Выбрать главу

Zro­zu­miał szyb­ciej, niż się tego spo­dzie­wa­ła, a po­tem bez ostrze­że­nia ru­nął w przód z mie­czem trzy­ma­nym obu­rącz nad gło­wą i za­dał cios, któ­ry mógł­by ją prze­ciąć wpół, od czub­ka gło­wy do kro­cza. Spa­ro­wa­ła z ca­łej siły, choć ostrze le­d­wo zmie­ni­ło kie­ru­nek, pu­ści­ła sza­blę i zła­pa­ła go za nad­garst­ki. Za ręce mło­dej dziew­czy­ny, je­dy­ną część jego cia­ła, któ­ra nie ule­gła prze­mia­nie.

To było tak, jak­by wpa­dła gło­wą na­przód do dołu wy­peł­nio­ne­go roz­kła­da­ją­cy­mi się zwło­ka­mi. Ob­le­pi­ły ją cie­nie wspo­mnień, emo­cji, stra­chu, bólu, nie­na­wi­ści, żalu. Gorz­kiej roz­pa­czy. Za­ci­snę­ła zęby i za­nu­rzy­ła się głę­biej, w stro­nę plam­ki świa­tła, któ­rą wy­czu­ła na sa­mym dnie.

Cza­ry, któ­re stwo­rzy­ły Prze­klę­te­go, nie za­mie­rza­ły jej uła­twić za­da­nia. Za­la­ły ją uczu­cia, ta­kie, któ­re po­wo­du­ją, że lu­dzie zwi­ja­ją się w kłę­bek i wyją ze stra­chu lub rzu­ca­ją na­przód w ber­serk­ser­skim sza­le. Prze­ra­że­nie, obłęd, pa­ni­ka, nie­na­wiść. Nie­na­wiść do ca­łe­go świa­ta, do wszyst­kie­go, co żyje, od­dy­cha, cho­dzi i śmie­je się. Chęć do­mi­na­cji, pa­no­wa­nia, pra­gnie­nie od­no­sze­nia zwy­cięstw za wszel­ką cenę, by­cia na sa­mej gó­rze, bez­względ­ne­go pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie wszyst­kie­go i wszyst­kich. Od­pła­ce­nia im za lek­ce­wa­że­nie, po­gar­dę, fał­szy­we współ­czu­cie.

Był z nią duch psa. Otu­lił ją ochron­nym płasz­czem i na­gle cały ten kosz­mar wy­dał się ni­czym wię­cej jak tyl­ko brud­nym tu­ma­nem, nie­war­tym uwa­gi. Się­gnę­ła głę­biej.

Chodź, sio­stro, po­my­śla­ła. Chodź do mnie. Chodź, Cen­nea, pora odejść.

Duch mło­dej ko­bie­ty, uwię­zio­ny do tej pory w cie­le Po­miot­ni­ka, wzniósł się i po­łą­czył z Ka­ile­an.

Pu­ści­ła ręce by­łe­go ka­pła­na i od­su­nę­ła się.

Za­wył.

Za­wył gło­sem, ja­kie­go ni­g­dy jesz­cze nie sły­sza­ła. Miecz wy­padł mu z dło­ni i wbił się w zie­mię.

Ka­ile­an spo­koj­nie cof­nę­ła się o dwa kro­ki. Te­raz mia­ła czas.

Po­miot­nik upadł na ko­la­na i za­ry­czał w nie­bo. Pró­bo­wał się­gnąć po miecz, ale dło­nie skra­dzio­ne na­rze­czo­nej były już mar­twe. Bez du­szy dziew­czy­ny sta­ły się tyl­ko dwo­ma ka­wał­ka­mi cu­dze­go cia­ła przy­szy­ty­mi do ki­ku­tów. Za­szlo­chał na­gle i uniósł je do twa­rzy.

– Cen­nea... och, Cen­nea – za­czął się zmie­niać w czło­wie­ka.

Ka­ile­an po­wo­li pod­nio­sła jego miecz. Wy­da­wał się nie­wia­ry­god­nie cięż­ki i go­rą­cy. Rę­ko­jeść nie­mal pa­rzy­ła w dło­nie.

Are­don-hea-Cy­ren opu­ścił ręce, spoj­rzał jej w oczy i wy­re­cy­to­wał:

– I bę­dziesz mu­rem mię­dzy Mro­kiem a Świa­tłem. I bę­dziesz Tar­czą prze­ciw Ciem­no­ści. I bę­dziesz Mie­czem Spra­wie­dli­wo­ści. I nie dasz moim wro­gom chwi­li spo­czyn­ku ni snu, i ści­gać ich bę­dziesz aż po krań­ce zie­mi. I nie bę­dzie dnia ni go­dzi­ny, w któ­rej mo­gli­by czuć się bez­piecz­ni. I nie dasz im ja­dła ni na­po­ju, ni miej­sca przy ogniu. Prze­klę­ci będą ci, co kła­nia­ją się...

Ka­ile­an sta­nę­ła na lek­ko ugię­tych no­gach i ude­rzy­ła. Od­nio­sła wra­że­nie, że w chwi­li, gdy miecz od­dzie­lał gło­wę Po­miot­ni­ka od tu­ło­wia, jego ostrze roz­ja­rzy­ło się mlecz­nym świa­tłem. A może to tyl­ko od­blask księ­ży­ca na klin­dze.

Upu­ści­ła broń na zie­mię.

Się­gnę­ła w głąb, w to miej­sce, któ­re od­kry­ła w so­bie daw­no temu, pod­czas naj­gor­szej nocy swo­je­go ży­cia. Po­my­śla­ła imię.

