Выбрать главу

– Nie po­tra­fię – po­wtó­rzy­ła.

Opar­ła lewą dłoń na jego pier­si, choć wszyst­ko bun­to­wa­ło się w niej prze­ciw­ko temu do­tknię­ciu, i pchnę­ła. Całą siłą swo­ją i siłą, jaką mógł jej za­ofe­ro­wać wa­żą­cy kie­dyś sto pięć­dzie­siąt fun­tów mie­sza­niec psa pa­ster­skie­go i wil­ka. Ber­deth.

Jego duch.

Były ka­płan po­le­ciał w tył o do­bre pięć kro­ków. Na twa­rzy za­go­ścił mu wy­raz nie­ziem­skie­go zdu­mie­nia, przez mgnie­nie oka wy­glą­dał nie­mal ko­micz­nie.

Do­sko­czy­ła do nie­go jed­nym, ol­brzy­mim su­sem i na­gle to on mu­siał się co­fać. Ude­rzy­ła, góra, góra, po­tem ni­sko, w nogi, wy­szła spod jego kon­try bły­ska­wicz­nym ob­ro­tem i sze­ro­kim cię­ciem prze­je­cha­ła mu po pier­si. Zdą­żył się od­su­nąć, le­d­wo go dra­snę­ła, ale to wy­star­czy­ło, żeby noc roz­darł obłą­kań­czy ryk. Jego krew była czar­na i śmier­dzia­ła jak... jak krew tru­pa. Do­sko­czy­ła do nie­go po­now­nie i oto­czy­ła ro­jem cio­sów. Na­pę­dzał ją wła­sny strach, de­spe­ra­cja, wście­kłość i gniew. Siłę i szyb­kość da­wał duch wiel­kie­go psa. Mia­ła jego wy­trzy­ma­łość, ener­gię, zwie­rzę­cy re­fleks i in­stynkt. Nie­wie­lu było wśród lu­dzi szer­mie­rzy, któ­rzy mo­gli­by sta­wić jej w tej chwi­li czo­ła.

Tyl­ko że on nie był czło­wie­kiem. Nie do koń­ca. Był cho­dzą­cym tru­pem z dłoń­mi swo­jej na­rze­czo­nej, któ­re z jego cia­łem złą­czy­ła Moc Prze­klę­tych. Z rany, któ­rą mu za­da­ła, wy­pły­nę­ła nie tyl­ko krew. Na­gle oto­czy­ły go ciem­ne pa­sma, bio­rą­ce swój po­czą­tek wła­śnie w ra­nie, fala cza­rów po­mknę­ła w stro­nę Ka­ile­an, zmu­sza­jąc ją do bły­ska­wicz­ne­go uni­ku. Prze­to­czy­ła się przez bark, ale za­nim sta­nę­ła do­brze na nogi, z ciem­nej chmu­ry wy­ło­nił się po­twór. Wy­da­wał się wyż­szy i szer­szy niż przed chwi­lą, skó­ra błysz­cza­ła mu jak na­cią­gnię­ta na zbyt du­żym szkie­le­cie, gło­wa wy­glą­da­ła jak zmiaż­dżo­na ude­rze­niem, jed­no oko było wy­raź­nie wy­żej, nos zmie­nił się w dziu­rę oto­czo­ną rzę­dem po­dob­nych do pi­ja­wek czar­nych ma­cek, war­gi ścią­gnę­ły się, od­sła­nia­jąc stoż­ko­wa­te, ostre zęby. Gdy biegł, wy­da­wa­ło się, że jego nogi mają do­dat­ko­wy staw, po­mię­dzy ko­la­nem a sto­pą.

Tyle zdą­ży­ła za­uwa­żyć. Gdy­by nie duch psa, za­pew­ne za­mar­ła­by z prze­ra­że­nia i zo­sta­ła roz­pła­ta­na pierw­szym cio­sem. Za­re­ago­wa­ła in­stynk­tow­nie, zło­ży­ła pła­ską pa­ra­dę, skró­ci­ła dy­stans, od­bi­ła się od nie­go bar­kiem i od­sko­czy­ła w bok. Łow­czy wy­da­wał się skła­dać z ka­wał­ków że­la­za ob­cią­gnię­tych wy­gar­bo­wa­ną skó­rą.

A jego szyb­kość. Och, jego szyb­kość! Do­pie­ro te­raz zro­zu­mia­ła, że po­przed­nio sta­rał się ją za­cho­wać przy ży­ciu. Nie za­pre­zen­to­wał peł­ni moż­li­wo­ści, być może mógł to zro­bić tyl­ko w tej po­sta­ci, ale kie­dy już ją przy­jął...

Bez tru­du od­bił jej pierw­szą kontrę i za­ata­ko­wał. Wy­da­wa­ło się, że ma dwa albo i czte­ry mie­cze, cio­sy spa­da­ły jak la­wi­na, je­den za dru­gim, bez prze­rwy, bez chwi­li wy­tchnie­nia. Wal­czył bez zbyt­niej fi­ne­zji, pra­wa, lewa, góra, dół, i jesz­cze raz, i jesz­cze. Co­raz szyb­ciej i szyb­ciej, parł na nią jak roz­pę­dza­ją­ca się cho­rą­giew pan­cer­na. To nie mo­gło trwać dłu­go.

Za­trzy­mał się w pół kro­ku, z mie­czem wznie­sio­nym do ko­lej­ne­go cio­su. Wy­ko­rzy­sta­ła chwi­lę na od­skok i zła­pa­nie od­de­chu.

