniu. Bała się, Kailean... bała się i chciała odejść. Nie powiedziała tego, ale wiedziałem. Więc zaprowadziłem ją w ustronne miejsce i zabrałem obie ręce. Umarła tam, wykrwawiła się na śmierć, krzycząc, że mnie kocha i żebym o tym pamiętał. Że zawsze będziemy razem. Czy potrafisz...? Czy potrafisz to zrozumieć, czarownico?
Kailean poczuła dotknięcie na wysokości kolana. Nie musiała patrzeć w dół. Berdeth wreszcie się zjawił.
– Nie, Pomiotniku. Nie potrafię.
Sięgnęła po psa. Umysłem. Wolą. Pragnieniem głębokim i pradawnym. Nie opierał się, połączył z nią bardziej niż chętnie.
Widok się nie zmienił, został dokładnie taki sam, szaroczarny. Zmienił się sposób, w jaki zaczęła słyszeć i czuć zapachy. Dźwięki pojawiły się wokół niej, jakby tło, którym do tej pory było wycie wiatru i odległy ryk płomieni, nagle wygasło. Oczywiście było gdzieś tam, daleko, ale większa część jej umysłu ledwo rejestrowała jego obecność. Na pierwszy plan wysunęły się krótkie, urywane odgłosy, odległy szczęk broni, przecięty w pół krzyk, brzęk cięciwy, rżenie koni. Miasto walczyło. To dobrze. I zapachy. Pot, strach, krew, gówno. Zapachy z głębi miasta. Otwarty grób, rana pokryta robactwem, trupy dzieci, gnijące gdzieś w polu, potwory z Uroczyska w swojej prawdziwej, pełnej postaci. Zapach Pomiotnika. Stał stanowczo za blisko.