Выбрать главу

– Co, jed­ne­go?

– Jed­ne­go z nich. – Wska­zał na wra­ca­ją­cą z ma­new­rów gru­pę. – Do­wol­ne­go z mo­ich, że­byś nie mó­wił, że oszu­ki­wa­łem. I trzech swo­ich naj­szyb­szych jeźdź­ców. Wy­ścig, dwa razy do­oko­ła wzgó­rza.

Ge­ne­ra­ło­wi za­świe­ci­ły się oczy.

– Bez żad­nych sztu­czek? Co, Gen­no? Żad­nych dziur w zie­mi ani ukry­tych w tra­wie łucz­ni­ków?

– Tyl­ko koń­skie nogi.

Ze­szli ze wzgó­rza na spo­tka­nie wra­ca­ją­ce­go od­dzia­łu. Za­rów­no ści­ga­ją­cy, jak i ich prze­ciw­ni­cy wie­dzie­li już, jak za­koń­czy­ły się ćwi­cze­nia, ale mimo to nie dało się wy­czuć po­mię­dzy gru­pa­mi żad­ne­go na­pię­cia. Prze­ciw­nie, żoł­nie­rze prze­mie­sza­li się z nie­do­szły­mi wro­ga­mi i tyl­ko do­wo­dzą­cy pół­cho­rą­gwią po­rucz­nik miał nie­tę­gą minę. Pod­je­chał do scho­dzą­cych ze wzgó­rza męż­czyzn.

– Po­rucz­nik Ha­nel-klo-Na­wa­er mel­du­je się po za­koń­cze­niu ćwi­czeń, pa­nie ge­ne­ra­le...

– Wy­star­czy, po­rucz­ni­ku. Ja­kie były roz­ka­zy?

– W przy­pad­ku za­sadz­ki ru­szyć w po­ścig za nie­przy­ja­cie­lem, jed­nak kon­ty­nu­ować go nie da­lej niż na ćwierć mili od resz­ty cho­rą­gwi.

– Do­brze. Za­uwa­ży­li­ście tych, co wam wsie­dli na ple­cy?

Mło­dy ofi­cer wes­tchnął i lek­ko po­czer­wie­niał.

– Nie, pa­nie ge­ne­ra­le. Po­ja­wi­li się, jak­by ich ktoś wy­cza­ro­wał.

– A pa­mię­ta pan, po­rucz­ni­ku, trze­cią za­sa­dę po­ści­gu? Tę, któ­rą wbi­ja­no wam do gło­wy w aka­de­mii?

Czer­wień na po­licz­kach po­rucz­ni­ka po­głę­bi­ła się odro­bi­nę.

– W po­ści­gu jed­no oko pa­trzy w przód, dru­gie w tył.

– Bar­dzo do­brze, a pią­tą?

– Na­wet naj­szyb­szy koń nie prze­ści­gnie strza­ły – za­cy­to­wał.

Jego do­wód­ca ski­nął gło­wą i uśmiech­nął się. Na mło­de­go ofi­ce­ra po­dzia­ła­ło to jak gar­niec wrzą­ce­go ole­ju wy­la­ny za ko­szu­lę. Wy­da­wa­ło się, że za­raz ze­mdle­je.

– Niech zgad­nę – ge­ne­rał Aber­len-gon-Sawe po­dra­pał się po gło­wie. – Po­my­ślał pan, po­rucz­ni­ku, że weź­mie ich żyw­cem, więc za­ka­zał strze­lać. A oni wo­dzi­li was za nos, jak chcie­li, a gdy­by mie­li za­miar rzu­cić się w ja­kąś prze­paść, two­ja pół­cho­rą­giew po­szła­by za nimi na śmierć. Praw­da? Nie. Niech pan nie od­po­wia­da, to nie było py­ta­nie. Na­praw­dę uwa­żał pan, że cza­ar­dan ge­ne­ra­ła La­skol­ny­ka da się wam po­łknąć jak płot­ka szczu­pa­ko­wi? Eeech. Ko­nie ma­cie roz­grza­ne? – rzu­cił znie­nac­ka.

– Tak jest, pa­nie ge­ne­ra­le.

– Wy­bierz trzech naj­szyb­szych jeźdź­ców w od­dzia­le. Niech zo­sta­wią całe ob­cią­że­nie, sza­ble, lan­ce, tar­cze, łuki i koł­cza­ny. Heł­my też. Dru­ga Cho­rą­giew bę­dzie mia­ła szan­sę ode­grać się na tych... – przez chwi­lę szu­kał od­po­wied­nie­go sfor­mu­ło­wa­nia – ... ste­po­wych ba­ni­tach.

La­skol­nyk uśmiech­nął się kwa­śno i po­krę­cił gło­wą, jak­by po­iry­to­wa­ny. Po­tem sta­nął z boku i za­ło­żyw­szy ręce na pier­si, pa­trzył, jak ge­ne­rał do­ko­nu­je prze­glą­du wśród jego lu­dzi. Uwa­gę ofi­ce­ra przy­cią­gnę­ła wresz­cie ciem­no­wło­sa dziew­czy­na, a ra­czej jej koń, my­sza­ty, ni­ski i krót­ko­no­gi, wy­glą­da­ją­cy jak je­den z ży­ją­cych na Pół­no­cy dzi­kich ko­ni­ków, nie­wie­le więk­szych od prze­cięt­nych ku­ców. Zwie­rzę szło ze spusz­czo­ną gło­wą, cięż­ko dy­sząc.

– Któ­ry­kol­wiek? – upew­nił się do­wód­ca puł­ku.

– Któ­ry­kol­wiek – po­twier­dził La­skol­nyk.

– On. – Ge­ne­rał wska­zał na my­szo­wa­te­go ko­ni­ka. – Dwa okrą­że­nia.