– Duch psa... Jest w to­bie duch psa... albo wil­ka.

Przez chwi­lę wy­glą­dał, jak­by pró­bo­wał so­bie coś przy­po­mnieć.

Lannho­wenwy­sy­czał. – Je­steś Lannho­wen, Łow­ca Dusz. Wię­zisz i zmu­szasz do po­słu­szeń­stwa du­chy lu­dzi i zwie­rząt, czer­piesz ich siłę i Moc. Je­steś groź­niej­sza niż ja­ki­kol­wiek cza­row­nik, sio­stro, o wie­le groź­niej­sza, a two­ja Moc jest po dzie­się­cio­kroć prze­klę­ta w Me­ekha­nie, gdzie stoi prze­ciw niej i Wiel­ki Ko­deks, i wszyst­kie re­li­gie. Ktoś, kto może za­trzy­mać przy so­bie cu­dzą du­szę, nie znaj­dzie spo­ko­ju w żad­nym za­kąt­ku Im­pe­rium.

Zo­ba­czy­ła jego twarz i za­drża­ła.

– Moc, Ka­ile­an. Nie­wia­ry­god­na Moc. Oto, co mo­żesz osią­gnąć. Prze­cięt­ny cza­row­nik czy na­wet wiel­ki bi­tew­ny mag to przy to­bie dziec­ko. Prze­cież tego wła­śnie pra­gniesz, dziew­czy­no, nie­praw­daż? Pra­gniesz po­chła­niać du­sze, czer­pać z nich siłę, umie­jęt­no­ści, być pa­nią w swo­im wła­snym kró­le­stwie. Nim upły­nie rok, mo­żesz mieć ich na roz­ka­zy dzie­siąt­ki, póź­niej set­ki. Naj­po­tęż­niej­si tego świa­ta pad­ną przed tobą na ko­la­na i będą bła­gać o mi­ło­sier­dzie. A ty go im udzie­lisz... lub nie. Bo rzą­dzić bę­dzie two­ja wola.

Opu­ścił broń.

– No, Ka­ile­an, duch jed­ne­go psa to nic. Mo­żesz mieć du­sze wszyst­kich miesz­kań­ców tego wsza­we­go mia­stecz­ka i wszyst­kich Se-koh­land­czy­ków, któ­rzy tu te­raz ko­na­ją. Na po­czą­tek. Bę­dziesz ich pa­nią i wład­czy­nią. Od­pła­cisz za wszyst­kie krzyw­dy i upo­ko­rze­nia. Nikt nie po­wie złe­go sło­wa o me­ekhań­skiej sie­ro­cie i Wo­za­kach. Nikt na­wet nie ośmie­li się po­my­śleć cze­goś złe­go, bo na­uczę cię, jak tro­pić ta­kie my­śli i od­po­wia­dać na nie. – Spoj­rzał jej w oczy, dwie bez­den­ne stud­nie przez chwi­lę pró­bo­wa­ły wy­pić jej du­szę. – Jed­no sło­wo, Ka­ile­an, a za­koń­czy­my ten po­je­dy­nek i pój­dzie­my w noc, po­lo­wać.

Ode­tchnę­ła głę­bo­ko i rów­nież opu­ści­ła broń.

– Kie­dy na­pa­dli nas ban­dy­ci – za­czę­ła – mie­li­śmy czte­ry psy. Trzy za­bi­li od razu, czwar­te­go stra­to­wa­li i zo­sta­wi­li na zie­mi z po­ła­ma­nym krę­go­słu­pem. Wa­bił się Ber­deth. Był pół owczar­kiem, pół wil­kiem i... moim przy­ja­cie­lem. Oj­ciec po­wta­rzał, że taki pies nie uzna w ni­kim pana, ale je­śli zo­ba­czy w to­bie to­wa­rzy­sza, to nie znaj­dziesz lep­szej pod­po­ry w ży­ciu. Pła­ka­łam, gdy wzię­łam ka­mień, żeby... skró­cić jego cier­pie­nie.

Po­miot­nik się uśmie­chał.

– Nie mo­głam, Po­miot­ni­ku... nie mo­głam tego zro­bić. By­łam sama na środ­ku Ste­pów, wła­śnie za­bi­li mi ro­dzi­nę, a ja mia­łam za­miar za­mor­do­wać ostat­nie­go z jej człon­ków. Ba­łam się, pła­ka­łam, by­łam usmar­ka­na jak ma­lut­kie dziec­ko i pro­si­łam mo­je­go psa, żeby ze mną zo­stał... żeby mnie nie zo­sta­wiał sa­mej... bo nie dam so­bie rady. – Ka­ile­an pa­trzy­ła, jak uśmiech po­two­ra zni­ka, po­wo­li za­czy­nał ro­zu­mieć. – I wiesz co? On zo­stał. Zo­stał, bo chciał, bo był moim to­wa­rzy­szem, przy­ja­cie­lem. Nie wiem, kim je­stem, ale na pew­no nie Łow­cą Dusz. Nie ło­wię ich, tyl­ko pro­po­nu­ję układ... do­bro­wol­ny układ... przy­mie­rze. Nie mogę ni­ko­go do ni­cze­go znie­wo­lić, bo du­sza za­wsze jest do­bro­wol­nym da­rem. Je­dy­ne, co mogę zro­bić, to uwol­nić ją z pu­łap­ki.