Duch mło­dej ko­bie­ty po­ja­wił się gdzieś na skra­ju pola wi­dze­nia. Nie pró­bo­wa­ła po nie­go się­gnąć. Po­wie­dzia­ła Po­miot­ni­ko­wi praw­dę, jej ta­lent po­le­gał na zło­że­niu pro­po­zy­cji i wy­słu­cha­niu od­po­wie­dzi. De­cy­zja na­le­ża­ła do du­cha i do niej. A ona nie chcia­ła wcho­dzić w przy­mie­rze z du­szą dziew­czy­ny uwię­zio­ną przez kil­ka lat w cie­le Prze­klę­te­go.

Pod­nio­sła swo­ją sza­blę i ru­szy­ła w głąb mia­sta.

Na­prze­ciw niej wy­je­chał kil­ku­oso­bo­wy od­dział. Do­wód­ca w bie­gu ze­sko­czył z ko­nia.

– Ka­ile­an...

– Kha-dar, ja...

– Ci­cho, dziew­czy­no, ci­cho. Już do­brze, Bły­ska­wi­ce zmy­ka­ją z mia­sta, nie wiem, czy trze­cia część uj­dzie za rze­kę.

– Kha-dar...

– Sły­sze­li­śmy tu bit­kę, my­śla­łem, że nie zdą­ży­my. Za­bi­łaś go?

Nie mu­siał uści­ślać kogo.

– Tak.

– Do­brze. Bar­dzo do­brze. To dru­gi tej nocy, Ka­ile­an. Bę­dziesz sław­na.

– Nie chcę sła­wy, kha-dar.

– I słusz­nie, sła­wa to ka­pry­śna pani. – La­skol­nyk mach­nął ręką. – Wy tam, sprawdź­cie oko­licz­ne za­uł­ki. Trze­ba oczy­ścić mia­sto.

Po chwi­li zo­sta­li sami. Kha-dar sta­nął na­prze­ciw niej, za­ło­żył ręce na pier­si.

– Dziw­ne cza­sy na­sta­ły, dziew­czy­no – po­wie­dział, pa­trząc gdzieś przed sie­bie. – Trzy­sta lat temu Im­pe­rium mu­sia­ło roz­wią­zać je­den z naj­więk­szych pro­ble­mów, na jaki się na­tknę­ło. Po­chła­nia­jąc nowe zie­mie, nowe ludy, tra­fi­ło na spo­so­by ko­rzy­sta­nia z Mocy, o ja­kich me­ekhań­scy cza­ro­dzie­je i ka­pła­ni le­d­wo sły­sze­li. Oni sami przy­nie­śli na te zie­mie ma­gię aspek­to­wa­ną, oswo­jo­ną, da­ją­cą się wy­mie­rzyć i zwa­żyć. A tu­taj, na Wscho­dzie i Pół­no­cy, na­tra­fi­li na Dwu­kształt­nych, na Łow­ców Dusz, na Mów­ców Koni, ple­mien­nych pie­śnia­rzy Mocy, Rzeź­bią­cych Ko­ści, Tan­ce­rzy Du­chów i wie­lu in­nych. Za­czę­ła się woj­na – wes­tchnął cięż­ko. – Nie­któ­rzy mó­wią, że cho­dzi­ło o wła­dzę, że Moc, ma­gia, to wła­dza, Im­pe­rium zaś nie za­mie­rza­ło dzie­lić się wła­dzą z ni­kim. Aspek­to­wa­na ma­gia, ma­ją­ca bło­go­sła­wień­stwo ka­płań­skich elit, może być, ale ple­mien­ne amu­le­ty z ko­ści i piór już nie. Ta­kie cza­sy.

– Kha-dar...

– Ci­cho, dziew­czy­no, daj skoń­czyć sta­re­mu czło­wie­ko­wi. – Uśmiech­nął się do niej w ciem­no­ści. – Inni mó­wią, że cho­dzi­ło o strach. O strach przed nie­zna­nym, o lęk przed tym, co kry­je się w Mro­ku i poza nim. O pró­bę po­wstrzy­ma­nia nie­po­wstrzy­ma­ne­go albo od­wle­cze­nia tego, cze­go na­dej­ście za­mie­nia nie­któ­rym szpik w ko­ściach w lód. Po­ja­wi­li się jed­nak i tacy, któ­rzy są­dzi­li, że ku­le­nie się za tar­czą i szczę­ka­nie zę­ba­mi ni­g­dy nie pro­wa­dzi do wy­gra­nia woj­ny. Nie wiem, kto ma ra­cję, czy cho­dzi­ło o wła­dzę, czy o strach, czy o jesz­cze coś in­ne­go. Dziś to nie ma zna­cze­nia.

Opu­ści­ła gło­wę, na­gle do­pa­dło ją po­twor­ne zmę­cze­nie. Głos do­wód­cy sły­sza­ła jak przez pi­ko­wa­ną za­sło­nę.

– My­ślę, że wiem, kim je­steś. Zwie­rzę­ta wi­dzą wię­cej niż lu­dzie, a nie­któ­re ko­nie nie lu­bią psów. – Wy­czu­ła w jego gło­sie uśmiech. – Zwłasz­cza ta­kich, któ­re wy­cho­dzą ze ścian. Po­ko­na­łaś dziś w wal­ce dwóch Po­miot­ni­ków, a ja sam nie wiem, czy dał­bym radę. Ale nie bę­dzie­my te­raz o tym roz­ma­wiać, Ka­ile­an. Bę­dzie na to czas póź­niej. Te­raz idzie­my do Ven­do­ra, od­po­cząć.