Si­wo­wło­sy skrzy­wił się i za­opo­no­wał.

– To nie jest do­bry wy­bór.

– Po­wie­dzia­łeś: któ­ry­kol­wiek.

– Tak po­wie­dzia­łem.

– No to niech ta two­ja dzi­ku­ska się szy­ku­je.

La­skol­nyk wzru­szył ra­mio­na­mi i pod­szedł do dziew­czy­ny. Po­chy­li­ła się w sio­dle, żeby le­piej go sły­szeć, i przez chwi­lę roz­ma­wia­li. Wi­dać było, że nie jest za­do­wo­lo­na z tego, co po­wie­dział, po­krę­ci­ła gło­wą, wy­ko­na­ła ja­kiś skom­pli­ko­wa­ny gest lewą dło­nią, wresz­cie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Kha-dar po­kle­pał jej ko­ni­ka po szyi i ru­szył w stro­nę ge­ne­ra­ła. Wła­śnie pod­szedł do nie­go ka­pi­tan pe­cho­wej cho­rą­gwi. To­wa­rzy­szy­ła mu, cała do­kład­nie wy­sma­ro­wa­na sa­dzą, łucz­nicz­ka.

Ka­ile­an sta­nę­ła nie­co z boku i ob­ser­wo­wa­ła, jak ka­pi­tan skła­da do­wód­cy puł­ku ra­port. Wła­ści­wie nie miał wie­le do po­wie­dze­nia, ale te kil­ka krót­kich zdań to i tak o wie­le wię­cej, niż zdo­łał­by z sie­bie wy­du­sić, gdy­by to nie były ćwi­cze­nia.

Tra­wy za­sze­le­ści­ły z boku i sta­nął przy niej mag cho­rą­gwi. Krzy­wiąc się, pró­bo­wał do­się­gnąć miej­sca mię­dzy ło­pat­ka­mi.

– Nie ru­szaj – po­ra­dzi­ła. – Wy­ślij ko­goś do Li­th­rew, niech za­py­ta o mat­kę We­irę. Sprze­da ci maść, po­sma­ruj, owiń płót­nem, rano nie bę­dzie śla­du.

– Mamy w puł­ku kil­ku uzdro­wi­cie­li.

– Woj­sko­wi zna­cho­rzy. Sły­sza­łam o nich. Je­śli chcesz przez mie­siąc ję­czeć, uno­sząc ręce do za­klęć, two­ja spra­wa. – Prze­nio­sła spoj­rze­nie na swo­je­go do­wód­cę. – Gdy­byś jed­nak się zde­cy­do­wał, niech po­sła­niec po­wie, że przy­sła­ła go Ka­ile­an. Może mat­ka We­ira po­li­czy ci ta­niej.

Czu­ła, jak cza­ro­dziej się jej przy­glą­da, i pra­wie mo­gła prze­śle­dzić jego my­śli. Jako bi­tew­ny mag cho­rą­gwi z pew­no­ścią miał pa­tent ofi­cer­ski. A ona była tyl­ko uma­za­ną jak ko­mi­niar­ski cze­lad­nik dzi­ku­ską z wol­ne­go cza­ar­da­nu. Ale słu­ży­ła pod Gen­no La­skol­ny­kiem. Więc wła­ści­wie mógł się do niej od­zy­wać bez utra­ty ho­no­ru.

– Van­hen-kan-Le­wav – przed­sta­wił się wresz­cie. – Bi­tew­ny mag Dru­giej Pół­pan­cer­nej. Po­dob­no uda­ło się wam też wy­pro­wa­dzić w pole Pierw­szą i Czwar­tą. Ge­ne­rał jest wście­kły.

– Ka­ile­an-ann-Ale­wan – ski­nę­ła gło­wą. – Dla­cze­go?

– Jak to, dla­cze­go? Zie­lo­ne Gar­dła to jego pułk. Jego i ni­ko­go wię­cej, do­wo­dzi nim od pięt­na­stu lat, a tu ja­kaś ste­po­wa, nie­re­gu­lar­na ban­da trzy razy z rzę­du robi z nas idio­tów. La­skol­nyk czy nie, nie po­wi­nien na­dep­ty­wać mu w ten spo­sób na od­cisk. Bę­dzie z tego kło­pot.

– Nie po­tra­fi prze­gry­wać?

– Jak mało kto. – Mag uśmiech­nął się kwa­śno.

– Ka­ile­an! – La­skol­nyk przy­wo­łał ją, prze­krzy­ku­jąc na­ra­sta­ją­cy gwar. Wieść o wy­ści­gu obie­gła już wszyst­kich i żoł­nie­rze oraz jej cza­ar­dan wjeż­dża­li te­raz na wzgó­rze, skąd roz­po­ście­rał się lep­szy wi­dok. Kil­ku ka­wa­le­rzy­stów krą­ży­ło już mię­dzy to­wa­rzy­sza­mi, zbie­ra­jąc za­kła­dy.

– Ge­ne­rał ma kil­ka py­tań – wy­ja­śnił kha-dar.

Do­wód­ca puł­ku zmie­rzył ją wzro­kiem z góry na dół.

– Dusz­no było w tej ja­mie?

– Dało się wy­trzy­mać.

– Jak roz­po­zna­li­ście do­wód­cę i maga? Zgod­nie z su­ge­stią ge­ne­ra­ła La­sko­my­ka – ofi­cer pod­kre­ślił sło­wo „ge­ne­ra­ła”, jak­by dzię­ki temu ła­twiej było mu prze­łknąć prze­gra­ną – po­rucz­ni­cy i ka­pi­ta­no­wie nie no­szą płasz­czy ani in­nych oznak szar­ży. Mag też nie.